Nigdy w dziejach tak wielu nie zawdzięczało tak wiele jednemu tygodnikowi. I nigdy też w dziejach jeden tygodnik nie wywołał tak wielkiego zamętu. Brytyjski „The Lancet”, z grupy z najbardziej renomowanych periodyków naukowych na świecie, od blisko dwóch wieków wyznacza kierunek rozwoju nauk medycznych. Także podczas pandemii. Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping po raz pierwszy wspomniał publicznie o nowym koronawirusie 20 stycznia 2020 r. „The Lancet” opublikował pionierski raport o tajemniczej chorobie z Wuhanu zaledwie cztery dni później. Te siedem stron wyznaczyło początek nowej ery w dziejach świata.
Co frapujące, początkowo nikt wagi tej publikacji nie dostrzegł. Horton alarmował więc na Twitterze, wychodząc poza granice obowiązków tradycyjnie wyznaczane dla redaktorów naczelnych periodyków naukowych. Przestrzegał, że nowej chorobie nie podoła żaden system opieki zdrowotnej. A kilka miesięcy później, widząc kompleksową niekompetencję działań własnego rządu i niejasne zasady współpracy z doradcami naukowymi, mobilizował rodaków tymi słowy: „To jakieś masowe urojenie. Stawiajcie opór. Stawiajcie opór. Buntujcie się”. Ale znowu mało kto chciał Hortona słuchać. Dlaczego?
Między innymi dlatego, że kierowany przez niego od ponad ćwierć wieku „The Lancet” bywał epicentrum największych katastrof wizerunkowych nauki w jej nowożytnych dziejach. On sam natomiast stawał się obiektem ostrej krytyki. Mówi się, że zamiast medycyną zajmuje się polityką. O co chodzi w tym zamieszaniu?
Żywot jętki
22 maja tego roku „The Lancet” opublikował pracę naukową poświęconą hydroksychlorochinie, od 70 lat używanej w walce z malarią. Konstatacje były następujące: ów związek chemiczny pogłębia nieregularności rytmu serca oraz stwarza dodatkowe ryzyko w ciężkim przebiegu Covid-19.