Pamiętamy wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy na temat szczepień na grypę podczas lipcowego spotkania wyborczego w Końskich. „Powiem państwu otwarcie, ja osobiście nigdy się nie zaszczepiłem na grypę, bo uważam, że nie” – stwierdził w momencie, gdy niezależni eksperci apelowali do wzmożenia przygotowań na jesienny wzrost zachorowań na covid i zachęcali do szczepień przeciwko wirusowi grypy, by uniknąć koinfekcji z koronawirusem. Mieli rację – z badań przeprowadzonych w Anglii wynika, że podnosi ona ryzyko zgonu ponaddwukrotnie.
Nie lepiej zachował się premier Morawiecki, który zachęcał do uczestnictwa w wyborach i zapewniał, że pandemia ma się ku końcowi. Eksperci kontrowali. Ostrzegali: koronawirus nie zniknął, jesień będzie zła, a od naszych zachowań zależy, czy nie tragiczna. Problem w tym, że siła przebicia naukowców i lekarzy chorób zakaźnych wypowiadających się publicznie jest – niestety! – nieporównywalnie mniejsza niż szefa rządu. A niewątpliwie takie jego słowa mogły wpłynąć na społeczne rozluźnienie rygorów sanitarnych, które obserwowaliśmy w wakacje. W krytyczny czas jesieni wchodziliśmy z nonszalancją i przekonaniem, że maseczki nie są nam już potrzebne...
Czytaj też: Nie, szczepionki na covid nie modyfikują ludzkiego genomu
Ostrożnie z amantadyną
Festiwal nieostrożnych wypowiedzi polityków trwa. W ostatnich dniach mieliśmy dwa takie przykłady: wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła oraz sekretarza stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych Janusza Kowalskiego. Ten pierwszy podzielił się na Twitterze następującą opowieścią: „Amantadyna działa na covid! Jestem przykładem. Najpierw syn, potem żona, w końcu ja: wysoka gorączka, ogromny ból, silny kaszel, w. lekarza tak 7 dni, a potem apogeum, więc wziąłem amantadynę – piorunujący efekt! Zadziałało!”.
O amantadynie zrobiło się głośno w listopadzie przez Włodzimierza Bodnara, pulmonologa z Przemyśla, który zapewniał w internecie, że wyleczył z covidu z jej pomocą ponad sto osób. Sprawą próbował zainteresować, nieskutecznie, Ministerstwo Zdrowia. Niedawno stwierdził, że liczba wyleczonych przekroczyła już 500. Profesjonalnego opisu próżno jednak szukać. A to właśnie on, przesłany do czasopisma naukowego z zakresu chorób zakaźnych (na świecie jest ich ok. 300 – można przebierać) i poddany merytorycznej krytyce przez niezależnych recenzentów, powinien poprzedzać jakiekolwiek publiczne rewelacje.
Czytaj też: Dwa wstrząsy przy szczepieniu na covid. Co to oznacza?
Zachowanie lekarza spotkało się z krytyką. Sprawą zajął się rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych (PTELC) prof. Robert Flisiak podkreślał, że nie ma przesłanek merytorycznych, by stosować amantadynę w leczeniu covidu. Pominę kwestię, czy lekarz miał prawo podawać off-label (poza etykietą) farmaceutyk przeznaczony do leczenia choroby Parkinsona, stwardnienia rozsianego i ostrego uszkodzenia mózgu, skoro nie znalazł się on w rekomendacjach PTELC dotyczących postępowania w covid.
Żeby choćby wstępnie ocenić, czy amantadyna może mieć takie zastosowanie, trzeba znać charakterystykę pacjentów, którzy ją otrzymali – również tych, u których nie przyniosła zamierzonego skutku. W najlepszym przypadku mówilibyśmy wówczas o dowodach z badania obserwacyjnego, ale przynajmniej pozwalałyby one krytycznie ocenić, na ile może tu wchodzić w grę myślenie życzeniowe. Na razie nie wiadomo, czy przypadkiem grupa osób, która przyjmowała amantadynę, nie poczułaby się lepiej, nie stosując tego leku. Natomiast do faktycznego ustalenia, czy farmaceutyk może nieść korzyść w terapii covid, potrzeba starannie zaplanowanych badań klinicznych, których wyniki sprawdziliby eksperci. A takich nie ma.
Chlorochina nie działa, detergenty tym bardziej
Nawet jeśli wiceminister sprawiedliwości przyjmował, na własne ryzyko, amantadynę i uważa, że przyniosło to korzyść leczniczą (z naukowego punktu widzenia to dowód anegdotyczny), to powinien powstrzymać się od chwalenia się tym wyczynem. Takie wypowiedzi mogą zachęcić innych do podejmowania podobnych prób na własną rękę i bez konsultacji. A potencjalnie zainteresowanych nie brakuje. Codziennie identyfikujemy w Polsce tysiące nowych przypadków zakażeń, a część osób mimo objawów świadomie unika zgłoszenia się na test z uwagi na konsekwencje, jakie może nieść wynik pozytywny. A jeśli teraz przyjdzie im do głowy wziąć sprawy w swoje ręce? Przyjmowanie amantadyny wiąże się przecież z ryzykiem działań niepożądanych, a współistnienie niektórych schorzeń, m.in. z grupy sercowo-naczyniowych, jest przeciwskazaniem do jej stosowania.
Czytaj też: Co z tym osoczem? Kontrowersje wokół terapii w covid-19
Na początkowym etapie pandemii mieliśmy już do czynienia z rewelacjami na temat skuteczności niektórych leków w terapii covid. Przestrogą powinien być przypadek chlorochiny – w marcu chińscy badacze donosili na łamach „BioScience Trends” o korzyściach z jej stosowania. W efekcie włączano ją do leczenia w różnych krajach, a ludzi ogarnęła psychoza w poszukiwaniu tego leku w aptekach.
Niestety, przeprowadzone potem dobrze zaplanowane badania kliniczne brutalnie zweryfikowały rozpalone nadzieje – chlorochina okazała się nieskuteczna. W związku z tym dziś, po tylu miesiącach poszukiwania leku na covid, powinniśmy być szczególnie ostrożni i ważyć słowa. Dotyczy to też polityków. Niechlubnym przykładem był Donald Trump, który publicznie rozważał, czy chorym nie należałoby podawać... środków dezynfekcyjnych. Ośrodki monitorujące zatrucia w USA odnotowały wówczas wzrost zgłoszeń od osób próbujących chronić się przed zakażeniem, pijąc wybielacz zawierający związki chloru...
Kogo wystraszy Janusz Kowalski
Z kolei wspomniany Janusz Kowalski stwierdził w programie „Newsroom” Wirtualnej Polski, że na razie nie ma zamiaru się zaszczepić. „To jest mój pogląd, moja opinia, podjęta zgodnie z moją wiedzą i z moją intencją, proszę to uszanować. Na tym polega wolność człowieka, który podejmuje własne decyzje. Nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, ale ja szanuję innych prawo do wolności, chciałbym, żeby to prawo do wolności było również, jeżeli chodzi o mnie, uszanowane” – mówił, nie podając żadnego konkretnego powodu, dlaczego nie chce poddać się szczepieniu.
Decyzję Kowalskiego oczywiście, zgodnie z życzeniem, należy uszanować. Szczepienia będą dobrowolne, nikt nikogo do nich nie przymusi. Nie da się jednak ukryć, że taka publiczna deklaracja z ust przedstawiciela rządu w sytuacji, gdy wkrótce Polska będzie wchodzić w kolejną fazę walki z pandemią poprzez narodowy program szczepień, jest zaskakująca.
Kowalski co prawda tłumaczył później w RMF FM, że szczepić się nie zamierza, bo covid już przeszedł. Wakcynacja ozdrowieńców nie jest na razie priorytetem, choć być może wzmocniłaby ich odporność. Nie byłoby problemu, gdyby takie wyjaśnienie poseł złożył od razu, a nie na raty. Tymczasem jego słowa mogą wpłynąć na niektóre sceptyczne osoby z grup priorytetowych. Przekonanie ich do szczepienia i tak jest trudnym zadaniem w świecie zalewanym przez nieprawdziwe informacje, budzące lęk i rozprzestrzenianie głównie przez media społecznościowe.
Czytaj też: Narodowe strategie szczepień na covid
Tymczasem walka z covidem wymaga ogólnej mobilizacji, niezależnie od tego, jaki mamy światopogląd, na kogo głosujemy i jakiej słuchamy muzyki. Skutki pandemii dotykają bowiem nas wszystkich. I podobnie wszyscy możemy mieć wpływ na to, jak skutecznie będziemy ten problem rozwiązywać. A w szczególności politycy, bo ich słowa odbijają się szerokim echem.