Tak jak od kilku miesięcy obserwujemy wyścig pomiędzy firmami farmaceutycznymi w uzyskaniu skutecznej i bezpiecznej szczepionki na covid-19, tak trwa również międzynarodowa rywalizacja w konkurencji pierwszego kraju, który pozwoli szczepić się swoim obywatelom.
Bardzo starał się o to Donald Trump, który jeszcze latem przekonywał, że odpowiedni preparat uda się podać Amerykanom przed listopadowymi wyborami, ale odchodzący z Białego Domu prezydent musi oddać palmę pierwszeństwa Brytyjczykom.
To oni, nie oglądając się na Europejską Agencję Medyczną (bo po wystąpieniu z Unii nie muszą już tego robić), na której decyzję czeka m.in. Polska, postanowili skorzystać z pierwszej partii zakontraktowanej u Pfizera szczepionki. Brytyjskie media informują, że będzie to na razie 800 tys. dawek, które zostaną podane 400 tys. osób (wymagany cykl uodpornienia obejmuje dwie dawki). Najprawdopodobniej dostaną je jako pierwsi pracownicy służb medycznych oraz być może osoby zagrożone najcięższym przebiegiem covidu.
Brytyjczycy przyspieszyli
Decyzja Brytyjczyków o tyle nie dziwi, że ktoś przecież musiał być pierwszy. Ale nie nazywajmy tego jeszcze rozpoczęciem masowych szczepień, bo na to za wcześnie.
Nie tylko Pfizer/BioNTech, ale też inni wytwórcy kończący badania kliniczne swoich szczepionek przeciwko SARS-CoV-2 nie są w stanie wyprodukować w krótkim czasie milionów dawek.