Nauka

Polak jak Kevin. Na święta sam w domu

Świąteczna iluminacja ul. Piotrkowskiej w Łodzi Świąteczna iluminacja ul. Piotrkowskiej w Łodzi Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Zapowiedź wprowadzenia limitu osób przy świątecznym stole na nowo rozpoczęła dyskusję o sensowności takich restrykcji. Wygląda jednak na to, że nie mamy innego wyjścia.

Gdy koronawirus uderzył tuż przed Wielkanocą, Polacy chętniej zgodzili się pozostać w zamkniętych domach. Ale w Wigilię, Boże Narodzenie i Sylwestra może być trudniej ich do tego zmusić. Eksperci mają świadomość, że tradycja zobowiązuje i dla Polaków rodzinna celebracja świąt ma podstawowe znaczenie. Wielu osobom trudno wyobrazić sobie tę atmosferę w pojedynkę, zwłaszcza kiedy co rok na świąteczne obiady zapraszano wielopokoleniowe rodziny i znajomych.

Popularne w tych dniach imieniny Adama i Ewy były okazją do wyprawiania większych imprez, ale w tym roku też będzie trzeba z nich zrezygnować. Rząd na razie sonduje wprowadzenie takiego zakazu, dyskutuje na ten temat z epidemiologami, choć klamka chyba już zapadła. Dosłownie – nasze mieszkania i domy w nadchodzące święta pozostaną najpewniej zamknięte dla gości.

Czytaj też: Komu szczepionka na koronawirusa należy się najpierw

Restrykcje. Rozsądek lepszy niż emocje

Jaki jest sens, aby w domowych spotkaniach mogło brać udział tylko do pięciu osób? Limit nie dotyczy sytuacji, w których pod jednym dachem mieszka liczniejsza rodzina. Nieprecyzyjne informacje przekazane w sobotę przez Mateusza Morawieckiego i tak wprowadziły zamęt, bo mowa była o tym, że w „imprezach organizowanych w domu może maksymalnie uczestniczyć pięć osób”, ale dopiero teraz rzecznik rządu tłumaczy, że chodzi o gości, a nie o domowników. „Interpretacja jest jasna – przekazał Piotr Müller portalowi Interia.pl. – Świętować wspólnie może rodzina, która mieszka ze sobą, oraz pięć osób”.

Szczerze powiem, że wolałem to zarządzenie w surowej formie niż przedstawioną interpretację.

Reklama