Liczba wykonywanych testów na obecność SARS-CoV-2 zaczęła spadać nie tylko w weekendy, co dawniej było regularnym wahnięciem statystyki, lecz także wskutek zmieniających się zachowań ludzi. Rządu, który powinien odpowiadać za strategię walki z pandemią, wcale to jednak nie martwi. Szef KPRM Michał Dworczyk stwierdził wczoraj, że o testach decydują przecież lekarze, a nie instytucje rządowe.
5 listopada był do tej pory w Polsce rekordowym dniem w odnotowanej liczbie nowych zakażeń, ponieważ wykryto ich 27 875. We wtorek 17 listopada Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 19 152 potwierdzonych przypadkach. Ale 12 dni temu wykonano ponad 67,1 tys. testów molekularnych na obecność koronawirusa, a dzisiaj 41,9 tys. (wczoraj zaś tylko 35,1 tys.).
Czytaj też: Odporność stadna? To by była totalna zapaść służby zdrowia
Czy rząd manipuluje wskaźnikami?
Pojawiły się teorie, że rząd celowo zaniża podawane w raportach dane, by uniknąć „ogólnonarodowego lockdownu”. Premier Morawiecki postraszył nim przecież, jeśli liczba zakażeń nie będzie spadać, ale jednocześnie chciałby tego uniknąć, by nie wbijać ostatniego gwoździa do trumny gospodarki.
„Jeżeli epidemia dotknie powyżej 50 przypadków na 100 tys., to włączamy bardzo ostry hamulec bezpieczeństwa, a jeśli przekroczy 70–75 przypadków na 100 tys.