Nauka

Awantura o mutacje SARS-CoV-2 u norek. Jest się czego bać?

Jo-Anne McArthur / Unsplash
Władze Danii podjęły decyzję o masowej eksterminacji norek na wszystkich swoich fermach. Powodem ma być mutacja koronawirusa, która mogłaby pokrzyżować plany dotyczące szczepionki. Czy aby na pewno?

Norki należą do rodziny łasicowatych. Podobnie jak fretki są wykorzystywane jako jeden ze zwierzęcych modeli eksperymentalnych do badań szczepionek i leków na covid-19. Jedne i drugie z łatwością się nim zakażają, wykazują objawy infekcji, a niekiedy z jej powodu umierają. Mogą, drogą kropelkową albo przez pył zawierający materiał kałowy, rozprzestrzeniać wirusa między sobą i przenosić go na ludzi. Nic więc dziwnego, że pandemia wtargnęła też na fermy. Dania to nie pierwszy taki przypadek.

Czytaj też: Jak z pandemią walczą inni

Koronawirus też u norek

Przypomnijmy: pierwsze zakażenia wśród norek amerykańskich na kilkunastu fermach futrzarskich stwierdzono już w kwietniu w Holandii. Z tego powodu tylko do połowy czerwca uśmiercono ok. 600 tys. zwierząt. Podobnie było w Hiszpanii, gdzie w lipcu władze nakazały ubój niemal 100 tys. norek hodowanych w północno-wschodniej części kraju. W tym samym czasie zakażenie wykryto także u norek w Danii, która jest największym producentem ich futra, eksportowanym głównie do Chin i Hongkongu. Infekcje potwierdzono wtedy na trzech fermach, zabito ponad 11 tys. zwierząt.

Było kwestią czasu, aż SARS-CoV-2 ponownie je zaatakuje. Ogniska koronawirusa potwierdzono już na ponad 200 duńskich fermach. Władze kraju zdecydowały o wybiciu wszystkich norek – ok. 17 mln zwierząt. Tłumaczyły to przypadkami transmisji SARS-CoV-2 na człowieka, dodając, że u zwierząt wirus zmutował, więc stanowi potencjalne zagrożenie dla szczepionki. O ile jednak przypadki zakażenia pracowników ferm opisano już w literaturze, o tyle o naturze mutacji, na którą powołują się oficjele, nie wiemy nic.

Jan Hartman: Jedzenie mięsa, noszenie futer i inne grzechy

Mutacja i mutanty. Nic strasznego?

Mutacja. Brzmi strasznie. To termin niewątpliwie odbierany bardzo pejoratywnie. Ale z biologicznego punktu widzenia tak nie jest. Mutacje to po prostu nagłe, skokowe zmiany w materiale genetycznym. W większości przypadków obojętne – nie mają żadnego wpływu na organizm. Mogą być oczywiście niekorzystne, zmniejszać szanse na przeżycie. I wówczas podlegają negatywnej selekcji. No i wreszcie bardzo rzadko zdarzają się mutacje korzystne. W przypadku wirusa mogą oznaczać np. zmianę w białku, dzięki której lepiej się ono dopasowuje do receptora w trakcie zakażania komórek. Bo, owszem, wirusy mutują. A wirusy RNA, do których zalicza się m.in. SARS-CoV-2, mutują na ogół szybciej niż wirusy DNA. Co nie oznacza jeszcze niczego przerażającego.

Czytaj też: Wirusy, przybysze z międzyświatów

12 tys. mutacji SARS-CoV-2

O SARS-CoV-2 wiemy wbrew pozorom sporo. Jego genom zsekwencjonowano ponad 140 tys. razy, przebadano ponad 90 tys. izolatów. Dzięki temu skatalogowano już więcej niż 12 tys. różnych mutacji w jego genomie. Brzmiałoby to strasznie, gdyby nie wspomnieć, że chodzi o sumaryczną liczbę zidentyfikowanych zmian w materiale genetycznym wśród wszystkich analizowanych izolatów. W praktyce dowolne dwa z różnych stron świata różnią się średnio zaledwie dziesięcioma zasadami azotowymi na 29 903, które są w genomie SARS-CoV-2. Czyli nie odbiegają od siebie w sposób istotny.

Wiemy też, że koronawirus mutuje dwa razy wolniej od wirusa grypy. To też nie zaskakuje, bo za mutacje odpowiadają przede wszystkim pomyłki polimeraz w procesie namnażania wirusowego materiału genetycznego. Koronawirusy mają natomiast system nadzoru, tzw. proofchecking, dzięki czemu do takich błędów dochodzi rzadziej.

Czytaj też: Musimy z tym żyć. Taka natura tego koronawirusa

To jesień powoduje wzrost liczby zakażeń

Mimo to co jakiś czas ktoś publicznie oświadcza, że koronawirus jest teraz bardziej zakaźny i stąd się bierze wzrost liczby przypadków. Trzeba więc wyraźnie podkreślić, że nie ma na to obecnie jakichkolwiek dowodów. W Polsce największą rolę odgrywa pora roku – jesienią łatwiej o infekcje wirusowe układu oddechowego. Jest chłodniej, a w takich warunkach koronawirusy, ale też wirus grypy, czują się lepiej.

Ponadto przy niższej temperaturze więcej czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach, często stłoczeni, a wówczas najłatwiej o zakażenie. Owszem, w literaturze naukowej doszukamy się opisu mutacji znanej jako D614G, którą badacze na łamach czasopisma „Cell” nazwali „alarmującą”. Ale mieli na myśli to, że szybko się rozprzestrzeniła, a nie, jak to przedstawiały media na całym świecie, że jest w jakiś sposób niebezpieczna. Autorzy badania zresztą przyznali, że ich określenie było niefortunne i niestety nie zostało w porę wychwycone przez redaktorów i recenzentów.

Czytaj też: Covid-19 zimą? Będzie trudniej

Mutacja u norek to powód do niepokoju?

Czy zatem koronawirus, który przeniósł się z człowieka na norki i z powrotem, mógł zmutować? Oczywiście, nie jest to żadne zaskoczenie. Dzięki zmianom mógł się lepiej przystosować do nowego gospodarza – w tym przypadku zwierząt hodowlanych. To jednak samo w sobie nie oznacza, że wracając do człowieka, taki wariant wirusa stwarza jakiekolwiek większe niebezpieczeństwo. Docierające od duńskich naukowców sygnały na ten moment są jasne: nie ma na to jakichkolwiek dowodów. Co więcej, różni eksperci podkreślają, że taka sytuacja byłaby wręcz bardzo zaskakująca.

W oficjalnym komunikacie władze Danii zauważają, że mutacja może stwarzać ryzyko dla skuteczności szczepionek. Dziś nikt nie ma pojęcia, na jakiej podstawie wyprowadzono taki wniosek. Badacze związani z brytyjskim konsorcjum Covid-19 Genomics, które zajmuje się analizowaniem genomu SARS-CoV-2, odmawiają komentarza, zauważając, że duńskie władze nie udostępniły jakichkolwiek danych dotyczących mutacji. Z kolei holenderska wirusolożka Marion Koopman przyznaje, że to wręcz nieprawdopodobne, by pojedyncza mutacja dała tak dramatyczny efekt. Zgadza się z nią szwajcarska epidemiolożka i biolożka molekularna Emma Hodcroft, stwierdzając, że prawie nigdy się nie zdarza, by jedna mutacja eliminowała działanie wszystkich szczepionek.

Czytaj też: Hiszpańska mutacja koronawirusa?

Opracowywane i badane preparaty szczepionkowe na covid-19 wykorzystują różne rozwiązania technologiczne, nie tylko klasycznie oparte na inaktywowanych lub atenuowanych (osłabionych, o mniejszej zjadliwości) szczepach wirusa. Na przykład oksfordzka opiera się na zmodyfikowanym genetycznie adenowirusie, z kolei niemieckie propozycje CureVaca i BioNTechu wykorzystują krótki odcinek RNA umieszczony w nanolipidowej otoczce.

Ich celem jest wniesienie do komórki genu białka szczytowego koronawirusa (odgrywającego kluczową rolę w mechanizmie zakażania), jego ekspresja, a następnie postępujące po sobie reakcje prowadzące do wytworzenia reakcji immunologicznej wobec białka S. Dlatego największym zagrożeniem dla ich skuteczności są mutacje zachodzące w obrębie genu S koronawirusa, a w szczególności tego odcinka, który koduje domenę wiążącą receptor.

Czytaj też: Czy grupa krwi 0 zwalnia z ochrony przed covid-19?

Zakazać hodowli norek?

Czy mutacja, którą zaobserwowano w Danii, może być w ogóle zaliczona do tej grupy? Nie wiadomo. Wkrótce powinny zostać opublikowane sekwencje izolatów SARS-CoV-2 uzyskanych od norek i ludzi, którzy się od nich zakazili – proszą o to naukowcy spoza Danii. Dopiero na tej podstawie da się ustalić, o jakim charakterze zmian mówimy. Bez badań eksperymentalnych wciąż jednak nie będzie możliwe jednoznaczne stwierdzenie, czy mają one jakikolwiek wpływ na to, jak zachowuje się wirus, i na skuteczność szczepionek.

Podobnie jest w drugą stronę – władze Danii opierają się raczej na przypuszczeniach. Oczywiście to nie tak, że pojawienie się koronawirusa na ponad 200 fermach futrzarskich w kraju nie stanowi żadnego zagrożenia epidemiologicznego. To dodatkowe ogniska, gdzie wirus może rozprzestrzeniać się szybko ze względu na stłoczenie zwierząt, przenosić ponownie na człowieka i szerzyć dalej w populacji. Decyzja Duńczyków to więc raczej przejaw ostrożności. Wybicie norek nie zatrzyma wariantu wirusa, który w nich wyewoluował, już jest on bowiem transmitowany na linii człowiek–człowiek. Ale wyłączy z działania fabrykę kolejnych mutacji w innym gospodarzu, z którym człowiek ma kontakt. Wydarzenia w Danii powinny być przestrogą dla hodowców w Polsce, gdzie działa ponad 350 ferm hodujących ponad 6 mln norek.

Choć na razie nie wiadomo, czy wybicie 17 mln norek będzie ostatnim gwoździem do trumny przemysłu futrzarskiego w Danii, to nie ma żadnych wątpliwości, że uderzy w niego w bardzo dramatyczny, długotrwały sposób. Po wydarzeniach w Hiszpanii i Holandii prędzej czy później należało się tego spodziewać. Warto wspomnieć, że w tym drugim przypadku w czerwcu zdecydowano o zakazie hodowli norek od początku 2021 r. zamiast, jak zakładano wcześniej, od 2024.

Czytaj też: Co dalej z pandemią? Prognozy, pytania, odpowiedzi

W „Science” o zakazie hodowli norek

Jak wskazują naukowcy w liście opublikowanym w październikowym wydaniu „Science”, fermy norek to nie tylko istotny problem epidemiologiczny. To także kwestie związane z dobrostanem zwierząt i wpływem hodowli na środowisko. Jak wskazują, przyczynia się ona do eutrofizacji wód i wysokich emisji podtlenku azotu, a ślad klimatyczny produkcji 1 kg futra norki jest pięciokrotnie większy niż z pozyskania 1 kg wełny. Badacze domagają się więc lepszego nadzoru nad fermami, restrykcji, a wszędzie, gdzie to możliwe, ogłoszenia zakazu hodowli norek amerykańskich.

Czytaj też: Sprawdź, jakie jest ryzyko, że zakazisz się SARS-CoV-2

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną