Przedstawiona przez Ministerstwo Zdrowia na początku września jesienna strategia antycovidowa zaczęła się sypać, zanim rozpoczął się szczyt zachorowań na infekcje górnych dróg oddechowych. Próbujemy się przed epidemią bronić, ale efektów nie widać i krzywa zachorowań pokazuje, że jednak jej nie tłumimy.
Covid-19. Nowe zasady w Polsce
Wskaźniki śmiertelności jednego dnia rosną, drugiego – spadają. Stale wzrasta za to liczba osób hospitalizowanych (dziś jest ich 2399, w poniedziałek było 2305, w sobotę 2134). Coraz więcej napływa sygnałów, że zaczyna brakować wolnych łóżek, a szpitalne izby przyjęć, zwłaszcza tam, gdzie zlokalizowane są oddziały chorób zakaźnych, pękają w szwach.
Ta niewydolność systemu ma swoje źródło w nieracjonalnych zarządzeniach oraz w braku porozumienia między lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej a środowiskiem lekarzy chorób zakaźnych. Minister zdrowia, sam niebędący lekarzem, musi jakoś pozszywać sprzeczne poglądy na testowanie, badania i leczenie osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2. Jeśli tego nie zrobi, czeka nas naprawdę trudny czas.
Dziś minister Niedzielski zapowiedział korektę antycovidowej strategii. W strefach zielonych limit gości weselnych zmalał ze 150 do 100, w żółtych – ze 100 do 70. W czerwonych co prawda się nie zmienił (do 50 osób), za to lokale gastronomiczne mogą być otwarte maksymalnie do godz. 22. Obowiązek zasłaniania ust i nosa w miejscach publicznych obejmie też strefy żółte. Generalnie wszędzie – jak to ujął minister – należy się trzymać reguły DDM (dezynfekcja, dystans społeczny, maseczki).
Stefan Karczmarewicz: Koronasceptycy zostali nabrani
Błędy w strategii walki z pandemią
Najważniejsze zmiany dotyczą ścieżki diagnostyki i leczenia pacjentów z covid-19. Jeszcze w poniedziałek przed południem odbyło się w resorcie zdrowia spotkanie ministra Niedzielskiego z przedstawicielami Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Wcześniej prezes tej organizacji prof. Robert Flisiak wystosował apel podpisany również przez innych kierowników klinik i oddziałów chorób zakaźnych z żądaniem natychmiastowego wycofania zarządzenia, w myśl którego lekarze rodzinni mają obowiązek kierowania praktycznie każdego pacjenta z dodatnim wynikiem testu w kierunku SARS-CoV-2 do oddziałów chorób zakaźnych.
– Już pierwszy dzień funkcjonowania tego zarządzenia spowodował zatkanie izb przyjęć, a w kolejnych dniach było jeszcze gorzej – mówi „Polityce” prof. Flisiak. – Napór chorych skąpoobjawowych lub wręcz bezobjawowych (w dokumentacji oczywiście też są objawowi), którym lekarze POZ zlecają badania RT PCR, uniemożliwi hospitalizację i leczenie osób faktycznie wymagających leczenia. Należy natychmiast opiekę nad chorymi o łagodnym przebiegu choroby powierzyć lekarzom POZ.
W jeszcze ostrzejszym tonie zostały wypunktowane na stronie PTEiLChZ błędy ministerstwa zauważone w jesiennej strategii, z którymi władze tego gremium przyszły na poniedziałkowe spotkanie. Można tam m.in. przeczytać, że Porozumienie Zielonogórskie, do którego należy wielu lekarzy rodzinnych, to w gruncie rzeczy „stowarzyszenie pracodawców, a pracodawcy zwykle dbają o swój zysk, a nie o dobro społeczne”.
Lekarze uprawiają spychologię
Źródłem tych niesnasek oraz sygnałów, że szybko zaczyna brakować wolnych łóżek w szpitalach dla pacjentów z covid-19, było zalecenie wydane lekarzom, iż muszą wysyłać do szpitali zakaźnych pacjentów, u których stwierdzono dodatni wynik testu. – Wielu robi to bezmyślnie, nawet nie badając chorych i bez oceny ich faktycznego stanu zdrowia – mówi prof. Flisiak. Konsekwencje były oczywiste: szpitalne łóżka zajmują osoby, które mogłyby spokojnie pozostawać w izolatoriach lub własnych domach pod opieką lekarzy rodzinnych – ale nie można ich nawet odesłać z izby przyjęć, bo awanturują się, że z podstawowej opieki zdrowotnej skierowano je właśnie do szpitala.
To ma się teraz zmienić: pacjenci z dodatnim wynikiem testu będą się kontaktować najpierw z lekarzem rodzinnym lub zostaną poddani badaniom na pierwszym poziomie szpitali covidowych. Specjalista na podstawie objawów oceni, czy skierować pacjenta do szpitala, czy do izolacji domowej.
Czytaj też: Lekarze sprzeciwiają się nowej strategii walki z covid-19
Pomysł w czwartek będzie konsultowany ze środowiskiem, a problemy się piętrzą. Wiele poradni wciąż pracuje w trybie zdalnym, jakby lekarze obawiali się diagnozować chorych tak, jak robili to w poprzednich latach przy okazji grypy lub innych zakażeń górnych dróg oddechowych. Nie postępują tak wszyscy, ale nawet mniejszość, która postanowiła uprawiać – mówiąc kolokwialnie – spychologię, wystawia fatalną ocenę całemu środowisku i uderza w sens jesiennej strategii. – Nakłada się na to iluzoryczna jak na razie koncepcja, że pierwszą placówką leczącą pacjentów z objawami covidu powinny być szpitale powiatowe – zaznacza prof. Flisiak. – Tymczasem tylko niektóre utworzyły oddziały obserwacyjne dla tych chorych, więc siłą rzeczy trafiają oni wyłącznie do szpitali zakaźnych.
Czytaj też: Nowe zasady kwarantanny. Diabeł tkwi w szczegółach
Mit wolnych i zajętych łóżek
Czy w ogóle jest sens gorączkować się niedostatkiem wolnych łóżek w sytuacji, gdy wcale nie one wiarygodnie opisują szpitalną rzeczywistość? – Mówimy o chorobie zakaźnej, ostrej, a więc sytuacja chorych zmienia się bardzo dynamicznie – komentuje prof. Flisiak, według którego sprawozdawczość ze strony szpitali, ochoczo podchwytywana przez media, nie nadąża za zmieniającymi się warunkami.
W szpitalach zakaźnych powinny liczyć się sale, a nie łóżka, bo większość tych wiekowych placówek nie ma wielu izolatek i w pokojach chorych, w których powinna przebywać tylko jedna osoba z zakażeniem, są zazwyczaj co najmniej dwa miejsca (a najczęściej trzy łóżka). Są one automatycznie wyłączone z obsługi. Jeden chory blokuje więc całą salę, ale gdy nagle w nocy jego stan się pogarsza i wymaga przeniesienia na intensywną terapię, natychmiast w raportach szpitalnych zwalniają się trzy łóżka. Mogą być zapełnione następnego dnia? Niekoniecznie, bo w wielu placówkach wciąż obowiązuje tradycyjny podział na oddział męski i żeński – więc możliwość zapełnienia takiej sali uwarunkowana jest też tym, czy pilnej hospitalizacji będzie wymagała osoba wpasowująca się w profil oddziału.
Czytaj też: Jak się bronić przed kłamstwami na temat epidemii?
To właśnie z tego powodu sprawozdawane w oficjalnych raportach obłożenie szpitalnych łóżek nie odzwierciedla rzeczywistej sytuacji, która w szerszej perspektywie może wyglądać lepiej, niż wynika z indywidualnych doświadczeń lekarzy pracujących na konkretnych oddziałach. Kiedy w weekend dr Jakub Kosikowski przytoczył na Twitterze dane o wyczerpujących się w regionie lubelskim wolnych miejscach w szpitalach, natychmiast otrzymał od wojewody reprymendę, że nie jest to prawda, bo tylko w trzech z nich brakuje miejsc, a w pozostałych nie ma z tym żadnego problemu. „Czym innym jest liczba łóżek na oddziałach zakaźnych, a czym innym liczba łóżek dla osób zakażonych z uwzględnieniem innych oddziałów” – przekonywał wojewoda w TVP Lublin. Nie zadano mu pytania, czy na tych innych oddziałach pacjenci z covidem są w ogóle wyczekiwanymi gośćmi?
Czytaj też: Komu szczepionka na SARS-CoV-2 należy się najpierw?
Szpitale muszą współpracować
Prof. Flisiak opowiada również „Polityce” o braku współpracy z pogotowiem ratunkowym, które działa tak, jakby nie było epidemii, a obowiązująca ustawa o ratownictwie torpeduje sprawne działanie całego systemu: – Zgodnie z jej zapisami karetki dostarczają chorych na SOR i odjeżdżają do następnych zgłoszeń. Co robić z pacjentami, którzy mimo covidu wymagają np. pilnej interwencji kardiologicznej, jeśli nie ma czym przewozić ich do specjalistycznych szpitali?
W ten sam weekend media obiegła wiadomość o dwudniowych poszukiwaniach miejsca dla 77-letniego mężczyzny zakażonego SARS-CoV-2 z Kujaw. Pięć placówek odmówiło jego przyjęcia, zasłaniając się brakiem miejsc. Tu nie chodzi o brak stanowisk z respiratorami, których szczęśliwie na razie mamy aż nadto (zajętych jest dziś 130 spośród 800 dostępnych według deklaracji Ministerstwa Zdrowia), ale brakuje nieraz zdrowego rozsądku, gotowości do współpracy między podstawową opieką zdrowotną, pogotowiem a szpitalami nie tylko o profilu zakaźnym.
Czytaj też: Już milion ofiar koronawirusa na całym świecie!
Bez tej współpracy trudno będzie sobie poradzić z wykładniczym przyrostem nowych zakażeń. Sanepid już na początku epidemii nie wszędzie radził sobie z izolacją osób zakażonych, dziś dużo trudniej mu prowadzić śledztwa wykrywające źródła nowych infekcji, gdyż są one coraz bardziej rozproszone. Bez rozsądnego wsparcia podstawowej opieki zdrowotnej nie zdziałamy wiele, ale pomoc ta nie może polegać na automatycznym kierowaniu wszystkich pacjentów nawet z dodatnim wynikiem testu do szpitali zakaźnych!
Czy nowe zalecenia ministra coś zmienią? Dobrze być wcześniej przygotowanym na najgorsze scenariusze, bo widać, że koronawirus nie zamierza ustąpić – mimo wcześniejszych zaklęć premiera i prezydenta.