Dziś nowy rekord potwierdzonych zakażeń. W codziennym porannym raporcie Ministerstwa Zdrowia pojawiła się liczba 1136, takiego przyrostu w ciągu doby od początku epidemii jeszcze nie było. W całym kraju zmarło wczoraj z powodu Covid-19, też z chorobami współistniejącymi, 25 osób. W środę 28, co w porównaniu z wcześniejszymi tygodniami (po kilkanaście zgonów dziennie) być może wydaje się tendencją zwyżkową, ale mieliśmy już rekordy wyższe: 24 kwietnia zmarło 40 chorych, 18 czerwca – 30.
Z tych liczb nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Równie dobrze jutrzejsze dane mogą wykazywać spadek śmiertelności i wspinającą się krzywą zakażeń, bo przecież testujemy 20–23 tys. osób dziennie, a zdaniem ekspertów powinniśmy zwiększyć tę liczbę do ok. 50 tys., by mieć wiarygodniejszy obraz sytuacji. Zresztą obecna strategia testowania, w której nie mieszczą się osoby bezobjawowe i kończące dziesięciodniową izolację, też ma wpływ na tę zwyżkę – badania są po prostu bardziej wycelowane w tych, u których wynik może być i jest pozytywny.
Czytaj także: Groźne skutki bezobjawowej infekcji SARS-CoV-2
Prawda o śmiertelności z powodu Covid-19
Jeden z wykładów trwającego w Warszawie Festiwalu Nauki poświęcono wczoraj przyczynom zgonów i chorób współistniejących. Dobra decyzja, bo dyskusje ekspertów i to, czym żyją media społecznościowe przy okazji Covid-19, wskazują, że kwestie wpływu tej choroby na ewentualny przyrost umieralności w Polsce są jednymi z najważniejszych.
Już na początku maja zadawałem na łamach „Polityki” takie pytanie: ile osób naprawdę w Polsce umiera na Covid-19? I tak jak wtedy nawet specjalistom od statystyki i zdrowia publicznego trudno było znaleźć jednoznaczną odpowiedź, tak teraz nie jest ona dla wielu satysfakcjonująca, bo nikt nie mówi wprost: „z powodu Covid-19 mamy więcej zgonów” ani: „Covid-19 nie przyczynia się do zwiększonej umieralności, bo osoby, które umierają z chorobami współistniejącymi, umarłyby niezależnie od zakażenia SARS-CoV-2”.
Na Festiwalu Nauki postanowiła zmierzyć się z tym problemem dr Agnieszka Fihel z Ośrodka Badań nad Migracjami. Choć miejsce pracy wskazywałoby na inne zainteresowania, dr Fihel zajmuje się kwestiami demograficznymi i jej prace obejmują zmiany w dziedzinie umieralności. Epidemia, która spadła na świat w tym roku i pociągnęła za sobą już blisko 1 mln ofiar śmiertelnych, stała się czynnikiem, obok którego demografowie nie mogą przejść obojętnie.
Ale choć w różnych krajach mamy do czynienia z armagedonem, w Polsce sytuacja nie jest wcale tak zła. Przynajmniej wskazują na to liczby. Na przykład w Stanach Zjednoczonych Covid-19 wystrzelił na trzecie miejsce na liście dziesięciu największych zabójców – ma już na swoim koncie więcej ofiar, niż ginie rocznie w rozmaitych wypadkach, z powodu przewlekłych chorób układu oddechowego, udarów, alzheimera lub cukrzycy.
– W Polsce, jak na razie, zgony na Covid-19 stanowią jedynie 6 promila w rocznej skali umieralności – twierdzi dr Agnieszka Fihel na podstawie obejmujących pierwsze półrocze danych Eurostatu i Głównego Urzędu Statystycznego. – Analizując te raporty, widzimy, że od końca kwietnia do końca czerwca liczba zgonów jest nieco wyższa w porównaniu z poprzednimi latami, ale SARS-CoV-2 odgrywał tu mniejsze znaczenie, niż można by sądzić. To być może bardziej konsekwencja zaniechania leczenia innych poważnych chorób.
Czytaj także: Jak się choruje po epidemii
Nierozpoznane kryteria śmierci
W latach 2017–19 zdecydowanie więcej zgonów następowało na początku roku, w sezonie zimowym. – W bieżącym roku takiej zwyżki nie było – komentuje dla „Polityki” dr Fihel. – Wiosną okazało się jednak, że w porównaniu z poprzednimi latami liczba zgonów jest całkiem wysoka. Od marca, czyli już w okresie covidowym, nie zarejestrowano mniejszej liczby zgonów niż w latach wcześniejszych. Kluczowe będą miesiące letnie, ale dane za lipiec i sierpień dopiero spływają.
Niestety ten powolny przepływ informacji utrudnia wyciąganie szybkich wniosków, które można natomiast znaleźć w internetowych komentarzach nastawionych na błyskawiczne reakcje. Pytanie, co ważniejsze: pogłębiona, rzetelna analiza danych czy mało fachowe spostrzeżenia oparte na krótkoterminowej analizie wybiórczych liczb?
Czytaj też: Ilu przypadków zakażeń nie udało się wykryć?
W Polsce posługujemy się dość skomplikowanym systemem sprawozdawczości, jeśli chodzi o dane na temat umieralności – cykl ich przetwarzania od stwierdzenia zgonu przez lekarza do publikacji Głównego Urzędu Statystycznego trwa aż rok, więc na w pełni wiarygodne informacje za cały 2020 r. musimy zaczekać do początku 2022! – Bo w styczniu 2021 r. i tak jeszcze wszystkiego nie będzie wiadomo – przyznaje dr Fihel.
Moja rozmówczyni zwraca uwagę, że choć mamy dobrych lekarzy i dobrych statystyków, cały system zbierania informacji o przyczynach zgonów nie sprawdza się i – o czym pisaliśmy we wspomnianym artykule w maju – bardzo zaciemnia to rzeczywistość. Wielu medyków nie potrafi właściwie ocenić procesu przyczynowo-skutkowego doprowadzającego do czyjejś śmierci, więc choroby współistniejące są często pomijane, a dołączenie się zakażenia Covid-19 w wielu wypadkach wykrzywia prawdziwy obraz.
Jeśli od wielu już lat Światowa Organizacja Zdrowia nie uwzględnia Polski w międzynarodowych porównaniach umieralności – właśnie z powodu złej jakości rejestrowanych danych – to podczas epidemii Covid-19 niewiele się tu zmieniło. Wszystko zależy od tego, jaki lekarz wystawia kartę zgonu (rodzinny czy ze szpitala jednoimiennego) i jakie okoliczności jest mu wygodnie wziąć pod uwagę. W szpitalu trudniej przeoczyć prawdziwą przyczynę śmierci niż w przypadku takiej, która może zdarzyć się na ulicy, w domu, a dziś niejednokrotnie podczas kwarantanny. Nawet nie doczekawszy testu, który mógł wykluczyć lub potwierdzić zakażenie.
Czytaj także: Jak śmiertelny jest koronawirus? Zbliżamy się do odpowiedzi
Smutna prawda dopiero nadejdzie
A zatem media mogą ekscytować się codziennymi raportami Ministerstwa Zdrowia na temat liczby zgonów, ale wnioski płynące z tych dobowych danych do niczego konstruktywnego nie prowadzą. Nawet jeśli pewnego dnia usłyszymy o 2 tys. nowych zakażonych i 50 przypadkach śmiertelnych, to nie będzie oznaczać, że epidemia Covid-19 grozi depopulacją i wymknęła się spod kontroli.
Czytaj także: Ryzyko śmierci z powodu wirusa. Dlaczego lepiej je znać?
W ciągu roku w Polsce umiera ok. 410 tys. osób. Czyli codziennie jest to mniej więcej tysiąc ludzi, którzy odchodzą z różnych powodów: od chorób przewlekłych i rozmaitych zakażeń, po nagłe wypadki i przyczyny niewyjaśnione. Niedawno, pod koniec sierpnia, gdy liczba ofiar SARS-CoV-2 w codziennych raportach resortu oscylowała między 7 a 15, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” jeden z ekspertów mówił, że „mamy teraz w Polsce dziennie dwukrotnie więcej zakażeń niż wiosną, ale liczba zgonów wykazuje tendencję spadkową”. Jego zdaniem ci, co mieli umrzeć, już umarli – wielu najsłabszych, obciążonych wieloma chorobami współistniejącymi.
Dzisiejsze i wczorajsze raporty boleśnie weryfikują tę diagnozę, bo liczba zakażeń nie jest już dwu-, lecz trzykrotnie wyższa niż wiosną, a liczba zgonów przekracza 20. Ale to przecież i tak niczego jeszcze nie wyjaśnia ani nie opisuje. Reguły rejestrowania przyczyn pojedynczych zgonów i chorób współistniejących są dość jasno opisane, ale trzeba się do nich stosować – tymczasem praktyka pokazuje, że nie zawsze tak jest. Chorzy nie umierają tylko w szpitalach zakaźnych, ale też na oddziałach onkologicznych, internistycznych czy chirurgicznych. Czy wtedy warto na siłę doszukiwać się powiązań z koronawirusem? Oczywiście nie, bo wykrycie tego związku może dla lekarzy oznaczać przestój w pracy i przymusową kwarantannę, a więc będzie to dla wszystkich wymierna strata finansowa. Doszukiwanie się związków czyjejś śmierci z SARS-CoV-2 podczas wypisywania karty zgonu w prywatnym domu wiąże się z kolei z wieloma problemami dla jego rodziny.
Dlatego mimo półrocznego doświadczenia, jakie zebrano podczas epidemii, wnioskowanie na podstawie suchych liczb i sprawozdawczości wydaje się obciążone sporym błędem. Pierwszy raz obserwujemy tak silne skoncentrowanie systemów ochrony zdrowia (i mediów, podających codzienne dane o śmiertelności z powodu Covid-19) tylko na jednej chorobie – jak wzrośnie śmiertelność w innych, przekonamy się zapewne dopiero za jakiś czas.
Czytaj także: Jesienna strategia walki z Covid-19. Będzie smart?