AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: Jak czuje się zamknięta w domu z powodu koronawirusa mediewistka, która zajmowała się badaniem czarnej śmierci?
PROF. HALINA MANIKOWSKA: Szuka podobieństw i zaczyna się zastanawiać, na ile ludzie średniowiecza byli racjonalni w podejmowanych przez siebie działaniach. I odnajduje w tej wyśmiewanej i symbolizującej ciemnotę epoce wiele zachowań analogicznych do naszych. Są one szczególnie uderzające we Florencji – mieście liczącym przed zarazą 90 tys. mieszkańców i państwie – republice miejskiej o silnie zbiurokratyzowanych rządach, dzięki czemu zresztą dysponujemy fantastyczną dokumentacją.
To co jest wspólne?
Doznanie ciszy, śmierć i pochówek ofiar oraz rola ekspertów. W większości opisów pandemii, od starożytności poczynając, wspomina się przejmującą ciszę, jakby świat zamarł. „Można by sądzić, że świat powrócił do pierwotnego stanu ciszy: nie słychać było żadnego głosu na polach, żadnego gwizdania pasterzy, żadnych dzikich zwierząt zasadzających się na trzodę, żadnego porywanego ptactwa domowego” – pisał w końcu VIII w. Paweł Diakon w „Historii Longobardów”. Donald Tusk w wywiadzie dla TVN24 mówił o pogrążonej w ciszy Brukseli, podobne wrażenie przekazywali korespondenci z innych miast. Z tym że cisza w miastach zaatakowanych przez czarną śmierć spowodowana była nieporównywalną co do rozmiarów śmiertelnością. Podobnie przejmujące są powracające dzisiaj słowa o horrorze śmierci w samotności i nienależytym pogrzebie. Grabarze zbierali z ulicy trupy i wrzucali je na wózki – odgłos ich kół regularnie przeszywał tę śmiertelną ciszę – po czym wywozili je za miasto, by – jak pisze Boccaccio w „Dekameronie” – w wykopanych ledwo co dołach kłaść je setkami jedne na drugich niczym towary na statkach, przykrywając jedynie cienką warstwą ziemi.
Czytaj także: Pożytki z klasyki w czasach pandemii
Teraz też publikowano zdjęcia pokazujące transport trumien we Włoszech, masowe groby na Hart Island w Nowym Jorku, ciała leżące na ulicach Ekwadoru. Pisano też o pogrzebach bez rodziny.
Dzisiejszy dramat umierających w samotności chorych i ich bliskich, niemogących ich pożegnać, potęgowała w średniowieczu wiara, że tzw. dobra śmierć i ceremonia pogrzebowa decydują o zbawieniu. Byle jaki pochówek ofiar dżumy zdawał się zamykać bramy niebios. Podczas epidemii „porządny” pogrzeb, choćby z nieliczną grupką żałobników, kosztował fortunę, na czym świetne interesy robili ludzie niskiego stanu i niskiego morale – cena świec poszybowała w górę niczym spekulacyjna cena maseczek na początku obecnej pandemii, a księża za odprawienie liturgii żałobnej czy chciwi zakonnicy za udział w kondukcie kazali sobie płacić krocie.
A czy wzrost znaczenia ekspertów polegał na tym, że zaczęli masowo publikować porady medyczne?
Bardzo szybko pojawiły się w obiegu pisane na polecenie papieża, władców i władz miejskich traktaty o dżumie autorstwa włoskich, francuskich, niemieckich i arabskich medyków. Były to głównie rady, jak się uchronić przed zakażeniem, ale poszukiwano też przyczyn choroby i zrozumienia jej przebiegu. Władze kilkunastu miast włoskich skierowały supliki do papieża Klemensa VI, by udzielił dyspensy na przeprowadzanie sekcji zwłok. Ponieważ nie zdawano sobie sprawy, że głównym roznosicielem były żerujące na zakażonych szczurach pchły, lekarze byli przekonani, że zakaża „zepsute” powietrze, ale jednocześnie stwierdzili, że do zakażenia dochodzi głównie przez kontakt z oddechem chorego oraz jego rzeczami. Dlatego zalecali ograniczanie kontaktu z zakażonymi, a władze pod ich wpływem wprowadzały kordony sanitarne i nakazy palenia łóżek, materacy i ubrań zmarłych. Guy de Chauliac, osobisty lekarz papieża, kazał mu zamknąć się w pałacu w Awinionie i siedzieć w pokoju otoczony płonącym stale wysokim ogniem. Klemens VI nie zachorował, wspomagał walkę z zarazą i jej skutkami i – co ważne – wziął w obronę Żydów, których szczególnie w Niemczech i Hiszpanii oskarżano o jej roznoszenie.
Historia: Do czego służyły kwarantanny
Prestiż lekarzy wzrósł, ale jednocześnie pojawiło się chyba mnóstwo naciągaczy oferujących ludowe sposoby na dżumę, tak jak teraz w sieci krążą różne porady na koronawirusa.
Szarlatani i zielarki sprzedawali za niebotyczne pieniądze zioła do palenia i wąchania, które miały chronić przed zarazą. Te cudowne remedia na niewiele się zdawały, ale stanowiły groźną konkurencję dla rad medyków, tym bardziej że ci także byli bezsilni wobec dżumy. Czarna śmierć zabrała wybitnych walczących z nią lekarzy, jak Gentile da Foligno czy Jacme d’Agramont; na szczęście zdążyli jeszcze napisać traktaty o niej. Nie pominęła artystów malarzy z czołowej wówczas w Italii szkoły sieneńskiej, jak bracia Pietro i Ambrogio Lorenzetti; ten drugi to autor wspaniałych fresków w Palazzo Pubblico w Sienie. W 1348 r. Petrarka stracił Laurę, jeśli była nią żona markiza de Sade Laura de Noves, a w 1361 r., w czasie następnego uderzenia dżumy – syna.
Czytaj także: Człowiek wynurza się z mroków średniowiecza
Z pani artykułu „Topos czy rzeczywistość? O czarnej śmierci w »Dekameronie« raz jeszcze” wynika, że choć opis przebiegu dżumy z prologu dzieła Boccaccia jest odzwierciedleniem sięgających starożytności toposów literackich, władze Florencji podjęły w czasie zarazy szereg sensownych działań i nieźle radziły sobie w tym trudnym okresie.
Florencja miała za sobą świeże doświadczenie spowodowanego nieurodzajem wielkiego głodu w latach 1346–47. Władze zapobiegły wówczas śmierci tysięcy mieszkańców, uruchamiając piekarnie komunalne, wprowadzając kartki na chleb dla 90 tys. mieszkańców i ograniczając spekulację. Poza tym zaraza spadła na tę republikę niespełna pięć lat po zmianie ustroju na bardziej demokratyczny; rządy podzielili między siebie wielcy kupcy i bankierzy (patrycjat) oraz klasa średnia: kupcy, notariusze i zamożni imigranci, tzw. nowi obywatele. Liczący dziewięciu najwyższych urzędników florencki „rząd” miał bardzo krótką, zaledwie dwumiesięczną kadencję; można było w nim zasiąść ponownie dopiero po dwuletniej przerwie. I pomimo tej personalnej niestabilności władz, zresztą zamierzonej i ustrojowo zakotwiczonej, rządzący Florencją ludzie okazali w czasach próby intelektualną sprawność, potrafili kalkulować i podejmować właściwe decyzje. Od razu powołali specjalny urząd „do oczyszczenia miasta”, zwoływali mniej lub bardziej regularnie dwie główne rady (odpowiednik naszego parlamentu), kontrolowali działalność organów sądowo-policyjnych. Ale i w dobrze rządzonej Florencji wszystko działało w miarę sprawnie tylko do drugiej połowy czerwca. W lipcu i sierpniu, gdy dziennie umierało po kilkaset do tysiąca osób (!), miasto zamarło. Paradoksalnie czarna śmierć przyniosła kres tym określanym jako „ludowe” rządom, wykorzystano ją bowiem do przeprowadzenia zasadniczej zmiany ustrojowej.
Czytaj także: O zarazach w antyku. Rozmowa z bizantynistą prof. Markiem Jankowiakiem
Czyżby historia lubiła się powtarzać?
W średniowiecznym mieście zmiany ustrojowe najczęściej wymuszały rebelie. W 1348 r. ich rolę odegrała niesiona przez dżumę zagłada. W najgorszym okresie zarazy, w lipcu, pod pretekstem konieczności dokonania korekt na listach kandydatów do urzędów, z których wielu już nie żyło lub uciekło z miasta, i wykorzystując nieobecność wielu rajców, florencka oligarchia powołała nadzwyczajną komisję do reformy prawa wyborczego. A ta odsunęła cechy średnie i niższe od wpływu na system wyborczy.
Popandemiczne afery finansowe w skali mikro i makro to ostatnio główne polityczno-gospodarcze tematy, jakimi żyjemy. Czy są ślady jakichś przekrętów w czasie zarazy?
Jak się zdaje, korupcja nie przybrała wówczas rozmiarów największej afery czasu wielkiego głodu, czyli sprzeniewierzenia przez dzierżawców cła od wina astronomicznej sumy 11 tys. florenów. Ale mnóstwo ludzi wykorzystało skutki dżumy dla własnych korzyści. Poza okradaniem opustoszałych domostw prawdziwą plagą stało się zagarnianie majątku wdów i sierot przez prawnych opiekunów.
Kradzieże, rozboje, wykorzystywanie sytuacji przez szubrawców to skutki natychmiastowe, a co zmieniła dżuma we Florencji długofalowo?
Florencja straciła dwie trzecie mieszkańców, zmiany dotknąć więc musiały wszystkich dziedzin i struktur życia. Skutkiem czarnej śmierci był niespotykany wcześniej w tak krótkim czasie i na taką skalę transfer majątków. Jego beneficjentami byli z jednej strony ocalali, którym udało się skumulować pozostałe po zmarłych krewnych dobra, z drugiej bractwa dobroczynne i szpitale będące głównym adresatem zapisów testamentowych. W gospodarce zasadniczą zmianą było przestawienie najważniejszego w mieście przemysłu wełnianego, z którego żyła jedna czwarta mieszkańców, na produkcję luksusowych tekstyliów, przynoszącą wielokrotnie wyższe zyski nawet przy znacząco zmniejszonym wolumenie produkcji. Drogim suknem florenckim Władysław Jagiełło wynagradzał tylko najwyższych urzędników dworskich. Niewiele lat po zarazie operującym na rynkach od Anglii po Bliski Wschód kupcom i bankierom florenckim – ich majątki można by zestawiać z majątkami czołówki na liście światowych krezusów magazynu „Forbes” – przestały wystarczać niewygodne i z trudem zaliczające się do architektury wysokie wieże mieszkalne, w XII i XIII w. będące „obowiązkową” rezydencją miejską klanu feudalnego i patrycjuszowskiego. Zaczęli wznosić okazałe kamienice, dziś reprezentowane przez jeden z najstarszych budynków tego typu – Palazzo Davanzati. Już te wczesne realizacje pałacu patrycjuszowskiego tworzyły uderzający kontrast estetyczny w zabudowie zdominowanej przez wieże. A w XV w. posiadanie pałacu stanie się koniecznym wyznacznikiem przynależności do elity pieniądza i władzy i w konsekwencji przeobrazi pejzaż miasta.
Historia, jakiej nie znacie: Dżuma też miała skutki ekonomiczne
Czy gdyby nie dżuma, nie byłoby rozkwitu sztuki i kultury epoki renesansu, której Florencja jest symbolem?
Dosyć powszechna jest opinia, że florentyńczycy mają „słabość” do piękna od zawsze. Gdy 2 kwietnia 1348 r. władze powołały urząd oczyszczania miasta, to owszem, nakazały tym urzędnikom ogłosić obowiązujący w okresie epidemii zakaz handlu rybami i mięsem na Mercato Nuovo, znanego turystom jako Loggia del Porcellino, ale jednoczenie zobowiązały ich do zadbania o piękny wygląd placu targowego. Od pokoleń badacze dyscyplin historycznych spierają się o związek między skutkami czarnej śmierci a narodzinami renesansu. Nie przyniosły te spory ostatecznych rozstrzygnięć, niemal powszechnie przyjęte kiedyś stanowiska coraz częściej podważają wyniki na nowo podejmowanych badań.
By dać tylko jeden przykład – długo cieszącej się uznaniem tezy amerykańskiego historyka Millarda Meissa o fundamentalnej zmianie w malarstwie florenckim i sieneńskim po czarnej śmierci (1951 r.). Otóż niektóre z analizowanych przez niego i innych badaczy dzieł są dziś datowane na lata przed zarazą. Atmosfera niepewności i lęku zagościć więc musiała w miejskich republikach środkowych Włoch już w latach 30. XIV w. Na pewno czarna śmierć przyspieszyła we Florencji kryzys republikańskiego ustroju komunalnego i przyczyniła się do narodzin tzw. humanizmu obywatelskiego, bardzo ważnego nurtu we wczesnym humanizmie i dyskursie politycznym przełomu XIV i XV w.
Czytaj także: Jak kultura czerpie z epidemii
Pierwsze skojarzenie, jakie się ma z czarną śmiercią we Florencji, to „Dekameron” Boccaccia, w którym grupa głównych bohaterów uciekła z ogarniętej dżumą Florencji na idylliczną wieś toskańską. Wielu tak uciekło?
Chyba rzeczywiście wielu florenckich patrycjuszy uciekło do swoich wiejskich posiadłości. Ucieczka z miasta, choć nie zawsze skuteczna (w jednym z pamiętników czytamy: „uciekł przed zarazą na wieś i tam zmarł od zarazy”), weszła do stałego arsenału rad medyków. Trzeba jednak pamiętać, że obraz sielskiej toskańskiej wsi ma pełnić w „Dekameronie” funkcję antytezy wobec horroru zadżumionej Florencji, miasta pogrążonego w agonii, zapowiedzianej przez Dantego w „Boskiej Komedii”. „Dekameronu” nie da się jednak sprowadzić do literatury eskapistycznej. Można te nowele czytać na wielu poziomach i na różne sposoby i w zależności od zasobów wiedzy i estetycznej wrażliwości – rozkoszować się czy to tylko zgrabną fabułą, przekazaną w nieunikającym obsceny pieprznym języku, czy też przedzierając się przez konwencje literackie, odkrywać kolejne warstwy złożonej alegorii.
A co znajduje pani w fikcyjnych nowelach Boccaccia?
Przyjemność obcowania ze światem wyobrażeń, skojarzeń i odniesień XIV-wiecznego, wykształconego jako tako i nieźle oczytanego mieszkańca Półwyspu Apenińskiego. Światem ciągle nie do końca przez nas odkrytym. A poza tym przedmioty, sytuacje, gesty itd. pozwalające nam odtworzyć tamte pejzaże, wnętrza, ubiory, scenografię życia codziennego i tamte relacje społeczne, a nawet osobiste fobie i kompleksy Boccaccia, jego reakcje czy tylko odniesienia do wydarzeń nieuchwytnych w innych przekazach z epoki. Ta fikcja jest mocno osadzona w realiach epoki. Kochanek pchający się do małżeńskiego łoża i przyprawiający rogi niezbyt sprawnemu w chędożeniu mężowi, i to w obecności, choć sennej, nieszczęśnika? Ówczesne łóżka, sprzęt skądinąd drogi, służyły z reguły większej liczbie śpiących niż w czasach dzisiejszych, a leciwy małżonek niezdolny do zaspokojenia młodej żony nie był wcale rzadkim zjawiskiem. Przy okazji mrugał Boccaccio okiem do czytelnika – nieposkramialne chucie kobiece były przecież pewnikiem „naukowym”. Jak się przypuszcza, niektóre z nowel nawiązywały à rebours do kazań wybitnego kaznodziei florenckiego, przeora dominikanów Jacopo Passavantiego, głoszonych przez niego w czasie Wielkiego Postu w mieście już zaatakowanym przez dżumę (Wielkanoc w 1348 r. wypadła 20 kwietnia). To przecież w dominikańskim kościele Santa Maria Novella zebrała się i zawiązała grupa dziesięciu bohaterów „Dekameronu”.
W średniowieczu panowało przekonanie, że dżuma to kara boża za grzechy, dziś mówimy o zemście zmęczonej naszym konsumpcjonizmem przyrody.
Petrarka w poruszającym liście napisanym po śmierci syna pyta retorycznie, dlaczego akurat jego pokolenie jest tak karane, bliżsi i dalsi przodkowie grzeszyli przecież nie mniej. Globalizacja i szybkość docierających do nas informacji, zarówno ważnych, jak i nieistotnych, sprawiają, że nasz strach czym innym i inaczej się żywi niż strach panoszący się w czasie czarnej śmierci. Podobne natomiast wydaje mi się poszukiwanie przyczyn ogólniejszych, nadrzędnych nad dziś łatwymi do uchwycenia przyczynami bezpośrednimi. Chyba jednak znacznie częściej niż kiedyś upatrujemy winnych zaistniałej sytuacji w intelektualnie i moralnie miałkich politykach u steru władzy.
Czytaj także: Wszystkie cywilizacje miały swoje pandemie, doczekała się i nasza
Prof. Halina Manikowska, kierowniczka Zakładu Studiów Średniowiecznych w Instytucie Historii PAN, jest mediewistką i italianistką zajmującą się badaniem miast i kultury miejskiej, Kościołem, religijnością i życiem intelektualnym wieków średnich.