Rząd idzie w zaparte i wbrew opinii ekspertów, którzy nie widzą poprawy sytuacji w walce z koronawirusem, przekonuje, że najgorsze mamy już za sobą i możliwe jest luzowanie obostrzeń. Wśród większości epidemiologów nie ma wątpliwości, że szczytu epidemii jeszcze w Polsce nie ma, a to, co widać na wykresach obrazujących przyrost nowych zakażeń, jest po prostu pozornym ścięciem krzywej, natomiast jej czubek tonie we mgle. Świadczy o tym względnie stała liczba nowych przypadków Covid-19, podawanych codziennie w raportach Ministerstwa Zdrowia.
Mniej restrykcji od 30 maja
Ale minister i premier wyciągają inne wnioski. Dlatego od 30 maja znika obowiązek zasłaniania ust i nosa w otwartej przestrzeni. Aliści pod warunkiem, że zachowamy dwumetrowy dystans do innych przechodniów, z którymi nie mieszkamy pod jednym dachem. Na dobrą sprawę tego rodzaju zalecenie mogło obowiązywać od początku. Pytanie tylko brzmi: jak zapewnić w ruchliwych punktach miast takie warunki, by przechodnie mogli być od siebie zawsze w regulaminowej odległości?
Znikają również limity osób w branży handlowej i gastronomicznej. Do tej pory w sklepie, restauracji, na targu i w punktach usługowych na jedną osobę musiała przypadać określona powierzchnia lub liczba okienek. Od soboty ta zasada przestaje obowiązywać, choć nadal w restauracjach powinna być zachowana odległość między stolikami, a także stosowane ostrzejsze niż zazwyczaj rygory sanitarne.
Od 30 maja rząd znosi też obostrzenia w kościołach oraz związane z pogrzebami (nie będzie już limitu 50 żałobników) i weselami (tu dozwoloną liczbę gości ustalono na 150 osób). Otwarte zaczynają być w pełni hotele – restauracje i bary zaczną serwować posiłki tak jak dawniej na salach i przy bufetach. Tydzień później, od 6 czerwca, otworzą podwoje – w określonych warunkach sanitarnych – baseny, siłownie, sauny, salony tatuażu, kluby fitness, kina i w zasadzie wszystkie placówki kultury.
Czytaj też: Niewidzialni umierający, pośrednie ofiary Covid-19
Budowanie odporności może potrwać
Najwyraźniej władza uznała, że zdejmuje z siebie obowiązek dbania o bezpieczeństwo obywateli i każdy ma zacząć żyć tak, by swoim zachowaniem nie stwarzać zagrożenia dla innych.
Niestety w kraju, w którym generalnie panuje niska świadomość zdrowotna i nie mamy dobrych doświadczeń z przestrzeganiem higieny, poleganie na czyjejś odpowiedzialności może być złudne. Wiele osób, nie tylko podczas epidemii (wystarczy tu podać za przykład zwolenników ruchów antyszczepionkowych), woli przedkładać własną wygodę ponad dobro ogółu albo zalecenia lekarskie, więc będziemy zmuszeni wziąć udział w swoistej ruletce, z kim zetknie nas los poza domem: na spacerze, siłowni, w tramwaju lub w kościele.
Patrząc na to chłodnym okiem, w końcu musiało to kiedyś nastąpić – na tzw. odporność stadną nie będziemy mogli liczyć nigdy, dopóki nie nabędzie jej co najmniej 70 proc. populacji. A zatem Ministerstwo Zdrowia, luzując dość wyraźnie restrykcje, chce prawdopodobnie sprawdzić, o ile liczba zakażeń wzrośnie. Czy wybrano na to najlepszy moment? Decydujące mogły być wolne miejsca w szpitalach jednoimiennych i respiratory – jeszcze ich w Polsce podczas tej epidemii nikomu nie zabrakło, więc teraz przyjdzie czas się o tym przekonać.
Czytaj też: Odporność możliwa bez szczepionki?
Mów do mnie z daleka
Załóżmy jednak, że lepiej tego nie sprawdzać na własnej skórze ani nie brać udziału w zbiorowym eksperymencie, przypominającym wyliczankę „raz, dwa, trzy, koronawirusa łapiesz ty”. Od soboty przestają obowiązywać maseczki na otwartej przestrzeni, ale niezależnie od nowych wytycznych nadal powinny o nich pamiętać osoby szczególnie podatne na infekcje oraz te, które zamierzają odwiedzać miejsca tłumniej uczęszczane. Im większe zagęszczenie ludzi, potencjalnych nosicieli zarazków, tym większe ryzyko zakażenia.
Takich oczywistości można podawać mnóstwo. O koronawirusie SARS-CoV-2 nie wiemy jeszcze wszystkiego, ale pół roku obcowania z nim pokazuje, że zachowuje się on dość typowo, jak inne zarazki przenoszone drogą kropelkową. W otwartej przestrzeni zakazić się więc o wiele trudniej niż w pomieszczeniach ze słabą wentylacją – dlatego w sklepach, środkach komunikacji, małych kościołach i urzędach dobrze nadal zakrywać usta i nos, zwłaszcza gdy nie jesteśmy w nich sami. Dystans do innych ludzi wydaje się tu o wiele skuteczniejszą ochroną niż inne środki zabezpieczenia, ale jak wynika z codziennych obserwacji, mało kto się do tego zalecenia stosuje.
Ludzie rozmawiają ze sobą na ulicy, w galeriach handlowych i firmach, stojąc od siebie w odległości 50–80 cm i często bez maseczek – czy to niebezpieczne? Rzetelna odpowiedź nie jest jednoznaczna: zagrożenie pojawia się tu tylko wtedy, gdy jedna z tych osób jest zakażona, ale z drugiej strony – nie musi być tego świadoma. Od momentu zakażenia do wystąpienia objawów (np. gorączki) upływa zazwyczaj pięć–siedem dni, a spory odsetek pacjentów przechodzi Covid-19 bezobjawowo. Więc jaki z tego morał? Albo ryzykować, albo zachować się niegrzecznie i zwrócić uwagę rozmówcy: „Załóż maseczkę lub odsuń się dalej”. Zdaje się, że na nowe czasy powinien powstać nowy savoir-vivre.
Czytaj też: Koronawirus zwiększa ryzyko udaru mózgu?
Zdrowy rozsądek lepszy niż wytyczne
Główny Inspektor Sanitarny przygotowuje zalecenia dla właścicieli siłowni, basenów i innych placówek, które wracają do przerwanej działalności. Nawet korzystanie z placów zabaw będzie podporządkowane nowym regułom, nie wiadomo, czy łatwym do wyegzekwowania. W równym stopniu od rodziców co dzieci. Ci pierwsi powinni pewnie zadbać o dezynfekcję huśtawek i poręczy przed każdorazowym wejściem na nie pociech, zaś one same pamiętać o dwumetrowym dystansie od rówieśników (sic!).
Osoby, które uznają, że czas zaryzykować i zacząć się uodparniać naturalnie, będą miały teraz szansę sprawdzić siłę własnej odporności – wszędzie tam, gdzie nie można zapewnić bezpiecznej odległości między ludźmi, ryzyko zakażenia wzrasta, więc miejsca pełne obcych twarzy mogą się stać doskonałą wylęgarnią zarazków. Zresztą zawsze takimi były, tylko mentalnie i medycznie oswojeni byliśmy z wirusami i bakteriami czyhającymi na nas w autobusach, kościołach czy na kąpieliskach. Koronawirus jest zarazkiem nowym i o tyle nieprzewidywalnym, że nikt nie wie, jak przejdzie tę infekcję po raz pierwszy – stąd obawy i ostrożność.
Zamiast wsłuchiwać się w rady ekspertów, jak bezpiecznie ćwiczyć, korzystać z basenów, wysyłać dzieci na plac zabaw lub modlić w kościele, powinna obowiązywać jedna zasada: kieruj się zdrowym rozsądkiem. I zawczasu odpowiedz sobie na pytanie, czy jeśli rozchorujesz się po wizycie w solarium lub klubie fitness, to będziesz mieć pretensję do siebie, że zbyt naiwnie uwierzyłeś w słowa premiera o pokonaniu pandemii, czy też do anonimowych ludzi, którzy przynieśli w te miejsca infekcję i przyczynili się do jej rozprzestrzenienia?
Pływanie w chlorowanej wodzie na pewno stanowi mniejsze zagrożenie niż pogawędka z nieznajomymi w ciasnym jacuzzi, tak samo jak spacer w parku to nie to samo co wyczekiwanie na autobus na zatłoczonym przystanku. W sklepie spędzamy 10 minut, na które obowiązywać nas będzie noszenie maski, natomiast wspólne zajęcia fitness na sali gimnastycznej o podobnej kubaturze trwają przez trzy kwadranse i trudno wyobrazić sobie, by uczestnicy ćwiczyli z zasłoniętymi twarzami. Co wydaje się Państwu bardziej ryzykowne? Po udzieleniu odpowiedzi na to pytanie można zacząć się zastanawiać, czy przyjąć zaproszenie na wesele z udziałem 150 osób.
Czytaj też: Wszyscy czujemy lęk. Jak się odnaleźć w tej pandemii?