Nie wiemy jeszcze, co wydarzy się w maju i czerwcu: być może wszystko powróci do normy z wielu wcześniejszych dekad i spadnie deszcz, który załagodzi suszę. Oby tak się stało, bo na czarny scenariusz jesteśmy przygotowani mniej więcej tak samo jak na pandemię koronawirusa, czyli niedostatecznie. Tymczasem klimat od paru miesięcy testuje na nas jedną z mniej przyjemnych wersji przyszłości.
Dla Polski oznacza to przede wszystkim kłopoty z wodą – jej nadmiarem podczas powodzi, ale te zagrażają tylko jednej dwudziestej naszego terytorium, i jej niedoborem podczas susz, które w najbliższych dekadach mogą dotknąć, jak szacują naukowcy, jednej czwartej obszaru Polski.
Rekordowy kwiecień
Dramatyczną sytuację, w jakiej Polska znalazła się pod koniec kwietnia, najlepiej pokazują dane, które IMGW zamieścił na swojej stronie agrometeo.pogodynka.pl. Wykresy odnotowują, jak wyglądały temperatury i opady atmosferyczne w naszym kraju w kolejnych dekadach stycznia, lutego, marca i kwietnia tego roku na tle średniej z lat 1981–2010. Nic tu nie wygląda normalnie. Dla przykładu w ostatniej dekadzie stycznia powinniśmy mieć –2 st. C, a mieliśmy dwa stopnie nad kreską; w drugiej dekadzie lutego różnica pomiędzy normą a tegorocznymi rekordowo wysokimi wartościami sięgnęła aż sześciu stopni.
Według IMGW miniona zima okazała się najcieplejsza w Polsce od początku prowadzenia pomiarów, czyli mniej więcej od połowy XIX w. Średnia temperatura trzech miesięcy zimowych 2019/2020 – grudnia, stycznia i lutego – wyniosła 3,1 st. C i była wyższa o 1 st. C od normy z lat 1981–2010. Także marzec był znacznie cieplejszy od normy aż o 1,7 st. C. Co równie ważne, marzec okazał się też skrajnie suchy. Pierwsza dekada nie była jeszcze zła, ale potem zaczęła się katastrofa.