W przeciwieństwie do Polski czy Francji nie wprowadzono „aresztu domowego”. Jedyne zalecenia dla mieszkańców są takie, by pozostali w domach ci, którzy czują się chorzy. W Londynie od wczoraj powinni się poddać samoizolacji wszyscy członkowie gospodarstw domowych, w których ktoś ma gorączkę lub kaszel.
Czytaj więcej: Premier Boris Johnson pandemii się nie boi, a powinien
Polityka Brytyjczyków nie do udźwignięcia przez szpitale
Krajowa konsultant ds. epidemiologii dr Iwona Paradowska-Stankiewicz nie jest zdziwiona zmianą nastawienia brytyjskiego rządu: – A więc koncepcja przechorowania przez bliżej nieokreśloną liczbę ludzi i świadomość zgonów spowodowanych ciężkim przebiegiem choroby właśnie upadła? Na szczęście!
Być może podziałał wstrząsający przykład Włoch, Francji, Hiszpanii i innych krajów. Część brytyjskich ekspertów, a przynajmniej doradcy rządowi, wychodziła początkowo z założenia, że ponieważ nowy koronawirus nie jest zbyt śmiertelny, to lepiej w sposób naturalny uodpornić społeczeństwo i mieć w placówkach medycznych przygotowane miejsce tylko dla najciężej chorych i z powikłaniami, zamiast wprowadzać kwarantanny i stawiać sztuczne zapory dla kilkudziesięciu milionów ludzi.
Dr Paradowska-Stankiewicz widzi jednak w tym podejściu wiele słabych punktów: – Nabycie odporności po przechorowaniu nastąpi przy zakażeniu co najmniej 70 proc. populacji. Część najciężej chorych, aby przeżyć, musi znaleźć się w szpitalu. Nie da się z góry przewidzieć, ilu będzie wymagać co najmniej tygodniowej hospitalizacji: co dziesiąty zakażony czy co dwudziesty?
W Polsce oznaczałoby to odpowiednio 1,3 mln lub 2,7 mln pacjentów. – Oczywiście nie wymagaliby pomocy w tym samym czasie – mówi nasza ekspertka. – Ale niech szpitalna pomoc będzie potrzebna dla 10 proc. ciężko chorych, czyli 135 tys. lub 270 tys. Rotację zapewniłoby to, że część zdrowieje, niektórzy niestety umierają. Tylko czy system ochrony zdrowia może zapewnić opiekę dodatkowo 135 tys. ciężko zakaźnie chorym ludziom z niewydolnością oddechową? Przy 10 tys. respiratorów, potrzebnych także innym pacjentom, i niedoborach personelu medycznego?
Czytaj także: Wybory lokalne we Francji: niska frekwencja, wysokie ryzyko infekcji
Higieniczne zachowania kontra odosobnienie
Według Rafała Halika, specjalisty zdrowia publicznego i epidemiologa z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH, Brytyjczycy nie mają solidnych dowodów, że ich koncepcja taktyczna opiera się na doświadczeniu naukowym: – Podjęte działania opierają się bardziej na tezach z arsenału politycznego, bo nie zauważyłem poważnych brytyjskich epidemiologów u boku Borisa Johnsona. Nie znam też żadnego dokumentu opartego na dowodach naukowych opracowanego w Anglii, że wybrana ścieżka jest obudowana solidną wiedzą oraz praktyką.
Światowa Organizacja Zdrowia od samego początku wyrażała zaniepokojenie podejściem Anglików. 250 brytyjskich naukowców skrytykowało swój rząd za obraną taktykę, więc może to pod ich wpływem wczoraj ją przeformułowano? Do tej pory chodziło o wykształcenie wśród obywateli „zbiorowej odporności”, zmuszenie ich do zmiany nawyków higienicznych – bez żadnych dowodów, że wyłącznie metodami behawioralnymi można znacząco wpłynąć na rozwój epidemii.
– Interwencje epidemiologiczne nie polegają na zaplanowaniu, ile osób ma zachorować w kontrolowany sposób, by nie było potem problemu – przypomina Rafał Halik. – To przecież totalnie nieetyczne. Te 70 czy 80 proc. tzw. lekkich przypadków jest nie w pełni zweryfikowaną hipotezą naukową, która została wysnuta na podstawie obserwacji azjatyckich. A jednym z największych błędów w warsztacie epidemiologicznym jest znak równości pomiędzy obserwacjami z różnych grup populacyjnych. Tymczasem wiadomo, że społeczeństwo chińskie jest młodsze od szwedzkiego czy brytyjskiego, a młodsi klinicznie wydają się mieć lżejszy przebieg Covid-19. We Włoszech społeczeństwo się starzeje i można zauważyć, że ciężkie postacie Covid-19 są o wiele częstsze, a śmiertelność wyższa.
Echo ruchów antyszczepionkowych
Rafał Halik przypomina, że Covid-19 ma starszego genetycznego brata, o wiele wredniejszego, choć mniej popularnego – jest nim SARS (Severe Acute Respiratory Syndrom; ciężki zespół ostrej niewydolności oddechowej). Lekcje z tamtej epidemii wciąż wyciągamy, choć minęło 17 lat. – A jedna z podsumowujących publikacji pokazała, że tygodniowe opóźnienie wdrażania działań przeciwepidemicznych skutkowało potrojeniem rozmiaru epidemii. Szczęśliwie Polska wzięła sobie tę lekcję dziś do serca.
Naturalistyczna koncepcja, która pobrzmiewa w wypowiedziach niektórych brytyjskich polityków, może być również z tego powodu niebezpieczna, że przecież ich kraj to współczesna wieża Babel – mieszanka wielu narodowości, które wcześniej czy później rozjadą się po całym świecie. Choćby z tego powodu to kraj kluczowy podczas walki z infekcjami Covid-19. – Ich polityka może sprowadzić zagrożenie dla innych krajów – nie ma wątpliwości Rafał Halik. – Wlk. Brytania może się stać światowym rezerwuarem wirusa, biorąc pod uwagę, jakim hubem strumieni ludzkich jest ten kraj. A po wszystkim w społeczeństwie pojawi się refleksja, czemu poświęciliśmy tyle zdrowia i ludzkiego życia, czy ten pozorny spokój wart był aż takiej ceny?
W filozofii takiego podejścia pobrzmiewa echo haseł ruchów antyszczepionkowych, które od dawna szermują ideą naturalnego uodparniania (pamiętne „ospa party”). Różnica polega na tym, że przeciwnicy szczepień nie biorą pod uwagę ciężkiego przebiegu wielu chorób zakaźnych, natomiast szwedzcy i brytyjscy eksperci wciąż akcentują, że koronawirus jest dla większości nie tak groźny, bo porównywany do klasycznych przeziębień lub grypy. – Rzeczywiście porównanie tego, co obserwujemy dziś w Wlk. Brytanii, z podejściem ruchów antyszczepionkowych jest trafne – potwierdza dr Iwona Paradowska-Stankiewicz. – Ale czy oni biorą pod uwagę konsekwencje? Mogą być bardzo niebezpieczne dla pacjentów, ich rodzin oraz lekarzy.
Według Rafała Halika w niektórych krajach po prostu obrano ścieżkę populistyczną pod znakiem tzw. idei wolnościowych oraz schlebianie darwinizmowi społecznemu, który zdobywa w ostatnim czasie wielu zwolenników. – Mam wrażenie, że to rodzaj gry, aby to inne kraje wprowadzały ostre reżimy przeciwepidemiczne, ponosiły straty gospodarcze i w związku z tym osłaniały jak tarczą.
Czyżby to brak międzynarodowej solidarności? Na to wygląda.
Czytaj także: Epidemia koronawirusa. UE chce zamknąć granice na 30 dni