Większość pacjentów, u których pojawiły się na przełomie roku objawy zapalenia płuc i niewydolność układu oddechowego, nie przeszła ciężkiej infekcji. Po przebadaniu wypuszczono ich ze szpitali do domów. Ale jeśli potwierdzą się informacje, że odkryty nowy typ koronawirusa przenosi się między ludźmi, będzie to wymagało podjęcia dużo ostrzejszych kroków zabezpieczających przed rozprzestrzenieniem się zarazka po świecie.
Czytaj też: Nowa wirusowa infekcja w Chinach zatrwożyła świat
Dlaczego tak uważnie trzeba przyglądać się Chinom?
Już jutro, w środę, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podejmie w tej sprawie kolejną decyzję, gdyż od początku monitoruje sytuację bardzo uważnie. Na razie przygotowała wytyczne na wypadek pojawienia się epidemii, ale nie zaleca żadnych ograniczeń międzynarodowego transportu i handlu. Mimo to Amerykanie na swoich kilku lotniskach mających połączenia z Chinami (w Nowym Jorku, Los Angeles i San Francisco) badają od kilku dni podróżnych przybywających z Azji, a podobne restrykcje wprowadzono w Japonii, Singapurze i Hongkongu.
Chiny szczególnie mocno trzymają rękę na pulsie, bo już za kilka dni, w związku z wypadającym tym razem 25 stycznia świętem Nowego Roku, rozpocznie się masowy sezon podróży. Na te wakacyjne migracje milionów Chińczyków, nie tylko z 11-milionowego Wuhanu, musi być przygotowany cały świat.
Polska też, zwłaszcza że Lotnisko Chopina w Warszawie ma stałe bezpośrednie połączenia z Pekinem (także z Tokio, Seulem i Singapurem). Na razie, jak poinformował media rzecznik Okęcia, na pasażerów przylatujących z Dalekiego Wschodu po wylądowaniu nie czekają żadne skanery monitorujące temperaturę ciała, nikt ich o stan zdrowia nie wypytuje. – Na ten moment nie ma zaleceń dla lotnictwa cywilnego ze strony międzynarodowych organizacji – powiedział Piotr Rudzki, dodając, że w razie czego odpowiednie służby są gotowe podjąć działania w celu zadbania o bezpieczeństwo. Ewentualne kroki zapobiegawcze zostaną zapewne podjęte po środowych decyzjach WHO.
Czytaj także: Chory samolot w Nowym Jorku
Dlaczego koronawirusy wywołują dreszcz niepokoju?
Wszystko wskazuje na to, że zarazki, które odpowiadają za infekcje układu oddechowego i przyczyniły się już do kilku zgonów, wywodzą się z rodziny koronawirusów. Podobne drobnoustroje wywołały SARS i MERS – zakażenia, które w XXI w. już zatrwożyły świat. Wiadomo było dotąd o sześciu rodzajach koronawirusa niebezpiecznych dla ludzi (obecny, z Wuhan, byłby więc siódmym).
Ciężki zespół ostrej niewydolności oddechowej (SARS) i bliskowschodni zespół oddechowy (Middle East Respiratory Syndrom, MERS) cechowały podobne objawy: wysoka gorączka, dreszcze, katar, duszność, które kończyły się groźnymi zapaleniami tkanki płucnej. Podobnie jak tym razem, do infekcji dochodziło za sprawą bliskiego kontaktu ludzi ze zwierzętami. W przypadku SARS i MERS koronawirusy pochodziły odpowiednio od kotów i wielbłądów (w przypadku zarazka z Wuhan wiadomo tylko, że źródłem było jedno z miejskich targowisk rybnych i z owocami morza).
Koronawirusy, czyli Coronaviridae, nazwę zawdzięczają pierścieniowi małych struktur w formie osłonki, widocznych w mikroskopie elektronowym pod postacią korony. Odpowiadają za dość regularne epidemie zakażeń dróg oddechowych, najczęściej w sezonie jesienno-zimowym i wiosną. Co piąte przeziębienie może być wywołane właśnie infekcją spowodowaną przez te zarazki.
Obowiązują więc standardowe zalecenia dotyczące zapobiegania infekcjom: regularne mycie rąk, zakrywanie ust i nosa podczas kaszlu i kichania, dokładne gotowanie mięsa i jajek. Należy unikać bliskiego kontaktu z osobami wykazującymi objawy chorób układu oddechowego, takie jak kaszel i kichanie. To elementarz profilaktyki, który powinni znać wszyscy w okresie jesienno-zimowym, niezależnie od trwającego akurat w Polsce sezonu grypowego.
Czytaj też: Grypa, która zabiła miliony
Dlaczego informacja może działać jak szczepionka?
Nikt nie ma złudzeń, że poskramianie wirusów z Dalekiego Wschodu to zadanie bardzo trudne. Wybuch obecnej epidemii ożywił wspomnienia zwłaszcza o SARS, który zabił 774 osoby w 2003 r. Scenariusz jest zawsze podobny: zaczyna się od niewielkiego źródła, a kończy masową paniką (mniej lub bardziej uzasadnioną). Już teraz analitycy sugerują, że zakażonych może być nie 218 osób (jak oficjalnie doliczono się do wtorku), lecz 1,7 tys.
Ci, którzy nie są monitorowani przez służby medyczne, stanowią dziś dla innych największe zagrożenie. Dlatego chiński prezydent Xi Jinping wezwał do „wszechstronnych wysiłków” w celu opanowania wybuchu epidemii i do szybkiego udostępniania informacji. Słuszny apel, bo właśnie rzetelna informacja kierowana do opinii publicznej ma tu kluczowe znaczenie.
Zwłaszcza teraz, kiedy po kilkunastu dniach niepewności potwierdzono możliwą drogę przenoszenia zakażenia między ludźmi. Wszak kaszel i kichanie są wysoce skutecznym sposobem rozprzestrzeniania się drobnoustrojów, co nabiera szczególnego znaczenia w krajach Azji, gdzie z jednej strony ludzie żyją w bardzo zagęszczonych aglomeracjach, a z drugiej duża część populacji ma trudne warunki utrzymania właściwego poziomu higieny.
Z pewnością koniec tego tygodnia, gdy Chińczycy ruszą w świat świętować swój Nowy Rok, pokaże, czy epidemia nie wymknęła się spod kontroli i na ile sytuacja jest rzeczywiście niebezpieczna. Im więcej danych i wiadomości autoryzowanych przez ekspertów pojawi się przed szczytem tych podróży, tym lepiej dla nas wszystkich.
Czytaj też: Jak nie przypłacić świąt zdrowiem