W kalendarzu dziwnych świąt 21 grudnia widnieje jako Światowy Dzień Orgazmu. Od 2006 r., kiedy to dwoje pacyfistów amerykańskich – Donna Sheehan i Paul Reffell – uznało, że pozytywna energia wygenerowana dzięki przyjemności szczytowania wielu ludzi naraz to sposób na zmniejszenie agresji i przemocy. Naiwne? Może, ale zachęta do oddawania się miłości cielesnej w najkrótszy dzień roku ma sens. Chociażby dlatego, że związane z seksem hormony szczęścia przydają się do przetrwania zimy. Święto ma jednak także drugie dno: dowodzi zmiany w podejściu do seksualności i zwraca uwagę na trwające całe wieki kłopoty z kobiecym orgazmem.
Dziś jest on stałym tematem pism dla pań i poważnym obszarem badawczym. Naukowcy wskazują jego zalety, a wśród przyczyn, które utrudniają jego osiągnięcie, wymieniają skupionych na sobie partnerów, problemy fizjologiczne i psychologiczne. A także pokutującą purytańską obyczajowość, która rozkosz pań uważała za objaw zdrożnej lubieżności i zepchnęła na wieki do sfery tabu. Winą za to obciążany jest Kościół, ale sprawa nie jest taka prosta.
Co robi kosturek w okienku?
W październiku w archiwum diecezji Worcester prof. Nicholas Vincent z University of East Anglia odkrył kilka stron manuskryptu, które okazały się fragmentem „Powieści o Róży” („Le Roman de la Rose”), bestsellerowego starofrancuskiego poematu z XIII w. Stronice zachowały się nieźle, bo posłużyły jako wzmocnienie oprawy innego woluminu. Według prof. Marianne Ailes z University of Bristol krój pisma wskazuje, że jest to bardzo wczesny odpis dzieła. Odkrycie nie byłoby może warte odnotowania (do dziś zachowało się ok. 320 rękopisów tego poematu, w tym 4 w Polsce), gdyby nie fakt, że znalezione strony to jedynie jego końcowa część. Najbardziej pikantna, a więc i najbardziej kontrowersyjna.
„Powieść o Róży” składa się z napisanej ok. 1230 r. przez Guillaume’a de Lorrisa pochwały opiewanej przez trubadurów idealnej miłości dwornej między rycerzem a damą jego serca oraz przewrotnie ją wyśmiewającej części autorstwa Jeana de Meun z ok. 1280 r. Poemat zaczyna się od tego, że głównemu bohaterowi – Kochankowi – śni się otoczony murem ogród miłości, w którym rośnie krzak róż. Mężczyzna zakochuje się w jednym z kwiatów – symbolizujących oczywiście piękną dziewicę – i postanawia ją zdobyć. Na swej drodze spotyka wiele alegorycznych postaci. Dopiero w drugiej części „zrywa Różę”, czyli uprawia z nią seks. Aby oddać erotyczne zbliżenie, de Meun posługuje się rozbudowaną metaforą – Kochanka porównuje z pielgrzymem, który aby wejść do zamkniętego sanktuarium, ma dany mu od Natury sztywny kosturek włożyć w wąskie okienko. Musi się natrudzić, by „cały wszedł do końca, tylko sakiewka pozostała, w niej zaś młoteczki dwa okrągłe, które na zewnątrz sobie wiszą”.
W powieści pojawia się też motyw orgazmu, który uważany jest za najdoskonalszy, jeśli partnerzy osiągają go razem – „poczekać czasem też wypada, aby do portu razem wpłynąć”. Autor musiał też dobrze wiedzieć, że osiągnięcie spełnienia przez kobietę nie zawsze się udaje, więc sugeruje udawanie rozkoszy, jeśli trafił się jej kiepski kochanek i „nic nie czuje”. Dr Magdalena Łanuszka, historyczka sztuki, analizując ilustracje w „Powieści o Róży”, zwraca uwagę, że w manuskryptach przy przedstawieniu kochanków w łóżku często pojawia się metafora Matki Natury – Kobieta wygląda jakby tłukła młotkiem w niemowlę, ale w rzeczywistości „wykuwa” nowe życie. Jean de Meun idzie dalej, no bo skoro celem Natury jest płodzenie dzieci, to i monogamia nie jest wskazana, i to dla żadnej z płci. Stąd postać Staruchy, która radzi kobietom, by miały wielu kochanków i potrafiły ich tak omotać, „aby się dla nich zrujnowali”.
Odkrywcy zakończenia „Powieści o Róży” w archiwum diecezji Worcester przypuszczają, że ktoś go usunął, uznając za zbyt niesmaczny. Już wokół drugiej części poematu doszło bowiem w początkach XV w. do wielkiej debaty na temat statusu kobiet, która podzieliła ówczesnych intelektualistów na jego obrońców i krytyków. Francuska literatka Christine de Pisan zarzuciła Jeanowi de Meun nie tylko wulgarne wypaczanie miłości dwornej, ale też niesprawiedliwe przedstawienie przedstawicielek jej płci jako skupionych na cielesności uwodzicielek. Miała rację, walcząc z postrzeganiem kobiet jedynie poprzez ich seksualność. Ale chcąc nie chcąc, niestety, przyczyniła się do tego, że literatura piękna znów zaczęła ją wstydliwie pomijać.
Czy Kościół zabrał rozkosz?
Istnieje skłonność do zestawiania niechętnego cielesności średniowiecza ze starożytnością z jej prostytucją świątynną czy przyzwoleniem na homoseksualizm. Nie jest ona słuszna, bo w antyku nie brakowało surowych kar za cudzołóstwo i wielu sposobów kontroli kobiecej seksualności. Podobnie przekonanie o słabości kobiet do ulegania cielesnym pokusom istniało na długo przed Chrystusem, czego dowodem jest chociażby biblijna Ewa. Różnica między poganami a chrześcijanami polega na stosunku do niezwiązanej z prokreacją erotyki. Grecysta prof. Włodzimierz Lengauer podkreśla, że dla antycznych żadna forma seksu nie łączyła się z poczuciem winy wobec bogów. Dopiero judeochrześcijanie zaczęli go postrzegać w kategoriach grzechu, a św. Augustyn połączył go z grzechem pierworodnym, czyniąc przyjemność ze współżycia źródłem wstydu. To dlatego Kościół zalecał obu płciom monogamię, kontrolę chuci oraz wstrzemięźliwość. I potępiał już nie tylko cudzołóstwo czy sodomię, lecz także współżycie w dni zabronione (np. w niedziele, święta religijne czy Wielki Post), wyuzdane pozycje czy masturbację. Według francuskiego mediewisty Bruna Dumézila zaglądanie do alkowy i rozliczanie z nieobyczajnych czynności stało się jednak możliwe dopiero po tym, jak w VI w. zaczęto stopniowo wprowadzać spowiedź indywidualną, czego dowodzą pojawiające się od XI w. spisy grzesznych praktyk i „wytyczne” dla spowiedników.
Ponieważ orgazmu u mężczyzn nie można było zabronić, bo występuje wraz z ejakulacją, przyjemność kobiet była zagadką. Jedni za antycznymi lekarzami – Hipokratesem i Galenem – uważali ją za niezbędną do poczęcia, inni za Arystotelesem twierdzili, że jest bez wpływu na zapłodnienie i ma jedynie zachęcać kobiety do zbliżeń. W XIII w. spór ten przełożył się na dyskusję o seksualności ludzkiej w ogóle – część kwalifikowała jako grzech ciężki nawet zbytnie pożądanie współmałżonka, ich liberalni adwersarze (wśród których było wielu lekarzy) widzieli w zbliżeniu i związanej z nią przyjemności niezbędny składnik życia, dany człowiekowi od Boga. Pod jednym względem płeć piękna miała nawet lepiej – podczas gdy masturbacja mężczyzn ze względu na pozbywanie się cennego nasienia była surowo potępiana, na autoerotyzm kobiet patrzono bardziej łaskawie. Albert Wielki (1193–1280) polecał go wręcz jako sposób na uniknięcie pokusy cudzołóstwa i przygotowanie kobiecych narządów płciowych do aktu zapłodnienia. Przekonanie, że orgazm kobiety jest niezbędny do poczęcia, miało też swoją ciemną stronę: jeśli kobieta zaszła w ciążę w wyniku gwałtu, oznaczało to, że zbliżenie sprawiło jej przyjemność, co już stanowiło dowód jej zdrady i lubieżności.
Co ma ekstaza do rozkoszy?
Choć w rękopisach średniowiecznych są tak jednoznaczne obrazy, jak kochankowie w łóżkach czy w kąpieli, w ówczesnej sztuce akt miłosny, podobnie jak ekstaza religijna, są ukazane raczej symbolicznie. – Ale zarówno teksty, jak i przedstawienia wizualne nie są wolne od konotacji erotycznych – a w każdym razie mają czytelne odniesienia do fizycznego zaspokojenia, które taka ekstaza miała przynosić. Według „Złotej Legendy” z XIII w. aniołowie unosili Marię Magdalenę ku niebiosom siedem razy dziennie, a doznanie to sprawiało, że nie potrzebowała ziemskiego pokarmu, by przeżyć – zauważa dr Łanuszka. W późniejszych okresach tę oblubienicę Chrystusa przedstawiano też jako pokutnicę, co odnosiło się do tego, że przed nawróceniem była ladacznicą. Według dr Łanuszki to odzwierciedla moralny dualizm erotyki – z jednej strony cielesnej, więc grzesznej, ale z drugiej nierozerwalnie związanej z miłością. Maria Magdalena i inne mistyczki mogą przeżywać ekstazy nawet w przestrzeni sacrum, bo wywołuje je miłość do Chrystusa. O ile jednak fizyczna natura religijnych uniesień jest w sztuce średniowiecznej zakamuflowana, o tyle barokowa rzeźba Giovanniego Lorenza Berniniego „Ekstazy św. Teresy” nie pozostawia żadnych złudzeń.
W epoce renesansu, gdy malarstwo sztalugowe zamawiały prywatne osoby, zdarzały się wręcz przedstawienia kobiecej masturbacji. Badacze uważają, że leżąca na sofie i śmiało patrząca na widza naga kobieta, która zakrywa łono na obrazie Tycjana „Wenus z Urbino”, wcale nie robi tego w geście skromności. W dodatku nie jest to Wenus. Guidobaldo Il della Rovere, przyszły książę Urbino, kupił w 1538 r. po prostu zwykły akt. Badacze przypuszczają, że być może był to prezent dla jego żony Giulii Verano, która właśnie skończyła 14 lat, co dawało możliwość skonsumowania małżeństwa. Może obraz był rodzajem instruktażu, w końcu nadal wierzono, że orgazm kobiety ma wpływ na jej płodność. „Czy Giulia Verano podjęła tę naukę – tego nie wiemy. Jeśli nawet tak, to skutek nie był spektakularny – jedyna córka, którą urodziła Guidobaldowi, przyszła na świat dopiero sześć lat później” – pisze na swoim blogu o sztuce dawnej posztukiwania.pl dr Łanuszka.
Skąd się biorą na drzewie fallusy?
Tylko czy to, co wiemy o seksualności kobiet w przeszłości, nie jest jedynie wyobrażeniem o niej mężczyzn, skoro to oni tworzyli literaturę i sztukę? Kobiety aktywne jako pisarki i artystki raczej pomijały tę kwestię milczeniem, zazwyczaj zajmując się tematami bardziej neutralnymi. Są jednak wyjątki. W jednym z rękopisów „Powieści o Róży” (z Bibliothèque Nationale de France) są miniatury powstałe w paryskim warsztacie małżeństwa Jeanne i Richarda de Montbaston. Ponieważ mężczyzna zmarł w 1353 r., a manuskrypt z poematem powstał później, jego ilustratorką musiała być Jeanne. Na jednej z miniatur przedstawiła zakonnice zrywające z drzewa owoce w kształcie penisów i uprawiające seks z mnichami. „Fallusowe drzewko” to motyw średniowiecznej ikonografii interpretowany albo jako symbol płodności, albo grzechu. W tym wypadku mogło to być odniesienie do niezaspokojonych żądz mniszek, które przecież nie zawsze trafiały do klasztorów z powołania. W „Dekameronie” Boccaccia niejaki Masetto da Lamporecchio, by uwieść jedną z nich, najął się na klasztornego ogrodnika, udając niemowę. Szybko okazało się, że nie mógł się od nich opędzić, ponieważ zakonnice były pewne, że zachowa tajemnicę o tym, czego się z nim dopuściły.
Wykorzystanie rozpustnych zakonnic przez Jeanne do zilustrowania „Powieści o Róży” jest dość śmiałym zabiegiem. – Nie wiadomo, jak to rozumieć. Czy jako mizoginiczną wizję ukazującą kobiety jako istoty słabe, niedojrzałe moralnie i niezdolne kontrolować swych żądz, więc wymagające ciągłego nadzoru. Czy jako przedstawienie apetytów seksualnych pań i tego, jak potrafią zadbać o swoją przyjemność. Przyznam, że wolę tę drugą interpretację, zwłaszcza w świetle źródeł literackich, jak Dekameron, „Powieść o Róży” czy romanse Marie de France, w których kibicujemy damie i kochankowi, raczej nie współczując zdradzanemu mężowi – mówi dr Łanuszka.
Dlaczego Natura nie straszy młotkiem?
Stosunkowi do kobiecej erotyki zaszkodziła reformacja, a później sobór trydencki (1545–63) i idąca w ślad za nim kontrreformacja. Francuski historyk Robert Muchembled w książce „Orgazm i Zachód. Historia rozkoszy od XVI w. do dziś” pisze, że dopiero wtedy „narastający strach przed piekłem” sprawił, że córy Ewy zapłaciły za swoją cielesność. Najbardziej skrajnym przykładem były oczywiście coraz częstsze procesy o czary. Pomimo to wciąż uważano, że przyjemność kobiety – w ścisłych granicach miłości małżeńskiej – jest przydatna. W XVII w. teolog Francisco Suárez twierdził wręcz, że kobiety przeżywające ogniste orgazmy rodzą piękniejsze dzieci. W okresie oświecenia wśród uprzywilejowanych warstw społecznych we Francji pojawiła się moda na libertynizm, jednak rozpusta elit stała się jednym z elementów, które doprowadziły do rewolucji francuskiej i wprowadzenia surowych norm obyczajowych.
Zakwestionowanie przez naukę w 1840 r. przydatności orgazmu kobiecego w procesie zapłodnienia nie przez przypadek odbyło się w jednym z bardziej opresyjnych dla kobiet okresie. Ponieważ wiktoriańska moralność promowała oziębłość kobiet, wśród mężczyzn upowszechnił się zwyczaj korzystania z usług prostytutek. W przeciwieństwie do hołdujących skromności dam panie lekkich obyczajów niby miały przyzwolenie na rozkosz, ale to nie ich przyjemność była priorytetem (zresztą żeby zaspokoić klienta, wystarczyło skorzystać rady z „Powieści o Róży” i udać orgazm). Fakt, że tego typu seks wiązał się z ryzykiem złapania choroby wenerycznej, dowodził, że oddawanie się rozpuście i folgowanie zmysłom to mający poważne konsekwencje grzech. Obyczajowa bigoteria przenikała wszelkie dziedziny życia. Dlatego mediewista angielski F.S. Ellis, przekładając w 1900 r. „Powieść o Róży”, pominął nieobyczajne zakończenie.
Zdawano sobie jednak sprawę, że orgazm ma pozytywny wpływ na kobiety, w końcu za pomocą wynalezionego w 1880 r. przez Josepha Mortimera Granville’a wibratora leczono tak często diagnozowaną u dam „histerię”. To utrwaliło przekonanie, że przyjemność kobietom daje penetracja pochwy. Mimo że medycy i teolodzy wiedzieli o istnieniu łechtaczki już w starożytności, nie doceniali jej znaczenia (zresztą w XIII-wiecznym opisie stref erogennych John of Gaddesden jej nie uwzględnia). Co prawda w 1559 r. lekarz z Padwy Realdo Colombo stwierdził, że jest ona źródłem rozkoszy, ale nadal przeważało przekonanie, że jej pobudzenie nie daje pełnego spełnienia. Stąd podział Zygmunta Freuda na gorsze orgazmy łechtaczkowe i doskonalsze – pochwowe. Najnowsze badania nad budową łechtaczki i przebiegiem orgazmu u kobiet obaliły to niesłuszne przekonanie, podobnie jak przeświadczenie, że musi on być celem każdego zbliżenia, by kobieta była zadowolona z pożycia. Ale i tak nie wszystkie tajemnice kobiecej rozkoszy są rozwiązane. No bo choć wiadomo, że zajść w ciążę można bez orgazmu, Roy J. Levin z Sheffield University w listopadowym „Clinical Anatomy” zwraca uwagę, że pobudzanie łechtaczki aktywuje wiele reakcji, jak nawilżenie czy ukrwienie pochwy, które ułatwiają zapłodnienie. Sugeruje także, że kiedyś w biologicznej przeszłości człowieka orgazm mógł wręcz stymulować uwalnianie jajeczek, jak u niektórych gryzoni. Dziś od lęku przed niechcianą ciążą uwolniła kobiety antykoncepcja. Współczesne Róże same lub z Kochankami mogą tyle razy, ile chcą, wpływać do portów rozkoszy, a Matka Natura nie stoi w ich alkowach, groźnie wymachując młotkiem.