W Madrycie rozpoczął się w tym tygodniu szczyt klimatyczny ONZ COP25, czyli Konferencja Stron Ramowej Konwencji ds. Zmian Klimatycznych. Biorą w niej udział przedstawiciele blisko 200 krajów. Niestety, jest równie wielka, co nieskuteczna w walce z kryzysem i globalnym ociepleniem. Od czasu jej powołania w 1992 r. podczas Szczytu Ziemi w Rio temperatura atmosfery systematycznie rośnie, bo rośnie główna przyczyna ocieplenia – emisja gazów cieplarnianych.
Ziemia płonie na rozdrożu
Czas, jaki upłynął od szczytu w Rio, to okres dynamicznego rozwoju nowych gospodarek, zwłaszcza Chin i Indii. Owszem, setki milionów ludzi wyzwoliły się ze skrajnej biedy, ale kosztem gwałtownego zużycia energii i paliw kopalnych. Ten trend się nie zmienia, choć wydawało się, że zarówno w Indiach, jak i w Chinach emisje gazów cieplarnianych osiągnęły maksimum kilka lat temu. Tymczasem jeszcze w 2018 r. Chiny zwiększyły „produkcję” dwutlenku węgla o 3,5 proc., a w 2019 wzrost ten może osiągnąć 4 proc. Co gorsza, zniosły zakaz budowy elektrowni węglowych i przed rokiem rozpoczęły budowę nowych (w sumie Chińczycy mają dziś w budowie 245 gigawatów mocy węglowych).
Ta ilustracja pozwala zrozumieć tragiczny paradoks, który opisał sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres, otwierając COP25. Mówił, że ludzkość stanęła na rozdrożu i ma do wyboru dwie drogi. Jedna prowadzi do punktu przełomu – czyli utraty kontroli nad zmianami klimatycznymi i braku możliwości powrotu na bezpieczne tory.