Warto o tym pamiętać, decydując się na poprawę urody, ponieważ mamy obecnie w Polsce kuriozalną sytuację, kiedy osoby bez wykształcenia medycznego biorą się do wstrzykiwania w skórę rozmaitych substancji i choć nie mają do tego prawa – zakaz ten świadomie łamią, gdyż nie grożą im za to żadne sankcje.
Jedynym poszkodowanym jest ten, kogo trzeba ratować przed trwałym oszpeceniem.
Czytaj także: Wygląd. Próżna pogoń za ideałem
Co różni kosmetyczkę od lekarza?
Prace nad projektem nowej ustawy o wyrobach medycznych (do których zalicza się m.in. kwas hialuronowy i inne wypełniacze podawane w zastrzykach, nici liftingujące oraz osocze bogatopłytkowe) zmierzają do tego, aby taką samowolę ukrócić. Środowiska lekarskie, wzmocnione argumentami kancelarii prawnej „Domański Zakrzewski Palinka” (DZP), postulują kary dla salonów kosmetycznych za używanie wymienionych wyrobów niezgodnie z instrukcją w wysokości nawet 1 mln zł.
Wątpię, czy tak ogromna suma ostanie się w końcowych zapisach, ale nawet jeśli będzie wielokrotnie niższa, to powinna skłonić panie kosmetyczki do refleksji, czy warto za cenę narażania zdrowia swoich klientek wcielać się w rolę lekarzy. Obecne ulotki i instrukcje dołączane do większości wypełniaczy, toksyny botulinowej i innych tego typu preparatów wstrzykiwanych w skórę zawierają informację, że mogą się nimi posługiwać wyłącznie medycy. To ostrzeżenie jest jednak bagatelizowane, a amatorzy upiększania i odmładzania po prostu o nim nie wiedzą i wybierając nawet zaufaną kosmetyczkę, liczą tylko swoje pieniądze – nie liczą się natomiast z tym, że coś pójdzie nie tak i wykonujący zabieg technik będzie wtedy bezradny. Bo nie umie reagować w wypadku wstrząsu, nie ma w swoim gabinecie apteczki z zestawem niezbędnych leków ani nie może wypisać recepty.
Kosmetyczki oraz kosmetolodzy uczą się swojego fachu nawet na wydziałach uniwersytetów medycznych. Ale najwyraźniej nikt ich tam nie kształci z wyobraźni, więc skąd mogą przypuszczać, jakie skutki zdarzają się po nieumiejętnym podaniu substancji biologicznych – a o tym, że wybrali zawód pomocniczy w stosunku do lekarzy, szybko zaraz po otrzymaniu dyplomu zapominają.
Na pytanie, w jaki sposób fiolki toksyny botulinowej (która jest lekiem) i innych produktów dostają się na rynek niezwiązany ze świadczeniem usług medycznych, odpowiedź jest następująca: zaprzyjaźnieni z kosmetyczkami nieuczciwi lekarze odstępują im na nie recepty, można je otrzymać w gratisie na przeróżnych kongresach i targach medycznych, na których wystawcy promują swoje wyroby i udostępniają zwiedzającym ich próbki, i wreszcie na kursach z podawania tych preparatów uczestniczki, oprócz certyfikatu, otrzymują zapas leku na kilkanaście lub kilkadziesiąt zabiegów. Od lat Główny Inspektor Farmaceutyczny nie zainteresował się tym obrotem, a Ministerstwo Zdrowia przymykało oko na to, co dzieje się w salonach piękności. W 2012 r. opisałem ten proceder w artykule „Piękna czy bestia”, lecz do tej pory nie zmieniło się nic.
Ministerstwo Zdrowia i Sanepid umywają ręce
Dlaczego więc teraz szykuje się zmiana przepisów? To z pewnością zasługa wspólnej inicjatywy dwóch środowisk lekarskich, które rozwijają w Polsce medycynę estetyczną, czyli Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych i Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging. Ale impuls przyszedł z Brukseli, gdyż w maju 2020 r. zaczną obowiązywać przepisy unijnego Rozporządzenia 2017/745 w sprawie wyrobów medycznych. Jak przypomina dr Mateusz Mądry z kancelarii DZP: – Bezpośrednim powodem opracowania nowych regulacji była sytuacja związana właśnie z medycyną estetyczną, wywołana skandalem dotyczącym wadliwych implantów piersi. Okazało się, że cała Europa ma problem z brakiem nadzoru nad tymi wyrobami.
Aby rozporządzenie mogło wejść w życie, konieczne jest w Polsce wydanie nowej ustawy o wyrobach medycznych, z czym mamy właśnie do czynienia. Dotychczasowe apele wymienionych środowisk lekarskich, wspartych przez Polskie Towarzystwo Dermatologiczne, od lat nie przynosiły rezultatu. Ministerstwo Zdrowia w jednym zdaniu odpowiadało na monity, że „zabiegi z zakresu medycyny estetycznej z użyciem wypełniaczy, toksyny botulinowej, osocza bogatopłytkowego, nici liftingujących, krioterapii, elektroterapii i laseroterapii to świadczenia medyczne, a nie kosmetyczne i mogą być wykonywane jedynie przez osoby posiadające prawo wykonywania zawodu lekarza”, ale w drugim zdaniu dodawało: „minister zdrowia nie posiada narzędzi do kontrolowania obiektów nie będących podmiotami leczniczymi; właściwym do regulacji przepisów odnośnie kwalifikacji techników usług kosmetycznych jest minister do spraw gospodarki”.
Czytaj także: Niezwykła kariera botoksu
Dr Ewa Kaniowska z Wrocławia, od dawna zaangażowana w rozwój medycyny estetycznej, przyznaje: – Sami trochę przyczyniliśmy się do tego, by dziedzina ta wydawała się wszystkim łatwa i nieszkodliwa. Bo mówiliśmy o zabiegach lunchowych, które można wykonywać w przerwach na lunch, zachwalaliśmy nowe bezpieczne techniki. I chcąc nie chcąc, wymknęły się z medycyny na szerokie wody kosmetologii, co nie było naszą intencją.
Minister zdrowia oraz Sanepid też uwierzyli tym eufemizmom. Zawsze słyszałem w Państwowej Inspekcji Sanitarnej: „Prowadzimy kontrole pod kątem stanu sanitarnego oraz możliwości przeniesienia chorób zakaźnych. Kontrola czynności zawodowych pod kątem jakości usług lub przygotowania merytorycznego osób zajmujących się wykonywaniem zawodu kosmetyczek nie leży w naszych kompetencjach”. A jak informuje prof. Lidia Rudnicka, prezes Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego: – Mamy w naszych oddziałach wielu pacjentów z powikłaniami po zabiegach w salonach kosmetycznych. Dlaczego nie u lekarzy? Tam też się zdarzają, ale dermatolodzy wiedzą, jak w takich sytuacjach reagować, więc nie odsyłają na izby przyjęć i SOR-y.
Czytaj także: FDA ostrzega przed wlewami z osocza dla „zachowania młodości”. To medyczna hochsztaplerka
Działania niepożądane to zbyt poważna sprawa
W kilku sprawach, jakie wytoczono do tej pory w Polsce przeciwko organizatorom weekendowych kursów dla kosmetyczek, uczących je podawania toksyny botulinowej (a więc de facto namawiających do łamania prawa), niestety organy izb lekarskich i Polskiego Towarzystwa Lekarskiego poległy. Tolerancja Temidy dla tego typu praktyk wynikała z szacunku do wolności gospodarczej (każdy może przecież zorganizować kurs i wydać stosowne certyfikaty), ale w uzasadnieniach do tych werdyktów poraża brak świadomości, z jaką materią się tu mierzymy i skromna wiedza sędziów wyniesiona chyba z Wikipedii. Kwas hialuronowy – „jak może być niebezpieczny, skoro jest to substancja występująca naturalnie w ludzkim organizmie”? Laser szkodzi? „Przecież nie jest w stanie nikogo zabić”.
Czytaj także: Mona Lisa po botoksie
Grzechem pierwotnym jest jednak w Polsce brak opisania jednolitych zasad kształcenia kosmetyczek ani nieuregulowanych ich uprawnień. Okazuje się, że trzymając się litery prawa, określenie jakiejś substancji jako lek nie wyklucza podawania jej przez nielekarzy. Ustawodawca określił, że wykonywaniem zawodu lekarza jest leczenie, a nie podawanie substancji zarejestrowanych jako leki, gdyż samo podawanie substancji o statusie leku nie jest leczeniem!
Prawnicy mają więc o czym dyskutować między sobą, ale w tym czasie dziesiątki ludzi naraża swoje zdrowie, nie mając świadomości, czym ryzykuje powierzając twarz kosmetyczkom udającym lekarzy. – Czy to boli, na jak długo starczy i ile kosztuje? To są trzy podstawowe pytania, które zadają mi pacjenci – mówi prof. Barbara Zagarska, kierownik Katedry Kosmetologii i Dermatologii Estetycznej Wydziału Farmaceutycznego Collegium Medicum w Bydgoszczy, która sama jest dermatologiem. – Czy ktoś pójdzie na zastrzyk do fryzjera? Skąd więc takie zaufanie do kosmetyczek? Bo są konkurencyjne cenowo?
Pół miliona Polaków poddaje się zabiegom mającym na celu poprawę urody, a roczne wydatki na te usługi wynoszą ok. 4 mld zł. Pewnie już niedługo, gdy prace nad ustawą wejdą w fazę sejmową, usłyszymy głosy mówiące o tym, jak lekarze chcą za pomocą wysokich sankcji finansowych pozbyć się z rynku konkurencji. Warto jednak wziąć pod uwagę, że w tej batalii chodzi też o nasze zdrowie. Bo decydując się na wykonywanie jakiegoś zawodu, nikt nie powinien oczekiwać, że zdobyte uprawnienia będzie mógł dowolnie rozszerzać. Wbić igłę w skórę każdy potrafi. Ale reakcje organizmu bywają różne i trzeba jeszcze umieć na nie reagować.