Nauka

Duda dyskryminuje Bilewicza. Nie wie, jaka jest rola prezydenta?

Michał Bilewicz Michał Bilewicz Forum
Prawica populistyczna, taka, jaką reprezentuje PiS, ma poważne problemy z pojmowaniem instytucji demokratycznego państwa prawa. Procedury profesorskie są tego przykładem.

Prof. UW dr hab. Michał Bilewicz, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, znany i szanowany psycholog społeczny, specjalizujący się w zagadnieniach percepcji dziejów, problematyce dyskryminacji i uprzedzeń, od dawna jest ofiarą publicznego piętnowania i mowy nienawiści z powodu swojego zaangażowania w zwalczanie antysemityzmu, rasizmu i mowy nienawiści właśnie.

Kulminacją tej kampanii wrogości wobec prof. Bilewicza, potwierdzającej słuszność jego diagnoz, jest złośliwe, trwające już rok wstrzymywanie przez Andrzeja Dudę podpisu na postanowieniu o nadaniu mu tytułu naukowego profesora. Chcę powiedzieć jasno: byłoby skrajną obłudą nie wiązać zachowania prezydenta z zaangażowaniem prof. Bilewicza w opisywanie zjawiska polskiego antysemityzmu. A skoro nie jesteśmy obłudnikami i związek ten widzimy jasno, obstrukcję prezydenta i jego urzędników trzeba uznać za eksces antysemicki. Tak, tak. Nie przesłyszeliście się. Nie mam żadnych wątpliwości co do podłoża tego postępowania, tak jak nie mam wątpliwości co do tego, że ani prezydent, ani jego urzędnicy w najmniejszym nawet stopniu nie przypisują sobie antysemickiej motywacji i całkowicie odrzucają takie oskarżenie.

Nic dziwnego – prawie się dziś nie zdarza, aby antysemici zdawali sobie sprawę, że to, co twierdzą, wyczerpuje znamiona postawy antysemickiej. Mam nadzieję, że w kancelarii prezydenta moje słowa zostaną przeczytane i że pod wpływem tego i innych protestów bezprawne wstrzymywanie należnego Bilewiczowi postanowienia wreszcie się skończy.

Czytaj także: Potrzeba nam uczelni wyższej z prawdziwego zdarzenia

Tytuł profesorski się należy

Bezprawne wedle ducha praw i dobrych obyczajów urzędowania, jak również wedle utartych obyczajów odnośnie do tempa procedowania w postępowaniach profesorskich. Odpowiedź kancelarii na zapytanie prof. Bilewicza o los jego dokumentów zakrawa na szyderstwo. Kancelaria odpisała, że przepisy nie określają terminu wydania postanowienia o nadaniu tytułu profesora. Czyli: nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

Otóż z faktu, że przepisy nie dyktują terminu, nie wynika, że można go dowolnie odwlekać (a więc ostatecznie nawet nie podpisać aktu nadania tytułu profesorskiego), lecz jedynie to, że ustawodawca ufał, iż urząd prezydenta RP jest poważny i postępuje praworządnie, a przeto nie trzeba mu przypominać oczywistego obowiązku dopełnienia procedury w rozsądnym terminie, zgodnie z przyjętymi zasadami urzędowania i utrwalonymi obyczajami. Prezydent powinien wydać postanowienie mniej więcej w przeciągu kwartału.

Nie wiem, co jest bardziej oburzające: powody, dla których prezydent wstrzymuje się z podpisem, czy fakt, że dopuszcza się nadużycia władzy, a więc postępuje bezprawnie. Zacznę od tej drugiej sprawy.

Czytaj także: Orbán wyrzuca z Węgier „Uniwersytet Sorosa”

Prezydent i premier, notariusze akademiccy

Spuścizną epoki imperialnej, a więc czasów zaborów, jest państwowy, niemal urzędniczy charakter profesury uniwersyteckiej. Dla pokreślenia rangi społecznej „profesor” stał się dożywotnio nadawanym tytułem honorowym – prócz tego, że jest tytułem naukowym, upoważniającym (do niedawna) do ubiegania się o najwyższe stanowisko uniwersyteckie, czyli profesora zwyczajnego. W czasach przeddemokratycznych państwowy charakter profesury oznaczał też quasi-urzędniczy status profesora, od którego oczekiwano, że będzie podporą państwa i cesarstwa, a więc osobą głęboko lojalną wobec władzy. W demokracji, rzecz jasna, tego rodzaju polityczne oczekiwanie względem profesury straciło rację bytu, a nawet zostało zastąpione przeciwnym – że profesor będzie wolnym intelektualistą, krytycznie patrzącym na poczynania władzy.

Tytuł profesora jest więc reliktem nomenklatury władzy autorytarnej w warunkach demokracji. Zachowaliśmy go ze względów sentymentalnych, lecz również po to, aby wzmocnić społeczny status profesorów, a tym samym umocnić formalnie elity intelektualne kraju. Niestety, rządy prawicowe, a już w szczególności prawica populistyczna, taka, jaką reprezentuje PiS, mają poważne problemy z pojmowaniem instytucji demokratycznego państwa prawa. Procedury profesorskie są tego przykładem.

Merytorycznie procedura toczy się w łonie instytucji naukowych i opiera na ocenie dorobku naukowego kandydata. Nauka jest wolna, a instytucje akademickie – niezależne od politycznych i partyjnych ośrodków dyspozycji. Jest to jeden z filarów demokracji, tak samo jak wolność mediów i niezawisłość sądów. Jeśli więc pod dokumentami nadania tytułu profesora muszą się podpisać premier i prezydent, to tylko ze względów honorowych i dla podniesienia rangi tytułu. Przywódcy swoimi nazwiskami kwitują procedurę i uświetniają nadanie tytułu, niemniej akt ten jest czysto formalny, symbolicznie i moralnie wieńcząc merytoryczną procedurę, do której władzy politycznej nie wolno się wtrącać.

Inaczej mówiąc, prezydent i premier są tu tylko notariuszami, a złożenie przez nich podpisów jest tak samo ich obowiązkiem jak podpisanie dowolnych dokumentów przez każdego upoważnionego urzędnika, jeśli są to dokumenty prawnie należne obywatelowi. Jeśli prezydent wyobraża sobie, że jako urzędnik wydający postanowienie o nadaniu tytułu profesora ma prawo samodzielnie oceniać, czy kandydat na taki tytuł zasłużył, albo odwlekać złożenie podpisu, to znaczy, że nie rozumie, jaka jest rola urzędnika państwowego, czym jest demokratyczne państwo prawa, a przeto jest niedorosły do pełnienia swej funkcji. To samo odnosi się, rzecz jasna, do podsekretarza stanu w kancelarii prezydenta odpowiedzialnego za przedstawienie prezydentowi dokumentów do podpisu.

Czytaj także: Kuriozalna punktacja czasopism naukowych

Andrzej Duda jest urzędnikiem państwowym

Pod władzą PiS każdy kandydat na profesora, który krytykuje władzę, boi się, że jego procedura zostanie wstrzymana lub bardzo się opóźni. Dotyczyło to również mnie. W 2008 r. otrzymałem z rąk Lecha Kaczyńskiego tytuł profesora, bez żadnej zwłoki. Niemniej podczas uroczystości prezydent powiedział coś zdumiewającego, a mianowicie – że jak dotąd nigdy nie odmawia swego podpisu, choć czasami niełatwo mu go złożyć.

W owym czasie publikowałem w „Gazecie Wyborczej” i innych mediach artykuły ostro krytykujące PiS i Kościół, a na sali byłem wówczas jedynym profesorem wypowiadającym się publicznie na tematy polityczne. Kaczyński mówił o mnie, co zresztą potwierdziło się w krótkiej rozmowie podczas wręczania mi dokumentu. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że prezydent i doktor prawa nie pojmuje, iż pod żadnym pozorem nie wolno by mu było zatrzymać niczyjej profesury – nawet gdyby miał to być sam diabeł i osobisty wróg braci Kaczyńskich. Do dziś nie rozumiem, jak można nie wiedzieć, kim się jest i jakie się ma obowiązki na swoim urzędzie.

Na podstawie tego doświadczenia mogę jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa orzec, iż Andrzej Duda, wychowanek Lecha Kaczyńskiego, również nie pojmuje swojej roli. Tak po prostu: nie wie, że jest nie tylko władzą, lecz w wielu przypadkach po prostu urzędnikiem państwowym wykonującym prawem przewidziane procedury państwowe, do których nie powinien się wtrącać.

Czytaj także: Andrzej Zybertowicz nie zostanie profesorem?

Prof. Bilewicz, ekspert od stereotypów

Tyle w kwestii anomii proceduralnej i niskiej kultury państwowej w urzędzie prezydenta. Teraz zajmijmy się powodami obstrukcji. A powód ten, jak już wspomniałem, jest oczywisty. Prof. Bilewicz walczy z antysemityzmem i przypomina w swoich wypowiedziach i publikacjach, że stereotypy spiskowe, w tym antysemickie, są w społeczeństwie polskim trwałe i bardzo szeroko rozpowszechnione. Tym samym prof. Bilewicz naraża się antysemitom, których naczelną strategią agresji wobec Żydów jest negacjonizm, m.in. polegający na zaprzeczaniu masowości antysemityzmu.

Niestety, antysemityzm ma w Polsce wymiar doktryny państwowej, głoszonej otwarcie przez ludzi władzy. W tej rządowej odmianie polega on na krzewieniu wierutnych kłamstw na temat stosunków polsko-żydowskich przed wojną, w jej trakcie oraz bezpośrednio po jej zakończeniu. Istotą tych kłamstw, urągających pamięci licznych bohaterów bezinteresownie ratujących Żydów, jest twierdzenie, iż w swej masie naród Polski odnosił się do Żydów życzliwie i z empatią, udzielając mu w masowej skali pomocy i wsparcia, podczas gdy antysemityzm i przestępstwa dokonywane na Żydach też się zdarzały. W naszych czasach, gdy ukazało się już tyle świetnie udokumentowanych publikacji na temat straszliwego losu Żydów usiłujących przetrwać w środowisku polskim, o masowych szantażach, rabunkach, gwałtach i morderstwach dokonywanych na samych Żydach, a nierzadko i na tych, którzy im pomagali, o wydawaniu Żydów Niemcom, tropieniu uciekinierów z gett, egzekucjach dokonywanych przez tzw. granatową policję, przez partyzantów oraz zwykłych mieszkańców – otóż w naszych czasach, gdy ktoś nie przyjmuje tego do wiadomości, nie chce nic o tym wiedzieć, to po prostu jest antysemitą.

W oczach antysemity dobry Żyd i dobry badacz Holokaustu to taki, który zajmuje się zjawiskiem pomagania Żydom w okresie okupacji i Holokaustu. Owszem – to bardzo ważne. Żydowscy i polscy badacze podjęli ogromny wysiłek, by zobrazować bohaterską pomoc niesioną przez Polaków. Czynili to mimo niechęci i dezaprobaty władz PRL. Dziś, gdy rozszerzają pole badawcze o prześladowania ludności żydowskiej przez Polaków, spotykają się z wrogością prawicy oraz nieprzychylnością władz. Niejeden wspaniały badacz miał już nieprzyjemności – żeby wymienić chociażby Mirosława Tryczyka, autora „Miast śmierci”. A jak będzie z Piotrem Pawłem Reszką, autorem książki „Płuczki. O poszukiwaczach żydowskiego złota”, która ma się ukazać 13 listopada? Zobaczymy.

Czytaj także: Losy polskich Żydów – nowe ważne świadectwo

Reputacja Polski zależy od jej otwartości

Dziś wśród prześladowanych znalazł się Michał Bilewicz. Mam nadzieję, że interwencje poważnych ludzi prędko doprowadzą do zaprzestania obstrukcji przez urząd prezydencki. Pamiętajcie, że komu się nie podoba pisanie o nienawiści i rasizmie w Polsce, ten automatycznie staje się obrońcą i wspólnikiem nienawistników i rasistów. Proste, logiczne i w swej moralnej jednoznaczności, przyznaję, okrutne. Albo jesteś po stronie wrogów rasizmu i przyjmujesz do wiadomości bolesne prawdy, albo je wypierasz i stajesz po stronie tych z pałkami, by nawiązać do poetyki klasyka.

Antysemityzm oraz niska kultura prawna organów państwa irytują i smucą. Jednak najbardziej frustrująca w tym wszystkim jest zwykła głupota „prawicy”. Jak niewiele wystarczy wiedzieć o świecie, żeby zrozumieć prostą prawdę, iż reputacja Polski zależy od otwartości i prawdomówności, z jaką mówi się u nas o ciemnych kartach naszej historii, w tym o wszechobecnym antysemityzmie i prześladowaniach Żydów w latach wojennych i okołowojennych. Zasłanianie się sprawiedliwymi i wmawianie sobie, że pomagających było więcej niż krzywdzących, budzi tylko zażenowanie opinii międzynarodowej.

Czytaj także: Ekshumacje w Jedwabnem od nowa? To na rękę PiS

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną