Jedne chwile od razu zapisują się w historii jako przełomowe, znaczenie innych dostrzega się dopiero po czasie. Do tych pierwszych z pewnością należy pierwsze lądowanie ludzi na Księżycu 20 lipca 1969 r. Niedawno świat hucznie obchodził pięćdziesiątą rocznicę tego zdarzenia. Znamy doskonale jego bohaterów – Neila Armstronga i Buzza Aldrina z misji Apollo 11. Ale osiem miesięcy wcześniej doszło do innego wydarzenia z udziałem amerykańskich astronautów. Ono to sprawiło, że ludzie odkryli nie Srebrny Glob, lecz coś o wiele sobie bliższego.
Księżycowy pozytyw
24 grudnia 1968 r., około 69 godzin po opuszczeniu przylądka Canaveral na Florydzie, statek kosmiczny Apollo 8 rozpoczął okrążanie Księżyca. Znajdujący się na jego pokładzie astronauci Frank Borman, Jim Lovell i Bill Anders byli pierwszymi w historii ludźmi, którzy zostawili za sobą orbitę okołoziemską i polecieli tak daleko w przestrzeń kosmiczną. W ciągu 20 godzin mieli dziesięć razy oblecieć Księżyc. Na początku czwartego okrążenia, kiedy ich pojazd wyłaniał się zza Srebrnego Globu, ujrzeli wschodzącą nad nim niebiesko-białą planetę. Była widoczna w jednym z maleńkich okienek. „O Boże! – zawołał Anders. – Zobaczcie tam. To Ziemia!”. Sekundę później Borman zrobił zdjęcie czarno-białe, a Anders rzucił się na poszukiwanie kliszy kolorowej, która jak na złość gdzieś się zapodziała. „Kurczę, chyba nam ucieknie” – denerwował się. W chwili, gdy właśnie ładował film, Lovell podekscytowany zawołał: „Mam ją! Mam ją! Jest w tym oknie”. Anders uniósł się i pofrunął (wszystko odbywało się w stanie nieważkości) w jego stronę, po czym przyłożył do oka swojego Hasselblada. „Zrobiłeś?”– dopytywał się Lovell. „Aha” – odpowiedział Anders.