Klimatyści chcieliby uchodzić za obrońców nauki, ale zachowują się jak sekta, która z nauką ma niewiele wspólnego” – tak zaczyna się „Klimatyczny szwindel”, tekst autorstwa Łukasza Warzechy, którym tygodnik „Do rzeczy” postanawia wznowić krucjatę przeciwko „jednemu z najbardziej bezczelnych szwindli intelektualnych wszech czasów”. Niedługo potem periodyk poświęca tematowi okładkę. Pod hasłem „Kłamstwo klimatyczne” oznajmia, że lewica z walki z globalnym ociepleniem uczyniła ideologiczną pałkę. Redakcyjne śledztwo w tej sprawie poprowadzili Rafał Ziemkiewicz i Tomasz Cukiernik.
Swoje dołożył tygodnik „Solidarność”, publikując wywiad z Jamesem Taylorem, dyrektorem zarządzającym amerykańskim Heartland Institute, który przekonuje, że nie ma zagrożenia katastrofą klimatyczną, a redakcja dodaje „nie ma racjonalnych powodów, aby likwidować kopalnie węgla i elektrownie węglowe według ideologicznych dyktatów tzw. obrońców klimatu”. Przy tym wszystkim tekst w „Gazecie Polskiej” o „Klimakterium lewactwa” jest już tylko lekkostrawną wisienką na tłustym torcie.
Nagłówki i tytuły wyglądają niezwykle zachęcająco – któż by nie chciał, żeby prawicowi publicyści mieli rację i groźba klimatycznej katastrofy została odwołana. Nic nie sprawiłoby większej radości niż dobre argumenty, że rzeczywiście cała ta dyskusja o globalnym ociepleniu wywołanym przez człowieka nie ma podstaw i nawet jeśli nie jest szwindlem, to oparta jest na wątpliwej jakości badaniach naukowych. Niestety, mimo obietnic zamiast nowych argumentów czytelnik dostaje jesiotra drugiej świeżości, czyli tezy, jakie w debacie klimatycznej były podnoszone przez negacjonistów wiele lat temu i dawno zostały już zdezawuowane.