Co zazwyczaj napędza wielkie przedsięwzięcia ludzkości? Chciwość, strach i potrzeba chwały. Program Apollo był kombinacją dwóch ostatnich elementów – stwierdziła niedawno na łamach popularnonaukowego tygodnika „New Scientist” była wiceszefowa agencji kosmicznej NASA Lori Garver. Strach Stany Zjednoczone odczuwały przed kolejną przegraną w kosmicznym wyścigu ze Związkiem Sowieckim. Chwałę miało im zaś przynieść pierwsze lądowanie człowieka na innym globie. Do tego doszły dwa czynniki: wojna i polityka.
Dziecko dwóch wojen
I amerykański, i radziecki program kosmiczny posilał się obficie doświadczeniami z budowy pionierskich niemieckich balistycznych pocisków rakietowych. Przede wszystkim słynnych V2, odpalanych w latach 1944–45 w kierunku Paryża, Londynu, Antwerpii czy Brukseli. Szef tego nazistowskiego programu, inżynier Wernher von Braun, w maju 1945 r. oddał się w ręce Amerykanów. A trzynaście lat później został zatrudniony w powstałej właśnie agencji kosmicznej NASA i zaczął kierować ośrodkiem badawczym Centrum Lotów Kosmicznych im. Marshalla w Alabamie. Tam właśnie powstała potężna rakieta Saturn V, która pozwoliła wynieść w kosmos m.in. księżycowy orbiter i lądownik przełomowej misji Apollo 11. W trakcie prac nad wyprawą na Srebrny Glob von Braun ściśle współdziałał ze swoim dobrym znajomym z czasów III Rzeszy i prac nad V2 dr. Kurtem Debusem, dyrektorem Centrum Kosmicznego im. Kennedy’ego na przylądku Canaveral na Florydzie.
Zarówno von Braun, jak i Debus byli członkami partii nazistowskiej i oficerami SS. Pierwszego oskarżano również o wykorzystywanie podczas produkcji niemieckich rakiet niewolniczej pracy więźniów obozów koncentracyjnych i o ich nieludzkie traktowanie. Ale w kosmicznym wyścigu między supermocarstwami grzechy przeszłości, nawet tak ciężkie, nie miały znaczenia.