MARCIN ROTKIEWICZ: – W 1977 r. wyruszył pan z żoną i trojgiem małych dzieci do amazońskiej dżungli w odległym zakątku Brazylii. Dlaczego?
DANIEL EVERETT: – Byłem 26-letnim chrześcijańskim misjonarzem, który miał nawracać żyjących tam Indian, m.in. dzięki przetłumaczeniu Biblii na ich języki.
Od dziecka był pan osobą religijną?
Wręcz przeciwnie. Urodziłem się i wychowałem w biednej kalifornijskiej rodzinie tuż przy granicy z Meksykiem. Mama była kelnerką; zmarła, gdy miałem 11 lat. Ojciec imał się różnych zawodów, zarabiał głównie jako kowboj i bardzo dużo pił. Moja rodzina nie była religijna, a ja w młodości zacząłem grać na gitarze, by zostać gwiazdą rocka. Tylko to mnie interesowało, codziennie paliłem marihuanę i oblewałem kolejne egzaminy w szkole.
Co się stało, że pan się zmienił?
Kiedy byłem w liceum, zakochałem się w koleżance Karen Graham, córce misjonarzy pracujących w Brazylii. Zaprosiła mnie do kościoła i poznała ze swoją rodziną, która w kontraście z moją robiła ogromnie pozytywne wrażenie. Dzięki Grahamom stałem się żarliwym chrześcijaninem, przestałem brać narkotyki i byłem gotów zrobić wszystko, czego religia ode mnie wymagała. Włącznie z poświęceniem życia.
Gdy miałem 18 lat, wzięliśmy ślub z Karen i postanowiliśmy pracować jako misjonarze. Dlatego ukończyłem wyższą szkołę religijną, Moody Bible Institute w Chicago, a później odbyliśmy z żoną kurs lingwistyki na poziomie studiów magisterskich. Miał nam pomóc w tłumaczeniu Biblii na języki Indian. Elementem misjonarskiego szkolenia był też trudny kilkumiesięczny trening przetrwania w dżungli w Meksyku.
Dokąd konkretnie został pan wysłany?
Nad rzekę Maici w Amazonii. Kończył tam swoją pracę misjonarz żyjący wśród plemienia Pirahã.