Na początku XIX w. znano siedem planet. Licząc od Słońca, były to Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn i Uran. Ten ostatni wyznaczał ówczesną granicę Układu Słonecznego, krążąc po orbicie o promieniu 19 j.a. (j.a. to oznaczenie równej prawie 150 mln km jednostki astronomicznej zdefiniowanej jako promień orbity Ziemi). Przełom XVIII i XIX w. był czasem tryumfów fizyki newtonowskiej, której prawa znajdowały pełne potwierdzenie w obserwowanych ruchach ciał niebieskich. Krnąbrność wobec Newtona okazywał jedynie Uran, którego rzeczywiste ruchy z upływem czasu coraz bardziej różniły się od przewidywanych.
Narowiste planety
W 1846 r. Urbain Le Verrier z Observatoire de Paris oraz John Adams z University of Cambridge założyli, że te narastające rozbieżności są grawitacyjnym tropem nieznanej planety. Podążając za nim, obliczyli jej oczekiwane położenie na niebie. We wskazanym przez nich miejscu Johann Galle z Berliner Sternwarte znalazł Neptuna. Granice wzbogaconego o jedną planetę Układu Słonecznego znacznie przesunęły się w głąb kosmosu (orbita Neptuna ma promień 30 j.a.).
Ósma planeta okazała się wkrótce niemal równie nieznośna jak Uran, co wskazywało na istnienie dziewiątej, którą w 1930 r. odkrył Clyde Tombaugh z Lowell Observatory w Arizonie. (Znacznie później okazało się, że grawitacyjny trop był w tym przypadku zafałszowany przez błędne oszacowanie masy Neptuna, zaś o odkryciu Tombaugha przesądził w dużej mierze przypadek).
Pluton, bo tak nazwano nowego członka słonecznej rodziny, oddala się od Słońca aż na 50 j.a. Już w pierwszej połowie XX w. podejrzewano, że Układ Słoneczny na nim się nie kończy. Daleko za jego orbitą miał znajdować się rój drobnych obiektów, które od czasu do czasu trafiają w głąb Układu Słonecznego i są tam obserwowane jako komety.