AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – Erotyką starożytnych Greków badacze zajmują się od XIX w., ale ostatnio stała się jeszcze popularniejsza. Dane na jej temat pochodzą z tekstów i ikonografii. Czy tę ostatnią można uznać za wiarygodną?
WŁODZIMIERZ LENGAUER: – Malarstwo wazowe, bo to o nie chodzi, to nie fotografia. Trzeba umieć czytać przedstawiane sceny, a i tak znaczenie niektórych z nich jest dyskusyjne. Weźmy krater, czyli luksusowe naczynie do mieszania wina z V w. p.n.e. z British Museum (patrz ilustracja powyżej), na którym jeden z dwóch młodzieńców sposobiących się do współżycia ma erekcję, chociaż erekcja i stosunki pojawiają się jedynie w pornograficznych scenach, głównie z prostytutkami. Znamienne jest też pokazanie partnerów jako równolatków w wieńcach, a nie jako starszego erastesa i młodszego eromenosa. W dodatku scenie przygląda się kapłan, za którego plecami jest dom lub świątynia. Dla jednych badaczy to po prostu scena z burdelu, ale ja zgadzam się z tymi, którzy dopatrują się w niej kontekstu rytualnego – może święta ku czci boga Erosa albo nagrody dla zwycięzcy konkursu, bo ponoć takie bywały.
Najpopularniejsze są jednak wazy ze starszymi mężczyznami łapiącymi młodzieńców pod brodę i za genitalia albo obdarowujących ich kogutem, zającem, symbolizującym zresztą sprawność fizyczną, czy sakiewką z pieniędzmi.
I tu można się spierać, bo zając to przecież też symbol ucieczki, a w sakiewce mogą być kości do gry albo w ogóle jakiś inny przedmiot. Jeśli zaś chodzi o zasadę, że zawsze starszy zaczepia młodszego, i tu są odstępstwa – w Getty Museum jest naczynie, na którym to młody chłopak przyciąga głowę wzbraniającego się przed tym mężczyzny.
Homoseksualizm to zjawisko kojarzone ze starożytną Grecją, ale czy dla Greków pederastia i pedofilia miały coś ze sobą wspólnego?
Pod względem językowym jak najbardziej. Obydwa te słowa składają się z wyrazu pais – chłopiec oraz słów erastes i philía oznaczających „kochać”, czyli oba są określeniem miłości do chłopców lub dzieci, np. w znaczeniu miłości rodzicielskiej, bo Demeter, matka Kore, jest nazwana paidophile – „kochająca córkę”. Z tym że w pojęciu Greków wcale nie było to jednoznaczne z pociągiem do dzieci, w którym – jak mówią seksuolodzy – nie liczy się płeć, tylko dziecięcość. Greka to nieprecyzyjny, ale jednocześnie bardzo poetycki język, w którym było mnóstwo nazw dla niedorosłych różnych płci i wieku (np. od IV w. efebami nazywano 18–20-latków odbywających dwuletnią służbę wojskową). Jednak pais należało do pojęć bardzo szerokich, bo tak nazywano dzieci, synów, chłopców i młodzieńców do 20. roku życia, a nawet do czasu ożenku, co według Hezjoda powinno mieć miejsce około trzydziestki.
Chyba nie w całej Grecji?
Oczywiście, przecież nie było jednolitej kultury greckiej. Dopiero w epoce hellenizmu powstał wspólny język koiné, wcześniej na ogromnym obszarze od Morza Czarnego po Gibraltar przez kilkaset lat miały miejsce duże różnice językowe i obyczajowe. My dziś dysponujemy głównie tekstami i ikonografią z Aten i Attyki V–IV w. p.n.e., a ważnym źródłem do badania obyczajowości i tego okresu są pisma żyjącego na przełomie I i II w. n.e. Plutarcha, wielkiego zwolennika miłości małżeńskiej do kobiet.
600 lat wcześniej poeta Anakreont pisał: „chłopcy są naszymi bogami”, ale to nie oznaczało przyzwolenia na to, że każdy może uprawiać seks z każdym. W „Uczcie” Platona czytamy, że uleganie mania erotike jest niebezpieczne, bo ślepe podążanie za rozkoszą czyni z człowieka zwierzę.
Jest też określenie kinaidos, które błędnie się tłumaczy jako „bierny homoseksualista”, tymczasem było to pogardliwe określenie rozwiązłej osoby każdej orientacji, która często zmieniała partnerów i partnerki w poszukiwaniu rozkoszy. Inaczej niż dziś nadmierna dbałość mężczyzn o wygląd zewnętrzny była w Grecji wyznacznikiem podrywacza mężatek, których uwiedzenie było karane. Wzór zniewieściałego mężczyzny mamy u Homera i jest nim nikt inny jak Parys, zupełnie nieinteresujący się chłopcami. Jest on niebezpieczny dla kobiet dlatego, że się do nich upodabnia. Niemniej o jednej rzeczy należy pamiętać – Grecy nie mieli pojęcia seksu, bo słowo sexus – płeć, od którego powstało potem pojęcie seksualności, pojawia się dopiero u Cycerona. Dlatego nie lubię słowa „homoseksualizm”, bo to jest taki grecko-łaciński potworek językowy.
A jak w takim razie Grecy nazywali miłość?
Przeróżnie, mieli rozliczne określenia, od poetyckich przez fizjologiczne aż po wulgarne, ale głównie mówili o „dziełach Afrodyty” aphrodisia albo o Erosie. Różnica między nimi polega na tym, że Afrodyta odpowiadała za sferę cielesną i rozkosz zmysłową, którą mężczyźni mogli czerpać z obcowania z kobietami, a eros jako miłość był związany ze sferą emocji. Oczywiście dla Greka Eros był przede wszystkim jednym z najstarszych i najpotężniejszych bogów, ale jednocześnie potężną siłą, którą każdy ma w sobie, oznaczającą silne pragnienie, coś, co Anglicy zwą desire.
Nie tylko kwestia przyjemności kobiet jest pomijana, ale i ich uczucia uważane są za słabsze. W „Uczcie” mówi się o pospolitym Erosie Wszechludnym, dotyczącym obu płci, i Niebiańskim, odnoszącym się tylko do miłości między mężczyznami.
Według Greków kobieta nie jest zdolna do miłości prawdziwej. Według pani najsłynniejsza para kochanków w literaturze antycznej to kto?
Orfeusz i Eurydyka.
To panią rozczaruję, bo Orfeusz po śmierci Eurydyki zwrócił się ku miłości do chłopców.
To może Penelopa i Odyseusz lub Parys i Helena?
Penelopa to wzór miłości małżeńskiej, ale dla Odyseusza, który ją zresztą zdradzał z Kirke i Kalipso, uczucie do żony to raczej tęsknota za domem. Natomiast uczucie Parysa do pięknej Heleny ogranicza się do pożądania jej doskonałego ciała. Zgadzam się z Jamesem Davidsonem, autorem fundamentalnego dzieła „The Greeks and Greek Love”, że najsilniejszym uczuciem u Homera jest miłość między Achillesem i Patroklosem. To nie Parys, tylko Achilles mówi, że mogą zginąć wszyscy, byleby tylko został on z Patroklosem.
Dla Greków epoki klasycznej miłość doskonała możliwa była tylko między wiernymi sobie mężczyznami, bo dotyczyła nie tylko fizjologii, jak w przypadku związków z kobietami, ale była czymś więcej. Poza tym Grek długo się nie żenił, co nie znaczy, że powstrzymywał się od miłości fizycznej. W przeciwieństwie do kultury judeochrześcijańskiej Grecy czystość seksualną uważali za bezbożną. Młodzieńcy korzystali zatem z burdeli lub utrzymywali kontakt z heterami, ale kobiet tego rodzaju nie uznawali za godne miłości.
Od lat toczy się dyskusja, czy hetery to były tylko utrzymanki, czy może intelektualistki, które jako jedyne weszły do świata mężczyzn i były ich pełnoprawnymi partnerkami.
Wzór hetery to pewien nowożytny mit oparty na związku Aspazji, wieloletniej towarzyszki Peryklesa, ale dla Greka pojęcie hetera było bardzo rozciągliwe, bo oznaczało kobietę-towarzyszkę życia, partnerkę, konkubinę. Aspazja nie mogła wyjść za Peryklesa, bo nie była Atenką, więc była utrzymanką, towarzyszką. Inne hetery, jak Fryne czy Lamia, wynajmowano do towarzystwa, np. na sympozjony, gdzie śpiewały, grały na flecie lub uczestniczyły w zabawach, ale mogły też służyć ciałem uczestnikom biesiady.
W okresie hellenistycznym i później hetera jest metresą, trochę bardziej szanowaną niż porne, czyli sprzedajna dziewka, która zresztą najczęściej była niewolnicą. Z papirusów z Egiptu z okresu rzymskiego wiadomo, że niektórzy właściciele burdeli wykupowali małe dziewczynki i je przysposabiali do pracy.
No to jest największa różnica między nami i starożytnymi Grekami – istnienie niewolnictwa i brak pojęcia dzieciństwa w przypadku niewolnych?
Jak najbardziej, bo wszystko, o czym dotąd mówiliśmy, dotyczyło tylko ludzi wolnych. U nich dzieciństwo było wyraźnie wyodrębnione rytuałami, wyznaczającymi poszczególne etapy życia, co wiązało się ze zmianami statusu i nazwy. O wejściu w dorosłość dziewczynek decydowało oczywiście dojrzewanie biologiczne, ale to nie oznaczało, że wydawano za mąż powiedzmy 11-latki. Jeśli stosowano się do wzorca Hezjoda, to radził on, by wyprawiać ślub dopiero 4 lata od dojrzenia, czyli w wieku 15–16 lat. Co ciekawe, u Plutarcha pojawia się inny przykład – pięknej, ale starszej wdowy, która wychodzi za młodzieńca, który ma jeszcze kochanka. Omawia on z nim nowy związek, a zgoda tego ostatniego świadczy o tym, że jest on dbającym o dobro eromenosa kochankiem.
Kiedyś miłość homoerotyczną tłumaczono tym, że jej głównym zadaniem było wprowadzać młodzieńca do społeczeństwa dorosłych mężczyzn. To prawda?
Takie wytłumaczenie pojawiło się pod koniec XIX w., kiedy badacze, mając mieszane uczucia w stosunku do erotyzmu Greków, próbowali „usprawiedliwiać” miłość do chłopców, więc nadawali jej charakter inicjacyjno-wychowawczy, podkreślali znaczenie starszego mężczyzny jako mentora i nauczyciela, który uczył chłopca, jak być obywatelem.
Czytałam, że ojcowie chronili nie tylko córki, ale i synów przed podrywaczami.
Zapewne w komediach hellenistycznych, bo tam pojawia się motyw ojca, który dba, by jego synka nie nagabywali erotycznie dorośli mężczyźni. Stąd Davidson podkreśla, że nie było przyzwolenia na bałamucenie chłopców młodszych niż 18-latkowie, ale jeśli dwóch nastolatków stworzyło parę, to nikt się nie sprzeciwiał. Czyli paiderastia – tak, pedofilia w dzisiejszym pojęciu – nie. W dodatku zawsze zbliżenie musiało odbyć się za obopólną zgodą, bo gwałt był zakazany, stąd tak duża ilość scen zalotów w malarstwie wazowym.
Ale chyba nic złego nie widziano w stosowaniu przemocy wobec niewolników?
Niby było prywatną sprawą, co kto robił z niewolnikami, ale – jeśli wierzyć mówcy z IV w. p.n.e. Ajschinesowi – prawo Solona zakazywało przemocy, w tym gwałtu, również wobec nich. Zresztą jedna z jego mów porusza kwestię prostytuujących się chłopców, którzy pracują w burdelach jako pornoi, choć trafiali tam też obcokrajowcy, a nawet obywatele.
Kenneth Dover – autor przełożonego na polski „Greckiego homoseksualizmu” – pisał, że antyczni Grecy uprawiali tzw. seks udowy?
To znów wiktoriański sposób tłumaczenia pożycia homoerotycznego, dawno zresztą obalony. Z ikonografii i tekstów wynika, że głównie uprawiano seks analny, stąd takie określenia jak euryproktos, czyli „ten o szerokim odbycie”. Co ciekawe, seks oralny między mężczyznami był pewnym tabu, bo przedstawienia stosunku oralnego są chyba wyłącznie z kobietami.
Z penisem to też jest ciekawe, bo z jednej strony był kult fallusa, jako symbolu płodności i siły, i dobrze wyposażeni bogowie paradujący z potężną erekcją, jak Priap czy Satyrowie, z drugiej rzeźby bogów, herosów i atletów mają małe penisy. Dlaczego?
To dobre pytanie, bo nagość w sztuce to kolejne fascynujące zagadnienie, no bo niby dlaczego nawet zabijający wrogów herosi przedstawiani są nago, pomimo że w rzeczywistości musieli nosić jakąś odzież ochronną. Chodziło tu o przedstawienie doskonałości ciała, jego proporcji i muskulatury, penis odgrywał w tym najmniejszą rolę i zbyt duży zaburzyłby harmonię. Z tym że Grecy mają silne poczucie wstydu (członek to aidoion, czyli „część wstydliwa”), a mały penis nie przyciągał aż takiej uwagi.
Pomijając pornografię czy wspomniany przykład seksu rytualnego, uważano, że zbliżenia publiczne świadczą o barbarzyństwie. Co prawda jest znana waza ze sceną, jak Pers ucieka z odsłoniętymi pośladkami przed Grekiem z erekcją, ale to raczej dowód, że w Grecji znali powiedzenie w rodzaju „dać dupy”, a nie ilustracja przyjętego zwyczaju. Innym przykładem, że ikonografia może wprowadzić w błąd, jest sposób przedstawiania kochanków jako starszego brodacza i młodzieńca, choć wszystko wskazuje, że w Atenach epoki klasycznej wzorcem były związki homoerotyczne równolatków.
Z naszej rozmowy wynika, że Grecy nie tyle byli homoseksualistami, ile biseksualistami.
Tak też i mi się wydaje. Zresztą dla Greków żadna forma erotyki nie łączyła się z poczuciem grzechu i winy wobec bogów, co pojawia się dopiero wraz z judeochrześcijańskim stosunkiem do seksualności, a szczególnie św. Augustynem, który połączył seks z grzechem pierworodnym, a przyjemności ze współżycia ze źródłem wstydu. Wśród prób wyjaśnienia powszechności wystąpienia zjawiska kultury homoerotycznej w Grecji wymienia się brak kobiet, ale tych do zaspokojenia potrzeb seksualnych było mnóstwo. Mnie bardziej przekonuje teza, że człowiek z natury jest biseksualny, a dopiero kultura mu tę seksualność ukierunkowuje.
Czyli nam seksualność ustawiło chrześcijaństwo?
Już wcześniej też inne religie ze Wschodu, jak judaizm czy niektóre rytuały znane z kultów wielkich bogiń matek, w których seksualność również była źródłem zła i przynajmniej od kapłanów wymagano wstrzemięźliwości, a nawet kastracji.
Więc porównywanie dzisiejszych czasów do antyku jest bez sensu?
Oczywiście zależy, co porównujemy i dlaczego, bo to chyba dobrze, że nie ma już niewolnictwa, ale myślę, że nadal z antyku możemy czerpać wiedzę o człowieku, bo pokazuje to nam, że natura ludzka jest niezwykle złożona i nie można jej jednostronnie interpretować i redukować człowieka do jakiegoś jednego typu zachowań. Dlatego moglibyśmy czerpać koncepcję erosa z kultury antycznej bez szufladkowania człowieka ze względu na jego seksualność, jednego nazywając homo-, a innego heteroseksualistą.
Ależ od homoseksualizmu krok do pedofilii, jak przekonują Kościół i prawica. Podniosło się larum, gdy prof. Ryszard Legutko po filmie Sekielskich powiedział, że Kościół nie ma kłopotu z pedofilią, tylko z pederastią.
W wypowiedzi prof. Legutki pojawiła się informacja o seksie z 12-latkiem, co niby miało być przykładem homoseksualizmu, a nie pedofilii. W starożytnej Grecji dzieci chroniono, a informacja o 12-latkach pojawia się jeden jedyny raz w II w. n.e. w wierszyku lubiącego świntuszyć Stratona, w którym pisze o homoerotycznych kochankach w różnym wieku.
Choć prof. Legutko to osoba, z którą dzieli mnie ideowo i politycznie przepaść i w jego wypowiedzi na temat homoseksualizmu czuć było pogardę, to muszę go trochę bronić, bo w sumie powiedział rzecz słuszną – głównym problemem Kościoła jest homoseksualizm, w połączeniu z panującą tam homofobią i obowiązującym celibatem. Bo choć nie da się wykluczyć, że wśród duchownych są też pedofile, których pociąga dziecięcość jako taka bez względu na płeć, to zdecydowana większość tych, którzy krzywdzą małoletnich, to zakonspirowani geje, którzy sięgają po ministrantów, bo mają ich pod ręką. Gdyby księża mogli mieć żony czy partnerów, toby tego wykorzystywania było mniej.
Kościół i środowiska LGBT będą oburzone.
Jakoś to zniosę jako ateista wychowany poza religią chrześcijańską. I gej.
ROZMAWIAŁA AGNIESZKA KRZEMIŃSKA
***
Prof. Włodzimierz Lengauer – historyk starożytności z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z bardziej rozpoznawalnych w świecie polskich badaczy religii, kultury i obyczajowości greckiej. Mistrz wielu polskich starożytników, mason, poliglota i erudyta.