W gorączkowej dyskusji między ekspertami i zwolennikami szczepień a ruchami antyszczepionkowymi umyka nam aspekt finansowy. Kiedy posłowie Prawa i Sprawiedliwości zapragnęli w ubiegłym roku skierować kuriozalny projekt o likwidacji obowiązku szczepień do prac w komisji zdrowia, uzasadniali to zamiarem „wsłuchania się w argumenty obu stron sporu”, ale gdy już mieli taką możliwość – kwestie oszczędności, jakie przynoszą szczepienia, kompletnie uszły ich uwadze.
A szkoda. Warto bowiem przeanalizować, ile kosztują nas choroby, na które można by obowiązkowo szczepić dzieci, gdyby nie tylko nie było protestów antyszczepionkowców, ale też z urzędu wydłużono listę takich szczepień.
Podpowiedzi, przynajmniej jeśli chodzi o jedną chorobę, dostarcza opublikowany właśnie raport dotyczący ekonomicznych korzyści wynikających z wprowadzenia obligatoryjnych szczepień profilaktycznych przeciwko rotawirusom. Już za dwa miesiące zapadnie decyzja o modyfikacji kalendarza i ewentualnym dodaniu do niego szczepionek chroniących dzieci przed tymi zarazkami. Dziś są dostępne tylko dla tych, którzy sami są gotowi za nie zapłacić. Odpowiedzmy więc na pytanie, czy warto?
Czytaj także: Szczepionki to nie aspiryna. Są bezpieczniejsze od niej!
Rotawirusy mogą być groźne, warto się przed nimi chronić
Dla rodziców, którzy wiedzą, jak przebiega i czym grozi u małego dziecka zakażenie rotawirusem, ten tekst mógłby skończyć się już w tym miejscu. Bo każdy, kto widział, jak wygląda taki odwodniony malec z wysoką gorączką, po biegunkach i wymiotach, nie ma wątpliwości, że podanie mu do wypicia niewielkiej ilości płynu (na tym polega uodpornienie przeciwko rotawirusom, gdyż jest to szczepionka doustna) to ratunek i szansa, by ochronić je przed wielkimi męczarniami.
I siebie przy okazji, gdyż zakażenia rotawirusowe rozprzestrzeniają się błyskawicznie. – Matki bardzo łatwo zarażają się od dzieci – potwierdza dr hab. Ernest Kuchar, kierownik Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Gdy rodzice dyżurują przy dziecku podczas hospitalizacji, personel ma nie lada problem, kiedy przechodzi na nich zakażenie, bo nie może im za bardzo pomóc. – Fundusz nie zapłaci za podanie kroplówki matce zakażonej od dziecka, bo na oddziale pediatrycznym nie leczy się dorosłych. Więc męczy się i wszystko dzielnie znosi, byle jak najszybciej jej pociecha mogła wrócić do domu.
Czytaj także: Szczepionki. Praktyczne kompendium – dla zdezorientowanej większości
Leczenie zakażeń rotawirusami może być tylko objawowe, a więc polega na zwalczaniu gorączki, uzupełnianiu płynów i elektrolitów. Bardzo trudno przekonać dzieci, że powinny w tym czasie sporo pić mimo wymiotów, więc namawianie ich do tego niewiele daje i pozostaje podawanie kroplówek w warunkach szpitalnych. W biednych regionach świata jest to wciąż niemożliwe, więc wirus zabija 300 tys. dzieci rocznie. W takim kraju jak Polska śmierć z powodu infekcji rotawirusem byłaby ewenementem, ale rocznie aż 55 tys. zakażonych wymaga leczenia szpitalnego.
Ile kosztuje leczenie rotawirusów, a ile ochrona
Maciej Niewada, współautor wspomnianego raportu o ekonomicznych korzyściach, jakie przyniosłoby obowiązkowe szczepienie wszystkich niemowląt przeciwko wirusom rota, twierdzi, że taka inwestycja zwróciłaby się już po dwóch latach. Biegunki rotawirusowe to cierpienie dla dzieci, ale generują one przecież określone koszty. I jest to nie tylko suma 140 mln zł, jakie NFZ wypłaca co rok szpitalom z tytułu leczenia tych zakażeń. – Kolejne 45–50 mln zł to straty ponoszone przez ZUS za nieobecność rodziców w pracy, kiedy z powodu tych infekcji muszą zajmować się chorymi dziećmi – mówi dr hab. Maciej Niewada, prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego.
Oczywiście wprowadzenie szczepień na listę obowiązkową wiąże się z koniecznością zakupu sporej partii szczepionek, ale przy zastosowaniu centralnej procedury przetargowej cena byłaby sporo niższa od tej, którą trzeba dziś wydać w aptece za pojedyncze opakowanie.
– W budżecie rodzinnym to nie jest mały wydatek, bo jedna dawka kosztuje ok. 270 zł, a potrzebne są dwie lub trzy w odstępach co najmniej miesiąca – mówi prof. Kuchar.
Czytaj także: Ofensywa antyszczepionkowców
Na razie 20–30 proc. rodziców jest w stanie wyłożyć te pieniądze. To za mało, by mówić o ochronie populacyjnej, która pojawia się dopiero wtedy, gdy zaszczepionych jest ok. 90 proc. niemowląt. – Rodzice żyją w przekonaniu, że skoro szczepienie nie jest umieszczone na liście obowiązkowej, a więc w Polsce nie dostaje się go za darmo, to nie jest tak istotne i nie trzeba wydawać na nie z własnej kieszeni – zauważa prof. Maria Borszewska-Kornacka, prezes Polskiego Towarzystwa Neonatologicznego.
Szczepienia przeciw rotawirusom to zysk dla wszystkich
Jakie zatem oszczędności przyniosłoby Funduszowi zdjęcie z rodzin ciężaru indywidualnego zakupu szczepionek? Autorzy raportu wskazują, wziąwszy pod uwagę doświadczenia resortu zdrowia przy dotychczasowych negocjacjach cen innych tego typu produktów, że już po dwóch latach oszczędności mogą wynieść 107 mln zł, a zysk netto 30 mln. Nie byłyby więc to małe pieniądze.
Ale czy skłonni są wziąć je pod uwagę decydenci, którzy na ochronę zdrowia nie potrafią patrzeć jak na inwestycję? A ta w przypadku szczepień zwraca się z nawiązką. W Europie w 12 krajach powszechne szczepienia przeciwko rotawirusom są w całości refundowane, lecz nawet w Belgii, gdzie poziom tej refundacji ustalono na poziomie 75 proc., zysk z tego jest znaczący: liczba zachorowań zmniejszyła się o 79 proc. A wiadomo, że w krajach nieobjętych masowymi szczepieniami zakażenia rota przechodzą prawie wszystkie dzieci przed 5. rokiem życia, przy czym w 69 proc. przypadków są to dwie infekcje, a w 42 proc. – trzy.
Nie wiadomo więc, dlaczego powtarzane od kilku lat apele Rady Sanitarno-Epidemiologicznej oraz Pediatrycznego Zespołu Ekspertów ds. Programu Szczepień Ochronnych, by uodparniać dzieci przeciw rotawirusom obowiązkowo, pozostają bez odpowiedzi. Czy w skruszeniu oporu pomoże raport, który uzmysławia decydentom – a przy okazji sceptykom wątpiącym w zasadność szczepień – że zyskujemy na nich potrójnie: dzieci nie przechodzą ciężkich zakażeń, szpitale zostaną odciążone od hospitalizacji, a wynikające stąd oszczędności przekraczają koszty zakupu szczepionek, więc zysk mają z tego wszyscy ubezpieczeni.
Czytaj także: Potraktujmy poważnie antyszczepionkowców! Dajmy im to, o co proszą