O nerkach w towarzystwie się nie rozmawia, bo trzeba by mówić o siusianiu. A to, że choroby wynikające ze złego stylu życia – miażdżyca lub otyłość – bardzo często towarzyszą przewlekłej niewydolności nerek lub, jak w przypadku nadciśnienia, mogą być jej konsekwencją, mało kto bierze pod uwagę. – Na ogół ludzie boją się o serce i nawet podejmując ryzykowne zachowania, mają z tyłu głowy myśl o zawale lub udarze – mówi prof. Ryszard Gellert, krajowy konsultant w dziedzinie nefrologii. – Tymczasem jeśli choruje serce, zazwyczaj chorują też nerki. I na odwrót.
Prof. Gellert przyznaje, że nawet wśród lekarzy świadomość tego, iż nerki bywają bardzo często chore, nie jest rozpowszechniona. Brakuje rzetelnych danych o tym, ile osób umiera z powodu ich przewlekłej niewydolności. Bo w statystykach taka przyczyna śmierci w aktach zgonu praktycznie się nie pojawia. – Lekarze wolą wpisywać zawał, udar, nowotwór, niewydolność wielonarządową. A z moich kalkulacji wynika, że powinni uwzględnić nerki w przypadku 80–100 tys. osób rocznie. To jakby wymarło średniej wielkości miasto.
Ukryte zaburzenia
Według danych zebranych przez Federację Pacjentów Dialtransplant 18 proc. populacji w Polsce ma czynność nerek poniżej normy, a 11 proc. utraciło już ponad połowę ich czynnego miąższu. Co gorsza, aż 90 proc. osób z chorobą nerek nie jest tego świadomych, ponieważ dolegliwości pojawiają się dopiero przy upośledzeniu kłębuszków nerkowych na poziomie 60–70 proc. – Bez wykrycia zaburzeń w pracy nerek, które przebiegają skrycie, ich funkcja stopniowo się pogarsza i pacjent może umrzeć. Dlatego przewlekłej niewydolności trzeba poszukiwać aktywnie, a nie czekać na objawy – upomina prof.