Artykuł w wersji audio
Sporo ekspertów przypuszcza, że przyrost zachorowań na ten rodzaj raka to skutek coraz powszechniejszej otyłości, zmiany jadłospisów, przetworzonej i tłustej żywności. Inni wskazują na nadużywanie coraz silniejszych antybiotyków i leków zmniejszających nadkwasotę, czyli tzw. inhibitorów pompy protonowej. Czyli już nie tylko starość jest najważniejszym czynnikiem predysponującym do nowotworów, ale też zdobycze cywilizacji – zawdzięczamy im wydłużanie życia, lecz korzystanie z nich obraca się teraz przeciwko zdrowiu.
Optymistyczne informacje, że w niektórych krajach liczba nowych przypadków raka nie narasta już w tak szybkim tempie, jak na początku tego stulecia, a śmiertelność niektórych chorób nowotworowych udało się ograniczyć, niestety nie odnoszą się do raka jelita grubego. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem ostrzega, że do 2035 r. liczba spowodowanych nim zgonów może w Europie i Ameryce Płn. wzrosnąć aż o 60 proc. Szczególnie zagrożeni są tzw. młodzi dorośli, czyli osoby urodzone po 1990 r. Dotyczy ich czterokrotnie wyższe ryzyko zachorowania na nowotwór okrężnicy i dwukrotnie wyższe na raka odbytnicy niż ich rodziców, którzy urodzili się w latach 60. XX w.
Tylko w ubiegłym roku na świecie odnotowano 1,8 mln nowych przypadków tej choroby i zmarło z jej powodu 881 tys. chorych. W Polsce sytuacja jest równie niepokojąca: w 2018 r. na raka jelita grubego zachorowało 19 tys. osób, a zmarło 12 tys. (to trzeci u kobiet i drugi u mężczyzn najczęstszy nowotwór).
Według prognoz za sześć lat liczba zachorowań może się zwiększyć do 24 tys., a za 10 lat – do 28 tys. Pod względem pięcioletnich przeżyć nasz kraj zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie – pięć lat po wykryciu raka okrężnicy żyje zaledwie 53 proc. chorych (w Chorwacji, która w tej statystyce zajmuje ostatnie miejsce – 51 proc.). W Belgii, przodującej w rankingu, ten odsetek wynosi 68 proc.
Reagować natychmiast
Belgowie mają dostęp do wszystkich metod leczenia. Ale przede wszystkim wcześniej się u nich raka wykrywa. – Niestety, w Polsce zbyt mało osób zgłasza się na kolonoskopię. A to badanie pozwalające dokładnie obejrzeć jelito grube i odbytnicę od środka i w razie czego natychmiast reagować – mówi Błażej Rawicki, prezes Fundacji EuropaColon Polska.
Do takiej profilaktyki od dawna namawia prof. Jarosław Reguła, krajowy konsultant w dziedzinie gastroenterologii: – Zalecamy ją szczególnie u osób powyżej 50–55 lat, gdyż w tej grupie wiekowej u 30 proc. badanych stwierdza się stany przednowotworowe. U większości to małe i niegroźne polipy. Ale u 5 proc. są na tyle ryzykowne, że pozbycie się ich zabezpiecza przed nowotworem. Zmiany widoczne wziernikiem są usuwane już w trakcie badania.
Do tej pory przebadano w Polsce 700 tys. osób w ramach programów przesiewowych (w ostatnim roku 100 tys.) i – jak wyliczono – 9,8 tys. osób dzięki temu na raka jelita grubego nie zachorowało. – Ten, komu kolonoskopia uratowała życie, nawet o tym nie wie – powiada prof. Reguła.
Ale zgłaszalność do badań profilaktycznych jest u nas wciąż fatalna. Na początku lat 2000, kiedy zaczęto wysyłać zaproszenia na kolonoskopię do 50- i 60-latków mieszkających wyłącznie w dużych miastach, akceptowało je 34 proc., czyli co trzeci adresat. Obecnie w skali całej Polski to już tylko 17 proc., a jak ustalono w jednym z sondaży, wśród głównych barier zniechęcających do poddania się bezpłatnemu badaniu jest odległość co najmniej 40 km od placówki, gdzie można je wykonać.
Inny problem to wciąż nieaktualna baza adresowa pozyskiwana z MSWiA – aż 40 proc. zaproszeń nie dociera do adresatów. – Jesteśmy więc w stanie namierzyć 60 proc. osób w wieku 55–65 lat, a i tak większość z nich odkłada badanie na później lub nie rozumie zasad przesiewu i sądzi, że skoro nie mają dolegliwości, to nie muszą jelita grubego badać – ubolewa prof. Reguła. Początkowym sygnałem raka jelita grubego może być jedynie anemia, ale czy jeśli ktoś czuje się słabo, skojarzy to z chorobą nowotworową? Kiedy zaś pojawiają się naprzemienne biegunki i zaparcia, krew w stolcu albo bóle w podbrzuszu, choroba jest już na ogół zaawansowana.
– W USA na badania przesiewowe zgłasza się 40 proc. ludzi, w Belgii – 60 proc. – mówi Błażej Rawicki. – U nas statystyki są gorsze także dlatego, że refundowanych jest raptem 20 proc. zabiegów w znieczuleniu, a większość z nas boi się bólu.
I niewiele osób przekonuje fakt, że według ekspertów kolonoskopia wykonana przez wprawnego lekarza nie musi być bolesna. Od tego roku środków na znieczulenia zarezerwowano więcej i będzie mógł z nich skorzystać już nie co piąty, ale co drugi pacjent. Co zrówna nas ze Skandynawią, gdzie od dawna połowę takich badań wykonuje się w narkozie (we Francji, Włoszech, Hiszpanii i USA wszystkie).
Polski program badań przesiewowych w raku jelita grubego stanowi wzorzec w skali międzynarodowej z uwagi na precyzyjny monitoring jakości: 150 placówek, do których można się zgłaszać na kolonoskopię, musi poddawać się stałej kontroli i wszystkie niejasności w wynikach są szybko wychwytywane. – Dzięki specjalnemu algorytmowi potrafimy wyłapać nawet drobne błędy popełnione na drugim końcu Polski – mówi prof. Reguła. Pożytek z tak skrupulatnego dozoru jest ogromny: ryzyko przeoczenia w kolonoskopii zmian zapowiadających nowotwór jest prawie równe zeru. Tylko najpierw trzeba się na badanie zgłosić.
III i IV linia leczenia
Jedyną szansą na wyleczenie raka jelita grubego jest chirurgiczne usunięcie guza. Można to zrobić u pacjentów, u których nowotwór zostaje rozpoznany we wczesnym stadium. W późniejszych chorzy kwalifikują się do bardziej zaawansowanych terapii. A te trwają w Polsce krócej niż w innych krajach Europy. Tłumaczy dr Barbara Radecka, ordynator Oddziału Onkologii Klinicznej z Opolskiego Centrum Onkologii: – W I linii leczenia zajmujemy się chorobą rozsianą, najczęściej już z przerzutami do wątroby. Zazwyczaj po roku rak uodparnia się na tę kurację, pojawiają się nowe przerzuty i zaczynamy podawać zgodnie z programem lekowym specyfiki o innym mechanizmie działania. Po kilku miesiącach również one mogą przestać działać, wtedy powinniśmy zacząć III linię leczenia, a po niej następną.
W ciągu ostatnich 18 lat życie chorych z zaawansowanym rakiem jelita grubego wydłużyło się średnio z 12 do 40 miesięcy. Ale są pacjenci, którzy dzięki rozszerzającemu się wachlarzowi metod terapii żyją z przerzutami tego nowotworu nie trzy lata, ale pięć, a nawet osiem. Problem w tym, że leki zarejestrowane w III i kolejnych liniach nie doczekały się u nas refundacji. Więc praktycznie nie są dostępne dla chorych, chyba że kogoś stać na wydanie na miesięczną kurację kilkunastu tysięcy złotych.
„Nie rozumiemy, dlaczego III i IV linia refundowana jest aż w 23 krajach Europy, również z porównywalnym do Polski PKB per capita, a u nas mimo wieloletnich obietnic nic się nie zmienia” – napisali pacjenci w petycji do premiera i ministra zdrowia, a pod koniec stycznia otworzyli w hali głównej Dworca Centralnego w Warszawie wystawę zdjęć dokumentujących ich historie zmagań z chorobą.
W tak zaawansowanych stadiach nie da się raka wyleczyć, więc czy warto finansować terapie, które nikogo nie wskrzeszą? – tłumaczą urzędnicy odpowiadający za wydatki na ochronę zdrowia. W dobrze pojętym interesie finansów publicznych, gdy każdą złotówkę na leczenie trzeba oglądać kilka razy, taka ostrożność wydaje się cnotą. Ale jak to wytłumaczyć chorym, którzy mają już za sobą pierwsze lata terapii i mimo postępującej choroby mogliby pożyć dłużej, korzystając z kolejnych opcji leczenia. Że inni też czekają na refundacje „swoich leków”, bo przecież popyt na finansowanie zdrowia jest ogromny, wciąż rośnie i nigdy nie da się go zaspokoić? To doświadczenie dużo bogatszych krajów.
– To mam już teraz umrzeć?, pyta mnie chory – relacjonuje prof. Marzena Wełnicka-Jaśkiewicz z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. – Muszę bez leczenia czekać na śmierć? Większość takich pacjentów z przerzutowym rakiem jelita grubego po I i II linii leczenia może pracować. A jeśli nawet są na rencie, to wypełniają inne role społeczne i rodzinne. Byłoby łatwiej podjąć decyzję, gdyby obowiązywał jakiś obiektywny algorytm obejmowania leków refundacją w programach terapeutycznych. Tymczasem sporo zależy tu od uznaniowości ministra, a obok skuteczności kuracji jedynym kryterium jest jej cena.
W przypadku leku w III i IV linii leczenia, rekomendowanego przez europejskie onkologiczne towarzystwa naukowe i wpisanego do standardów leczenia, skuteczność i bezpieczeństwo zostały w Polsce potwierdzone przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT), która dodatkowo przyznała, że nie ma dla niego alternatywy. To właśnie ten urząd podpowiada ministrowi, które leki powinien objąć refundacją. Praktyka jednak pokazuje, że część rekomendowanych przez AOTMiT specyfików nie może się jej doczekać, ale są też takie, które mimo braku rekomendacji jednak ją otrzymują.
Ostateczne decyzje zależą od Komisji Ekonomicznej, która w imieniu ministra negocjuje z producentami ceny i ewentualne upusty. Preparat, o który walczą chorzy z przerzutowym rakiem jelita grubego, rekomendacji AOTMiT nie ma, gdyż oceniano go dwa lata temu, kiedy jego cena była dużo wyższa i jej stosunek do efektów leczenia wypadł niekorzystnie. Od tamtej pory eksperci Agencji nad nowym wnioskiem się nie pochylili, choć w tym czasie cena spadła do wartości o 19 proc. niższej niż w jakimkolwiek kraju europejskim, o czym Komisja Ekonomiczna, a pośrednio minister zdrowia zostali już dawno poinformowani. „Mijają miesiące, na kolejne listy refundacyjne trafiają wyczekiwane leki dla chorych onkologicznie w innych obszarach niż rak jelita grubego, a on przecież pozostaje jednym z największych zabójców, choć mógłby stać się chorobą przewlekłą” – napisano we wspomnianej petycji.
Konsekwencje postępu
Tego rodzaju napięć w ochronie zdrowia będzie przybywać, są one konsekwencją postępu w medycynie. I nawet z chorobą taką jak rak można żyć coraz dłużej, choć wymaga to podawania kosztownych leków. Jesteśmy świadkami zmiany pewnego paradygmatu w onkologii – nie trzeba choroby pokonać, a więc całkowicie wyleczyć, by terapię uznać za skuteczną, a jedynie tak ją kontrolować, aby pacjent mógł przez kilka kolejnych lat cieszyć się dobrą jakością życia. I w praktyce każdy minister zdrowia stanie przed dylematem: komu stworzyć tę szansę wcześniej? Czy zaoferować już teraz chorym na raka jelita grubego jeszcze kilka miesięcy lub lat życia, czy wcześniej chorym z białaczkami lub rakiem płuca (w styczniu objęto refundacją leki dla tych dwóch wskazań)?
Niestety, w Polsce nikt tego jasno nie przyzna, a już na pewno żaden polityk (choć etycy w wielu krajach od dawna mierzą się z tym problemem), że nie da się uciec od wyznaczenia ekonomicznej granicy kosztu leczenia wydłużającego życie, a niedającego szansy na wyzdrowienie. Ci, którzy wyzdrowieć nie mają szansy, nie chcą jednak z systemu wypaść. Skoro ich choroby są jak wiele innych, np. cukrzyca (państwo finansuje diabetykom wszystkie insuliny), to pacjenci z nowotworami jelita grubego też oczekują refundacji swojej pełnej kuracji wszystkimi dostępnymi lekami.
– To grupa 1 tys. – 1,5 tys. osób – szacuje Błażej Rawicki. – Więc czy to sprawiedliwe, gdy teraz słyszą, że terapia, jakiej się im odmawia, dostępna w Europie, jest dla nich nieefektywna kosztowo?
Na to pytanie też nie ma odpowiedzi.