W metodologii nauk kwestię oddzielenia nauki od pseudonauki określa się problemem demarkacji. Wedle chyba najprostszego z kryteriów naukę wyznacza metoda naukowa – kryterium naukowości leży nie w dziedzinie czy przedmiocie stanowiącym temat rozważań, ale w sposobie ich prowadzenia. Tak więc można napisać pracę naukową na temat homeopatii (i wiele takich prac powstało, zazwyczaj wykluczających jej skuteczność większą od placebo) oraz pseudonaukowy tekst na temat mechaniki kwantowej (ostatnio słyszy się na przykład, że zasada nieoznaczoności Heisenberga to klucz do poznania świadomości). Nauka formułuje hipotezy, które dają się przetestować: potwierdzić lub obalić (czyli sfalsyfikować – to właśnie falsyfikowalność była najważniejszym kryterium naukowości dla znanego filozofa nauki Karla Poppera).
Czy wzór na blue monday ma jakikolwiek sens?
Żeby można było w ogóle myśleć o testowaniu hipotez, muszą być one odpowiednio sformułowane. Hipoteza „trzeci poniedziałek stycznia jest najbardziej depresyjnym dniem roku” z pozoru wydaje się testowalna. W Internecie można znaleźć nawet wzór uzasadniający, dlaczego właśnie ta data wiąże się z najgorszym funkcjonowaniem psychicznym. Wzór, którego autorstwo przypisywano psychologowi Cliffowi Arnallowi z Cardiff University (uniwersytet jednoznacznie się odciął od tezy Arnalla), obejmuje pogodę, długi po świętach Bożego Narodzenia, niedotrzymanie noworocznych postanowień i poziom motywacji. Czynniki te zapewne mają wpływ na nastrój. Jak jednak wyrazić liczbowo pogodę, żeby podstawić ją do wzoru? Długi i czas od Bożego Narodzenia wyrażają się już liczbami, ale czy człowiek zadłużony na 2000 będzie 2 razy bardziej depresyjny niż zadłużony na 1000? A właśnie – tysiąc czego? Dolarów, szekli, bitcoinów? We wzorze nie ma przelicznika. A jak wyrazić liczbowo motywację?
Czytaj także: Ciemna strona psychoterapii. Czy psychologowie to pseudonaukowcy?
Depresyjność w liczbach?
Nie mówiąc już o tym, że jako wynik tych obliczeń powinniśmy otrzymać w postaci liczbowej… depresyjność, stan zdrowia psychicznego. Pojęcie tak ogólne jak to ostatnie można w ogóle pominąć w dalszej dyskusji. A depresyjność – czy da się ją wyrazić liczbowo? Istnieją pewne narzędzia używane przez psychologów bądź psychiatrów do oceny poziomu objawów depresyjnych. Najpopularniejszym z nich jest skala stworzona przez wiekowego już psychiatrę Aarona Becka, dostępna za darmo po polsku w Internecie. Kolejne pytania oceniają natężenie obserwowanych w epizodzie depresyjnym objawów, zależnie od nasilenia których za jedno pytanie otrzymać można od 0 do 3 punktów, następnie sumowanych. Skalę można wykonać samodzielnie, choć słyszy się niekiedy opinie, że w populacji polskiej daje wyniki mniej miarodajne niż inne narzędzia, jak skala Hamiltona czy Montgomerego-Asberga. Badanie z ich użyciem wykonuje psychiatra. Otrzymany wynik liczbowy pozwala zaliczyć pacjenta do kilku grup różniących się nasileniem objawów depresyjnych.
Czytaj także: Depresja – choroba całego organizmu
Nadużyciem byłoby jednak mówić, że depresyjność można zmierzyć tak jak masę czy temperaturę. Nie można powiedzieć, że osoba, która zdobyła w danej skali 20 punktów, jest dwa razy bardziej depresyjna od pacjenta, który zdobył 10. Narzędzia te informują, jakie jest mniej więcej ogólne nasilenie objawów. Ale skąd wiadomo, że taka ocena przedstawia w ogóle jakąś wartość, w przeciwieństwie do popularnych w Internecie „testów psychologicznych” w stylu „Którego z bohaterów »Gry o Tron« przypominasz najbardziej?”? Narzędzia psychologiczne przechodzą proces walidacji, czyli oceny na dużych grupach badanych. Ocenia się ich trafność (czyli czy mierzą to, co mają w zamierzeniu oceniać), rzetelność (czy dwóch badających tę samą osobę z użyciem tego samego narzędzia poda podobny wynik) i inne cechy. Pytanie, czy poddano walidacji wzór, z którego wynika istnienie „Blue Monday”, możemy chyba uznać za trywialne.
Czytaj także: Jak dobrze mieć depresję…?
Samobójstwa – najczęściej w poniedziałek
No dobrze, ale przecież poniedziałek pojawia się w kontekście samobójstw w literaturze naukowej. Owszem, pojawia się, ale podejście jest zupełnie inne. Istnieją prace opisujące rozkład samobójstw z uwzględnieniem poszczególnych dni tygodnia. Rzeczywiście ludzie najczęściej dokonują samobójstw w poniedziałki. Potwierdzają to dane z wielu krajów (np. Japonii, Korei, Kanady, Australii). W Polsce zbiera je Komenda Główna Policji: w 2017 w poniedziałki doszło do 874 zgonów, z pozostałych dni tylko wtorek przekroczył 750. Wyłamują się nieliczne dane: amerykańskie mówią o poniedziałku bądź środzie, irlandzkie – o czwartku. W nauce to jednak nie wystarcza. Większy wynik mógł być efektem przypadku (rzucając kostką kilka razy, zdarza się nam wyrzucić serię szóstek) – by to wykluczyć, przeprowadza się dość skomplikowaną analizę statystyczną, a otrzymany wynik jest wiarygodny tylko z określonym prawdopodobieństwem.
Czytaj także: Samobójstwo: kto mówi, ten… zrobi?
W przypadku danych japońskich wynik obronił się tylko w przypadku mężczyzn (być może dlatego, że w populacji japońskiej kobiety statystycznie popełniają samobójstwo później od mężczyzn, najczęściej w 7. dekadzie życia – istotna część dotyczy już osób niepracujących). Jednakże opublikowane w 2018 r. badania koreańskie porównujące dzień śmierci 188 tysięcy osób zmarłych śmiercią samobójczą w latach 1997–2015 i podobnej liczby osób z grupy kontrolnej nie pozostawiły wątpliwości – ludzie istotnie częściej dokonują samobójstwa w poniedziałek. Czyli kiedy zaczyna się nowy tydzień pracy. Liczba zamachów samobójczych spada przez kolejne dni tygodnia, aż do soboty.
Trzeci poniedziałek stycznia – jak każdy poniedziałek
Czy trzeci poniedziałek stycznia jest jakimś szczególnym poniedziałkiem? Nie ma takich badań i z uwagi na (szczęśliwie) względną rzadkość samobójstwa w populacji ogólnej trudno byłoby je przeprowadzić, by wynik obronił się statystycznie. A w prewencji samobójstw warto raczej zwrócić uwagę na udowodnione czynniki ryzyka, zwłaszcza samopoczucie ludzi wokół, na ich problemy, obserwowane objawy i zgłaszane skargi, a nie na specjalnie wybrane „magiczne” daty.
Czytaj także: Letnie stany depresyjne – nie mniej dotkliwe niż zimowe