Dwa lata temu rakieta Bursztyn poszybowała w niebo na 15 km. Osiągnęła pułap założony przez konstruktorów z warszawskiego Instytutu Lotnictwa (ILOT), po czym jej górny człon, w którym ulokowano instrumenty badawcze, wylądował na terenie poligonu w Drawsku. Instytut nawiązuje tym lotem do swojego programu rakietowego z lat 60.–70., kiedy do pomiarów temperatury oraz prędkości i kierunku wiatru prawie 240 razy użyto rakiet meteorologicznych z serii Meteor. Jedna z nich (Meteor-2K) ustanowiła 7 października 1970 r. niepobity dotąd rekord Polski – 105,6 km, czyli ponad umowną granicą kosmosu, umieszczoną na wysokości 100 km, tzw. linią Kármána (patrz ramka). W grudniu 2018 r. podobny test na tym poligonie przeszła rakieta Bigos-4 prywatnej firmy SpaceForest z Gdyni, która również staje do wyścigu o kontrakty na loty suborbitalne, czyli do 250 km.
Jeśli któraś zwycięży, otworzą się nowe możliwości dla naszego przemysłu kosmicznego. – To atrakcyjna nisza. Im więcej korzystamy z kosmosu, tym częściej i taniej potrzeba sprawdzać różne urządzenia oraz przeprowadzać eksperymenty w stanie nieważkości – mówi Grzegorz Brona, prezes Polskiej Agencji Kosmicznej (POLSA). Loty suborbitalne idealnie się do tego nadają.
Rakieta ze zrzutki
Historia zatoczyła koło, bo od takich właśnie lotów zaczęła się era podboju kosmosu. W 1944 r. niemiecka rakieta V2 wystrzelona z poligonu Peenemünde osiągnęła wysokość 189 km. Pięć lat później jej następczyni Bumper 5 – już w barwach USA – wniosła się aż na 400 km, zaś w latach 60. odbywały się pierwsze załogowe loty suborbitalne, poprzedzające inne misje. Teraz głównie chodzi o zarobek na rynku zdominowanym przez mocarstwa i niektóre korporacje, ale też o radość z podołania takiemu zadaniu.