Są tacy, którzy takich wątpliwości nie mają. Eksperci znający się na problemach otępiennych – w 38-milionowym kraju jest ich zaledwie kilkudziesięciu. Oraz opiekunowie osób dotkniętych alzheimerem – tych jest już ponad 300 tys. Urzędnicy ministerstwa mówią: w związku z tym, że jest to choroba nieuleczalna, nie ma sensu dowiadywać się o zagrożeniu przed wystąpieniem bardziej zaawansowanych objawów. Utwierdza ich w tym Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji: „Nie mamy leków, które likwidowałyby przyczynę choroby Alzheimera, zresztą nie do końca ją znamy (dlaczego w mózgu u niektórych osób odkłada się amyloid i białko tau?), więc nie rekomendujemy ministrowi wydania zaleceń do przeprowadzania badań przesiewowych” – tak można streścić jej stanowisko, które usłyszeli członkowie związku stowarzyszeń opiekunów, skupieni w organizacji Alzheimer Polska.
– Każe nam się czekać z rozpoznaniem na objawy – podsumowuje dr Jarosław Derejczyk, wojewódzki konsultant ds. geriatrii na Śląsku. – Ale jakie? Czy te, kiedy chory wyjdzie z domu i zagubi się rozebrany w parku? Czy może, kiedy samotna wdowa spowoduje wybuch gazu lub zaleje 10-piętrowy budynek?
Tylko co piąty chory w Polsce został prawidłowo zdiagnozowany we wczesnej fazie otępienia w chorobie Alzheimera. Organizatorzy wrześniowej konferencji „Alzheimer w rodzinie” w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich (to jedyny jak na razie urząd, który od kilku lat cyklicznie przygotowuje spotkania edukacyjne na ten temat) próbowali pierwszy raz, wzorem innych krajów, oddać głos samym chorym. Ale mimo przewidzianego w programie wykładu takiej osoby, nie udało się nikogo znaleźć – polski pacjent z alzheimerem jest już zazwyczaj w tak zaawansowanym stanie, że publiczne występy są niemożliwe.