BMI, powszechnie używany wskaźnik, ma jedną zaletę – prostotę. Wystarczy wagę w kilogramach podzielić przez wzrost w metrach podniesiony do kwadratu. Wynik z grubsza ma oddawać to, czy nasza waga jest w normie, prawidłowy zakres to między 18,5 a 25.
Kluczowe jest przy tym sformułowanie „z grubsza”. Każdy z nas ma nieco inną budowę, jedni grubsze kości, inni więcej mięśni. A wskaźnik BMI np. masę mięśniową traktuje tak samo jak tkankę tłuszczową, więc sportowcy mogą otrzymywać wynik wskazujący na nadwagę (kulturyści nawet na otyłość). Poza tym wskaźnik ten nie odzwierciedla otyłości brzusznej, czyli sytuacji, w której mamy dość szczupłą budowę, ale nosimy przed sobą brzuch – z badań wynika, że to groźniejsze dla zdrowia niż np. lekka nadwaga.
BMI i inne wskaźniki lepiej i gorzej mierzące naszą wagę
Ciekawostką jest to, że prekursorem wskaźnika BMI był inny, zaproponowany w latach 20. ubiegłego wieku – wagę należało podzielić przez wzrost podniesiony do sześcianu. Miał tę zaletę, że wynik u zdrowej osoby powinien oscylować wokół liczby 12. Nie wiadomo, czemu go porzucono. Jest lepszy od BMI – statystycznie wykazuje większą zgodność z rzeczywistą nadwagą (lub niedowagą).
Istnieją inne wskaźniki, które statystycznie dość dobrze przewidują ryzyko chorób, zwłaszcza układu krążenia i cukrzycy. Na przykład stosunek obwodu w pasie do wzrostu (nie powinien przekraczać 0,48 u kobiet i 0,52 u mężczyzn, wyższy wskazuje na nadwagę lub otyłość) lub inną proporcję: tego, ile mierzymy w pasie, do tego, ile mamy w biodrach (u kobiet wskaźnik ten powinien być niższy od 0,8, u mężczyzn od 0,9).