Rio Grande to jedna z największych rzek w Ameryce Północnej, która wypływa z Gór Skalistych i biegnie przez trzy tysiące kilometrów, zanim wpadnie do Zatoki Meksykańskiej. Przez ponad dwa tysiące kilometrów stanowi granicę między Teksasem a Meksykiem. Płynie przez pustynne i półpustynne tereny i zanim dotrze do położonego na granicy Teksasu i Meksyku miasta El Paso, czasem pozostaje z niej wątły strumień.
Nie jest to jednak wyłącznie wina suchego klimatu. W miarę wzrostu zaludnienia w południowej części Stanów Zjednoczonych coraz więcej wody zaczął z rzeki czerpać człowiek. Na pozbawionych deszczu ziemiach była ona źródłem wody dogodniejszym od studni. Zaczęto ją więc przegradzać tamami i spiętrzone wody odprowadzać do kanałów nawadniających pola uprawne. Do Zatoki Meksykańskiej Rio Grande odprowadza obecnie jedną piątą tego, co pół wieku temu.
Czytaj także: Jesteśmy uzależnieni od wody. Czy starczy jej dla nas wszystkich?
Im bardziej rosło El Paso, które należy do jednego z najszybciej rozwijających się miast w Stanach Zjednoczonych, tym bardziej odczuwało skutki suszy. Trzeba przyznać, że z rzeki czerpało obficie – średnie zużycie wody w tym mieście było dwukrotnie większe niż średnia w całym kraju. Głównie za sprawą amerykańskiego zamiłowania do trawników, które trzeba stale podlewać, zwłaszcza w tak suchym klimacie, gdzie nie mogą liczyć na deszcze.
Ale w El Paso niespecjalnie się tym przejmowano. Poza rzeką były jeszcze zbiorniki wód podziemnych. Trawniki podlewano dalej, a wody pod ziemią ubywało (co jest dość naturalne, gdy obficie czerpie się z nich wodę uzupełnianą jedynie przez rzadkie i skąpe opady). W ciągu pół wieku lustro wód obniżyło się o 45 metrów.
Dobry menedżer od wody
El Paso ma mniejsze średnie roczne opady niż Windhoek, stolica pustynnej, afrykańskiej Namibii. Głos rozsądku podpowiadał, że podlewanie trawników – na co mieszkańcy zużywali aż połowę wody – jest zupełnym marnotrawstwem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności szefem miejskiej spółki wodnej został wyjątkowo rozsądny człowiek – Ed Archuleta.
Czytaj także: To urządzenie pozwala uzyskać wodę z powietrza tylko dzięki słońcu
Gdy objął stanowisku w 1989 r., wdrożył na początek bardzo trzeźwy plan. Mieszkańcy domów o numerach parzystych mogli podlewać trawniki w parzyste dni tygodnia: wtorki, czwartki i soboty. Mieszkańcy nieparzystych w nieparzyste: środy, piątki i niedziele. W poniedziałki trawniki można było podlewać tylko w miejscach publicznych. Za złamanie zakazu groziła grzywna, powołano też odpowiednie służby, które pilnowały przestrzegania zakazu.
Plan oczywiście spotkał się z oporem, ale towarzyszyła mu akcja edukacyjna. Mieszkańcom cierpliwie tłumaczono, że mieszkają na pustyni, więc powinni wodę oszczędzać, miejscowa gazeta zaczęła publikować – tuż obok prognozy pogody – zużycie wody w mieście wraz z nazwiskami mieszkańców, którzy zużywali wody najwięcej. Wprowadzono też stopniową taryfę na bardzo tanią dotychczas wodę – do pewnego limitu była tania, po przekroczeniu za każdy litr płaciło się znacznie więcej.
Czytaj także: Indie spragnione czystej wody
Wszystko to pozwoliło na zmniejszenie zużycia wody – El Paso zaczęło zbliżać się do amerykańskiej średniej. Ale na pustyni to wciąż o wiele za mało. Ed Archuleta miał ambitniejszy plan. Już w latach 80. ubiegłego wieku miasto zaczęło wody z miejskich oczyszczalni ścieków pompować do sztucznych jezior, skąd woda miała przeciekać z powrotem pod ziemię. To powolny proces, który zajmuje miesiące, ale z biegiem czasu pozwolił (wraz ze zmniejszeniem zużycia wody przez mieszkańców) na stopniowe uzupełnianie zubożonych zbiorników podziemnych.
Woda ze ścieków? Poprosimy
Kilka lat temu władze El Paso postanowiły pominąć etap pompowania wody z oczyszczalni do stawów i oczekiwania, aż przesączy się pod ziemię. Zaplanowały, że ścieki będą oczyszczać tak skutecznie, aby móc wodę wprowadzać od razu do wodociągów. Mieszkańcy miasta dzięki dekadom akcji informacyjnych wiedzą, jak cennym zasobem jest woda w pustynnych warunkach – 89 proc. z nich nie miało nic przeciwko.
Rio Grande nadal czasem wysycha. Ale mieszkańcy El Paso nie narzekają już na brak wody. I będą prawdopodobnie pierwszymi, którzy zaczną pić wodę ze ścieków (choć oficjalna nazwa jest bardziej elegancka, mówi się o „bezpośrednim ponownym wykorzystaniu wody do celów pitnych”).
Czytaj także: Indie planują importować wodę z Alaski. Powód? [GALERIA]
Warto zauważyć, że nie jest to sytuacja bez precedensu. Co prawda nikt bezpośrednio nie wykorzystuje do picia własnych ścieków, ale jeśli Kraków odprowadza do Wisły wodę z oczyszczalni, to przecież Warszawa przynajmniej częściowo ją pobiera. To raczej kwestia psychologiczna niż technologiczna.
Pustynne El Paso stało się modelowym przykładem tego, jak można oszczędzać ograniczone zasoby. Miasto odwiedzają delegacje z Izraela, Iraku, Pakistanu i Sudanu. Ale też i z Chin czy Brazylii. Szkoda, że nie odwiedziła go delegacja z południowoafrykańskiego Kapsztadu, które od kilku lat zmaga się z suszą – i nieracjonalnym gospodarowaniem wodą. Miastu groził całkowity jej brak, szczęśliwie tegoroczne deszcze poprawiły sytuację.
Polska pustynnieje
Z czasem wszyscy będziemy musieli zacząć wodę oszczędzać. W Polsce również. Mimo że leżymy w strefie klimatu umiarkowanego, zasoby wody na jednego mieszkańca są u nas porównywalne z tymi w pustynnym Egipcie. Polskie rzeki i wody gruntowe w dużej mierze zasilał topniejący na wiosnę śnieg. Ale tego z roku na rok bywa coraz mniej. Do tej pory deszcze nad Polskę przychodziły znad Atlantyku regularnie. Jednak coraz cieplejsza Arktyka blokuje tak zwaną cyrkulację strefową i wilgotne masy powietrza zachodu. Coraz rzadziej możemy więc liczyć na to, że co kilka dni spadnie deszcz.
To prawda, susze nigdy w Polsce nie były niczym niezwykłym. Średnio nawiedzały nas co pięć lat, jednak będą coraz częstsze (w tym stuleciu występują już średnio co dwa-trzy lata). Mieszkańcom miast nie wydają się one szczególnie dotkliwe (choć podczas suszy w 2015 r. poziom rzek na Śląsku był tak niski, że zabrakło wody w kranach), ale tegoroczna objęła aż 90 proc. polskich gmin.
Czytaj także: Cywilizacyjne zacofanie, czyli Polska słabo skanalizowana
Przepływy wody w polskich rzekach są trzykrotnie niższe (na głowę mieszkańca) niż średnia europejska, a wyjątkowo nieudolnie zatrzymujemy wody opadowe (nawet sucha Hiszpania zatrzymuje ich siedmiokrotnie więcej). Częściowo to wynik kiepskiej gospodarki wodnej czasów PRL-u, częściowo zaniedbań po okresie transformacji. Osuszano tereny podmokłe, likwidowano rowy i stawy, czyli tak zwaną małą retencję. Regulowano też rzeki, a uregulowanym korytem woda spływa szybciej, zamiast płynąć powoli i zasilać wody gruntowe.
Zmienić to może nowe prawo wodne, które weszło w życie 1 stycznia 2018 r. Zasobami wodnymi zarządza przedsiębiorstwo Wody Polskie. Ma planować i budować infrastrukturę wodną, pobierać opłaty za użytkowanie wody i odprowadzanie ścieków. Wprowadzanie opłat może wymusić rozsądniejsze gospodarowanie wodą, której mamy mało.
Czytaj także: PiS na wodę. Droga będzie woda w kranie, w rzekach, w jeziorach, a nawet deszczówka
Jak zrobić oazę na pustyni
Niezmiernie ciekawy eksperyment udał się w portugalskiej Tamerze. Tamtejszy krajobraz jeszcze latem 2006 r. przypominał raczej półpustynię. Drzewa usychały, a w studniach brakowało wody. Nie z powodu braku opadów, ale dlatego że zimowe deszcze, zamiast wsiąkać w glebę i zasilać wody gruntowe, spływały do najbliższego strumienia lub rzeki, często powodując podtopienia. Latem zaś wysuszona gleba ulegała stopniowej erozji, a krajobraz – pustynnieniu.
Organizacja Global Ecology Institute postanowiła przeprowadzić niezwykle prosty eksperyment i siłami dwóch setek osób na terenie ok. 130 hektarów wykopała po prostu rowy i stawy – miejsca, gdzie opady mogą się zatrzymać i skąd będą wsiąkać w ziemię. To prosta zasada „trzech S” – od angielskiego „slow, spread and sink” („zwolnić przepływ, rozprowadzić wodę, pozwolić jej wsiąkać”). Liczono, że zmiana zajmie lata.
Prace zaczęto jesienią 2007 r. Już w lutym następnego roku przez Tamerę popłynął niewielki strumień. Wiosną obrósł zielenią, pojawiły się też zwierzęta. Latem okolica była nie do poznania. Zaskoczeni byli sami autorzy projektu, którzy nie przypuszczali, że zmiana może zająć zaledwie jeden sezon.
Przykład przedstawiany jest teraz na wielu międzynarodowych spotkaniach i warsztatach dotyczących zarządzania zasobami wodnymi. Autorzy projektu doradzają, podobnie jak władze El Paso, wielu krajom mającym problemy z wodą. Dobrze by było, gdybyśmy wzięli przykład z portugalskiej Tamery, zanim Polska latem zacznie zamieniać się w półpustynię.