Kwota 289 mln dol. (po obecnym kursie to ponad miliard złotych!) robi wrażenie, choć nawet tak wielkie pieniądze nie przywrócą zdrowia i nie uratują życia człowiekowi choremu na nowotwór. A taką astronomiczną kwotę zasądził kalifornijski sąd pierwszej instancji po decyzji ławy przysięgłych na korzyść pewnego cierpiącego na nowotwór złośliwy Amerykanina. Już choćby z powodu tak ogromnej kwoty odszkodowania media na całym świecie przez cały weekend informowały o tym werdykcie. Rozgrzały się też do czerwoności fora internetowe. Ale nie tylko za sprawą wielkich pieniędzy. Ten proces przykuł uwagę również z powodu dwóch słów: Monsanto i Roundup.
Czytaj także: Nauka i rolnictwo przegrały w Trybunale Europejskim
Monsanto, Roundup, glifosad – nieświęta trójca
Pozwanym w procesie (i stroną przegraną) jest bowiem amerykański koncern biotechnologiczny Monsanto, który od lat „cieszy się” wręcz nienawiścią przeciwników roślin zmodyfikowanych za pomocą narzędzi inżynierii genetycznej (GMO). Amerykańska firma jako pierwsza wprowadziła je z sukcesem do komercyjnych upraw w połowie lat 90. XX w. Ta fatalna reputacja Monsanto z pewnością nie jest zasłużona (bo jak każda firma ma na swoim koncie złe i dobre decyzje), ale pozostaje faktem.
Hitem sprzedażowym koncernu w ostatnich dziesięcioleciach jest Roundup, czyli herbicyd, którego substancją czynną (a więc najważniejszą) jest glifosat (patent Monsanto na nią wygasł w 2000 r., więc dziś produkują ją również inne przedsiębiorstwa). A jedną z cech, którą otrzymały niektóre rośliny GMO w latach 90. (głównie soja i rzepak), była odporność właśnie na ten herbicyd. Pomogło to bardzo rolnikom, gdyż m.in. ułatwiło im rezygnację z głębokiej orki wyjaławiającej glebę i ograniczyło liczbę zabiegów agrotechnicznych na polu. Pozwoliło również na zastąpienie glifosatem bardziej toksycznych herbicydów.
Roundup odpowiedzialny za chłoniaka nieziarniczego Dewayne’a Johnsona?
Wróćmy teraz do kalifornijskiego procesu. Pozywającym był 46-letni szkolny ogrodnik Dewayne Johnson, który 20–30 razy w roku wykonywał opryski właśnie Roundupem. W pewnym momencie wykryto u niego nowotwór: chłoniaka nieziarniczego (ang. non-Hodgkin lymphoma). Johnson był przekonany, że to herbicyd jest odpowiedzialny za jego chorobę, i pozwał Monsanto. A ława przysięgłych przyznała mu rację.
Czytaj także: Czy żywność GMO wywołuje nowotwory? Krótki kurs wywoływania paniki
Konsens naukowy: glifosat i rak nie idą w parze
Ponieważ to nie sądy decydują o stanie wiedzy naukowej i medycznej, warto więc zadać pytanie, czy Roundup (i szerzej glifosat) rzeczywiście może mieć działanie kancerogenne? Najkrótsza odpowiedź brzmi: nie. A trochę dłuższa: przeprowadzone dotąd liczne badania naukowe nie znalazły związku między glifosatem a nowotworami. Taką opinię wydały prawie wszystkie najważniejsze światowe instytucje zajmujące się bezpieczeństwem tego typu substancji dla ludzi, włącznie z Europejskim Urzędem ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). I trudno się dziwić: glifosat jest pod względem toksyczności łagodnym środkiem, nie kumuluje się w organizmie, a w środowisku dość szybko ulega biodegradacji. Dla ludzi jest np. 40 razy mniej toksyczny niż kofeina (toksyczność przewlekła). Co więcej, w 2018 r. pojawiła się ogromnie ważna w tym kontekście publikacja naukowa. Prowadzone od wielu lat badania monitorujące zdrowie kilkudziesięciu tysięcy amerykańskich rolników używających glifosatu (a więc narażonych na jego duże dawki) wykazały, że nie chorują oni częściej na chłoniaki nieziarnicze.
Szemrane okoliczności zakwalifikowania przez IARC glifosatu jako „potencjalnie rakotwórczego dla ludzi”
Skoro więc mamy w tej sprawie konsens naukowy, to właściwie można by w tym momencie zakończyć tę historię. Ale w 2015 r. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem (działająca pod auspicjami WHO, w skrócie IARC) zakwalifikowała glifosat jako „potencjalnie rakotwórczy dla ludzi”. Inne agencje WHO (np. FAO) były przeciwnego zdania, ale to właśnie werdykt IARC poszedł w świat (bo glifosat wiąże się z GMO i Monsanto). Z decyzją tą jest jednak spory problem, o czym obszernie pisałem na łamach POLITYKI. Zacytuję fragment tego tekstu: „sporo światła na sprawę rzuciło śledztwo dziennikarskie agencji prasowej Reuters oraz Davida Zaruka, blogera i wykładowcy Université Saint-Louis w Brukseli. Okazało się, że zawarte w roboczej wersji oceny glifosatu dokonanej przez IARC konkluzje badań podważające związek tej substancji z nowotworami zostały w tajemniczy sposób zamienione na głoszące coś przeciwnego lub neutralne. Przy czym IARC nie chciał ujawnić Reutersowi ani kto, ani dlaczego dokonał tych zmian.
Czytaj także: Konsensus naukowy ws. bezpieczeństwa GMO
Agencja prasowa ujawniła również, że szef 17-osobowej grupy ekspertów IARC oceniającej w 2015 r. glifosat amerykański epidemiolog Aaron Blair nie ujawnił podczas obrad danych, które znał od dwóch lat, a pochodzących z bardzo ważnych badań. Są one prowadzone od 1993 r. wśród ponad 89 tys. amerykańskich farmerów zajmujących się opryskami pestycydami i ich rodzin. Naukowcy obserwują ich, by sprawdzić, czy częściej chorują m.in. na nowotwory. Okazało się, że glifosat nie ma związku z pewnym typem nowotworów (chłoniakami nieziarniczymi), o co go wcześniej podejrzewano i co wziął pod uwagę IARC, formułując swoją ocenę. Blair przyznał niedawno, że gdyby przekazał te dane, decyzja agencji mogłaby okazać się inna.
Jakby tego było mało, inny naukowiec – Kaith Solomon, znany na świecie kanadyjski specjalista od pestycydów – ujawnił, że IARC w swoim raporcie zupełnie przeinaczył – na niekorzyść glifosatu – wnioski z jego badań wśród Kolumbijczyków.
Czytaj także: Kukurydza GMO + szklanka glifosatu na śniadanie receptą na długowieczność mężczyzn
Jeszcze bardziej bulwersującą sprawę opisał wspomniany David Zaruk. Otóż doradcą komitetu ekspertów powołanego do oceny glifosatu okazał się współpracujący od kilku lat z IARC amerykański statystyk Christopher Portier. W tym samym tygodniu marca 2015 r., kiedy agenda WHO decydowała o klasyfikacji glifosatu jako „prawdopodobnie rakotwórczym dla ludzi”, Portier podpisał niejawną umowę współpracy z dwiema amerykańskimi kancelariami prawniczymi. Reprezentują one prawie 200 farmerów w Kalifornii [dziś ta liczba jest co najmniej dwa razy większa – przyp. MR], żądających od Monsanto wielomilionowych odszkodowań za rzekome wywołanie u nich chłoniaka przez Roundup. Kluczowym argumentem w ich pozwach jest… klasyfikacja IARC. Portier zainkasował wówczas od prawników 160 tys. dol.!”.
Neonikotynoidy to nie „wyrok na pszczoły”. 6 faktów kontra fake news
Monsanto zapowiada odwołanie od wyroku
Ciekawe, jak ta historia dalej potoczy się na amerykańskich salach sądowych, bo Monsanto – czemu trudno się dziwić – już zapowiedziało odwołanie od wyroku. Warto w tym kontekście przypomnieć pewną stosunkowo niedawną historię. Otóż w 2012 r. włoski sąd pierwszej instancji wydał wyrok, że u pewnego dziecka szczepionka przeciwko odrze, śwince i różyczce wywołała autyzm. Decyzja ta odbiła się szerokim echem w mediach i bardzo ucieszyła ruchy antyszczepionkowe (do dziś się na nią powołują). Choć zapadła wbrew wynikom mnóstwa badań i konsensu naukowego. Dopiero sąd drugiej instancji uchylił ten absurdalny wyrok.
Dla poszukujących więcej informacji:
17 najważniejszych pytań o glifosat
Dlaczego kofeina i sól kuchenna są bardziej toksyczne od glifosatu
O śledztwie dziennikarskim w sprawie „afery IARC”
Czym dokładnie jest glifosat