Najpierw słowo o Białowieży, o której było głośno, bo politycznie, i która zepsuła reputację leśników. Zupełnie niepotrzebnie. Obowiązujący w latach 2010–11 wyważony etat cięć drewna został wskutek decyzji politycznej zmniejszony o 60 proc. (na zasadzie: „ekolodzy – macie coś i dajcie nam spokój”). W 2015 r. zmienił się rząd i wraz z tym nastawienie do problemu. Postanowiono „nadgonić zaległości”. Jednak zamiast przeprowadzić zmiany (potrzebne) w sposób formalny i zgodny z prawem, a przede wszystkim uzasadnić tę potrzebę świadomości społecznej, wykonano działania zmasowane i na granicy prawa. Jak się to skończyło – widzimy wszyscy.
Moja puszcza karpacka jest jednak w przeciwieństwie do Białowieskiej bytem o nieokreślonych granicach i zdecydowanie rolnej przeszłości. Nie ma też jeszcze tak silnie narzuconych ze względów politycznych ograniczeń w gospodarce leśnej. Nie znaczy to, że te zjawiska nie wystąpią. Dlatego chrońmy przyrodę, ale rozważnie.
Nie jestem pracownikiem Lasów Państwowych (czyli stereotypowym wąsatym panem ze strzelbą przechadzającym się po lesie i wracającym codziennie do swojej drewnianej leśniczówki). Zostałem specjalistą od planowania w lesie. I dlatego często wracam myślami do tego, co właśnie usłyszałem w radiu. Aktor Marcin Dorociński w imieniu WWF wzywał (na pewno szczerze) do podpisania petycji o ochronie puszczy karpackiej i powołaniu „Turnickiego Parku Narodowego”. „Uratuj serce Karpat” – apelował. Słuchacze mają zrozumieć, że zagrożona jest odwieczna puszcza, że wycina się cały stary las. Słysząc to, ma się przed oczami obraz szumiących, grubych, starych drzew, czystego i łatwego do przejścia lasu pełnego grzybów, poziomek, borówek, gdzie co i raz przebiegnie sarenka lub jeleń, albo wilk.