NIK punktuje Ministerstwo Zdrowia: państwo nie panuje nad zdrowiem dzieci i młodzieży
Dziś pierwszy dzień wakacji, więc w opustoszałych szkołach zaczynają się remonty. Ale zamiast malowania ścian i naprawiania ławek może warto już teraz zacząć organizować gabinety profilaktyki zdrowotnej, które od września zapewniałaby uczniom lepszą opiekę medyczną?
Najwyższa Izba Kontroli w przeddzień zakończenia roku szkolnego opublikowała raport, który krytycznie odnosi się do obecnego systemu leczenia dzieci i młodzieży. Termin ten uważam za niefortunny, bo wnioski z kontroli szybko ulecą przez wietrzone sale i zanim nadejdzie jesień, wszyscy o nich zapomną. Ponieważ surowa ocena NIK okazała się miażdżąca dla obecnego systemu – w którym brakuje lekarzy pediatrów, szkolnych pielęgniarek i higienistek, a całość jest nieskoordynowana i pozbawiona nadzoru – Ministerstwo Zdrowia bardzo szybko wysmażyło odpowiedź, w której łagodnie odnosi się do zarzutów, obiecując rychłą poprawę. Co się jednak działo przez ostatnie dwa lata rządów PiS, które w kampanii wyborczej obiecywało postawić medycynę szkolną na nogi?
Wadliwa odpowiedzialność rodziców
W 1999 r. wraz z początkiem systemu ubezpieczeniowego wprowadzono do podstawowej opieki zdrowotnej lekarzy rodzinnych i na ich barki zrzucono odpowiedzialność – także profilaktyczną – nad uczniami. Dziś NIK krytykuje ten krok, ale nie jest w tym wcale pierwszy, gdyż wyrwa, jaka powstała po medycynie szkolnej, widoczna jest już od dawna i na zagrożenia wielokrotnie wskazywali inni eksperci.
Czytaj także: Gdzie jest pielęgniarka szkolna?
Wraz z nową organizacją lecznictwa zlikwidowano również: wojewódzkie przychodnie matki i dziecka, poradnie D monitorujące rozwój dzieci zdrowych, gabinety stomatologiczne i lekarskie w przedszkolach oraz szkołach. Odpowiedzialność spadła na rodziców, co nie byłoby może niczym złym, gdyby nie byli tak zdezorientowani, u kogo mają swoje dzieci leczyć i na co zwracać uwagę.
Tymczasem większość nauczycieli i rodziców nie wie, że ich podopieczni mają poważne problemy zdrowotne, bo sami tego nie zauważają i coraz rzadziej badają. Efekty są opłakane: krzywe łopatki, alergie, wady serca, popsute zęby – młode pokolenie mamy cherlawe, koślawe i chorowite. Czy to jednak wina braku nadzoru dorosłych, czy fatalnie zorganizowanej i rozproszonej opieki pediatrycznej? Zdaniem NIK wyłącznie to drugie.
Czytaj także: Zapaść opieki zdrowotnej – jak ją przetrwać? Niewesoły praktyczny poradnik dla pacjentów
W założeniach reformy chodziło o to, aby lekarz rodzinny był jak najbliżej pacjentów i przejął całą profilaktykę wraz z leczeniem. Ale jeśli matka odwiedza z dzieckiem przychodnię tylko wtedy, gdy ono wymiotuje lub gorączkuje, to kiedy lekarz ma kontrolować jego rozwój? Ostatnio utrudniona jest nawet profilaktyka wszawicy w szkołach, ponieważ higienistki nie chcą przeglądać włosów bez zgody rodziców. Co urasta do paranoi, bo jak działać, kiedy matka lub ojciec są nieświadomi zagrożenia albo obawiając się ośmieszenia dziecka przed klasą, nie chcą zgodzić się na takie oględziny?
Obietnice PiS wciąż niezrealizowane
Rozmontowanie medycyny szkolnej poszło szybko, ale jej odbudowa nie będzie łatwa. Przedwyborcze obietnice Prawa i Sprawiedliwości w tej kwestii należą do kolejnych z listy niespełnionych, bo nie widać nawet na horyzoncie zastępów pielęgniarek i higienistek gotowych znaleźć zatrudnienie w placówkach oświatowych.
Obowiązek utworzenia gabinetów (wraz ze znalezieniem personelu) nałożono na samorządy, ale bez narzędzi, a mówiąc wprost – kasy, obietnice sprzed dwóch lat pozostają na papierze.
Czytaj także: Za 7 lat będzie więcej nastolatków z nadwagą niż niedożywionych
Program dentobusów jest tu dobrym przykładem, bo Ministerstwo Zdrowia rozpiera duma z tego pomysłu, ale poza dumą efekty są mizerne. NIK już zresztą podważył prawidłowość przeprowadzonego przetargu na te pojazdy, a to niejedyny problem. Bo dlaczego tak trudno znaleźć stomatologów, których udałoby się ściągnąć do tych obwoźnych gabinetów na kółkach, wypełniających nomen omen ubytki po stacjonarnych gabinetach szkolnych?
Konsultanci krajowi w dziedzinach medycyny dotyczących dzieci od dawna przedstawiają w raportach niepokojący obraz sytuacji kadry medycznej. Te problemy wciąż narastają w związku z odchodzeniem personelu medycznego na emerytury, nierównościami w dostępie do lekarzy specjalistów oraz kształcenia specjalistycznego. Jednak ich opinie w niewielkim stopniu były uwzględniane przy przyznawaniu miejsc specjalizacyjnych dla lekarzy i dentystów, co leży w gestii ministra zdrowia.
Czy politycy dotrzymają terminu?
Starsi pediatrzy z rozrzewnieniem wspominają czasy, gdy Polska szczyciła się wzorcowym systemem opieki zdrowotnej nad dziećmi. I to bez zaangażowania prywatnych sponsorów. Teraz rośnie nam stosunkowo wysoka, ładnie wyglądająca, ale jednak chorowita generacja. Koszty jej leczenia, gdy dorośnie, będą znacznie większe, niż gdyby zastosować prawidłową opiekę pediatryczną we wczesnym okresie życia.
Czytaj również: Jak uniknąć dziecięcej otyłości? 10 praktycznych wskazówek dla przyszłych i obecnych rodziców
W swojej odpowiedzi na zarzuty NIK Ministerstwo Zdrowia obiecuje, że sytuacja ulegnie poprawie od nowego roku szkolnego, ponieważ trwają prace nad ustawą o opiece zdrowotnej nad uczniami. Przewidywanym terminem wejścia jej w życie jest 1 września. W ocenie NIK jest to jednak mało realne. Rozpoczęły się przecież wakacje. Może jeszcze nie dla polityków, ale kto zmusi ich do tego, by pochylili się nad zdrowiem już narodzonych?