Nauka

Seks w przelocie

Rośliny też uprawiają seks

„Ludzie boją się owadów. Bo ich nie znają i nie wiedzą, których unikać, a które są niegroźne”. „Ludzie boją się owadów. Bo ich nie znają i nie wiedzą, których unikać, a które są niegroźne”. Frank Bienewald/LightRocket / Getty Images
Dr hab. Marcin Zych, ekolog roślin i badacz ich interakcji ze zwierzętami z Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego, o seksie roślin i ich przebiegłości.
Dr hab. Marcin ZychLeszek Zych/Polityka Dr hab. Marcin Zych
„Nieruchome rośliny są zmuszone działać inaczej niż my, bo żeby uprawiać seks, potrzebują motyli, muchówek, pszczół, ciem, chrząszczy, kolibrów, które są jak przemieszczające się penisy, dostarczające pyłek z pręcików na odpowiednie słupki”.Beniamin Gimmel/Wikipedia „Nieruchome rośliny są zmuszone działać inaczej niż my, bo żeby uprawiać seks, potrzebują motyli, muchówek, pszczół, ciem, chrząszczy, kolibrów, które są jak przemieszczające się penisy, dostarczające pyłek z pręcików na odpowiednie słupki”.

AGNIESZKA KRZEMIŃSKA: – Ludzie zachwycają się pięknem kwiatów, ich kształtem, barwą, zapachem. Działają one na nas podobnie jak na owady i zwierzęta, których zadaniem jest ich zapylenie. Co robią rośliny, by je przyciągnąć?
MARCIN ZYCH: Na przykład pachną. Z tym że te same związki aromatyczne, które wabią trzmiele czy pszczoły, mogą być odrzucające dla zagrażających im roślinożerców. Lekko anyżkowa woń dzięgla składa się z ok. 40 związków chemicznych, ale ich proporcje są różne w badanych przeze mnie populacjach z trzech regionów Europy. Oznacza to, że pachną trochę inaczej, zapewne w zależności od tego, jacy roślinożercy żyją w okolicy. Zwierzęta są znacznie bardziej niż ludzie czułe na zapachy, potrafią je wyczuwać z dużych odległości, np. jaśminowce i lilaki, na których żerują owady nocne, wydzielają intensywny zapach, by zwabić ćmy.

Dla nich kolor nie ma chyba znaczenia?
Różnie bywa. Czerwony na przykład czyni kwiaty słabo widocznymi dla wielu pszczół. Zresztą nie zawsze to, co widzą ludzie, jest kluczowe dla zapylaczy, które np. dostrzegają światło UV. Moja doktorantka Katarzyna Roguz badała, jaki wpływ ma kolor na wabienie zapylaczy przez szachownicę kostkowatą, ponieważ wśród jej fioletowo-amarantowych kwiatów są też albinosy. Okazało się, że obie formy barwne otrzymują na słupki takie same ładunki pyłku. Przenoszą go głównie trzmiele, dla których kielichy szachownicy są doskonale ukształtowane: choć zwisają w dół, czego inne pszczoły nie lubią, trzmielom to nie przeszkadza, w dodatku mają wygodne dla nich rynienki z pysznym nektarem.

A co jest w jego składzie?
To zależy w jakiej roślinie. Długo wydawało się, że odżywczy nektar składa się jedynie z cukru i wody. Tymczasem są w nim też aminokwasy, jak tauryna – składnik napojów energetyzujących, czy prolina, która może dawać trzmielom i pszczołom zastrzyk energii potrzebny do rozruchu mięśni skrzydeł. Tak jak samochody odpalają na benzynie i dopiero później przełączają się na gaz, owady startują na prolinie, by przerzucić się na glukozę. Skład nektaru, podobnie jak zapachu, może być różny nawet w obrębie tego samego gatunku. Analiza biochemiczna wspomnianego już dzięgla wykazała, że rośliny prawdopodobnie dostosowują się do gustów najliczniej występującego w danej okolicy zapylacza.

Mówimy o interakcjach między zapylaczami a roślinami. A czy w tej zabawie biorą udział jacyś inni gracze?
Oczywiście. Dzięki badaniom genetycznym wiemy, że w ciemiernikach nektar fermentują drożdże. Niektórym trzmielom bardzo on smakuje, ale nie wpływa to korzystnie na pożycie intymne roślin, bo taki birbant na rauszu jest gorszym zapylaczem. Bakterie też mają swój udział, np. modyfikują zapach nektaru tak, by stał się on bardziej zachęcający dla zapylaczy albo bardziej odstraszający dla roślinożerców. To nie wszystko, z badań mojej koleżanki z Ogrodu prof. Małgorzaty Stpiczyńskiej wynika, że niektóre rośliny prowadzą recykling nektaru. Jego produkcja wymaga wiele wysiłku, więc to, czego nie zbiorą owady, zostaje ponownie wykorzystane przez roślinę.

Co ciekawe, chociaż nektar jest najważniejszym wabikiem dla zapylaczy, są wśród roślin oszuści, jak spora grupa storczyków, które w ogóle go nie produkują, stawiając jedynie na swój przyciągający wygląd. Sprytne te rośliny!
Jak cholera. Tylko człowiek w swoim antropocentrycznym postrzeganiu świata ich nie docenia. Proszę pamiętać, że nieruchome rośliny są zmuszone działać inaczej niż my, bo żeby uprawiać seks, potrzebują motyli, muchówek, pszczół, ciem, chrząszczy, kolibrów, które są jak przemieszczające się penisy, dostarczające pyłek z pręcików na odpowiednie słupki. Muszą to jeszcze tak urządzić, żeby pyłek dostał się najlepiej na inną roślinę. A to niełatwe, bo kwiaty w znakomitej większości są dwupłciowe. Choć i tu bywa różnie, bo na jednej roślinie mogą być oddzielne męskie i żeńskie kwiaty, a są i gatunki, które mają osobniki męskie, żeńskie i dwupłciowe.

U dwupłciowych wystarczy strącić pyłek z pręcika na słupek i dochodzi chyba do samozapylenia.
Nie u gatunków obcopylnych. U nich, jeśli ziarno upadnie na znamię słupka i będzie rozpoznane jako „swoje”, nie dojdzie do rozwoju łagiewki pyłkowej. Ale żeby było zabawniej, te systemy też są labilne – badany u nas w ogrodzie wielosił błękitny ma populacje samopylne, obcopylne i mieszane. Dawniej uważało się, że system reprodukcyjny jest przypisany do danego gatunku, teraz wiemy, że być może nawet 60 proc. gatunków płynnie, w sensie ewolucyjnym, potrafi przejść z jednej formy w drugą. Jeśli roślina obcopylna rośnie w miejscu, gdzie nie ma owadów, szanse na przetrwanie ma tylko wtedy, jeśli w jej populacji pojawi się mutant umiejący się samozapylić.

Pana gabinet bardziej wygląda jak pracownia entomologa niż botanika – pełno tu gablot z różnymi zapylaczami. Nie szkoda panu ich uśmiercać?
Zawsze miałem wyrzuty sumienia, gdy zabijałem w celach naukowych moje ukochane trzmiele, więc ostatnio częściej do badania – np. tego, jaki ładunek pyłku noszą na futerku – tylko na chwilę je usypiam dwutlenkiem węgla. Teraz te stare gabloty służą głównie jako pomoc dydaktyczna dla studentów i uczestników warsztatów w Ogrodzie Botanicznym, bo większość ludzi nadal jest święcie przekonana, że najważniejszymi zapylaczami są hodowlane pszczoły miodne, podczas gdy w naszej strefie klimatycznej jest to też kilkaset gatunków dzikich pszczół, w tym trzmiele, procz tego też muchy, motyle, chrząszcze, ale też – w przypadku chociażby baldaszkowatych – osy, które zajadają się nektarem. Pszczoły działają niezwykle efektywnie, bo całe życie żywią się pyłkiem i nektarem. Jednak nie zapylą każdego kwiatu, tu czasem ważna jest specjalizacja, np. nektar z kwiatów goździków skutecznie wysysają zaopatrzone w długą ssawkę motyle. Jeśli kwiat ma długą rurkę albo nektar ukryty jest w tzw. ostrodze, wtedy sięgają do niego tylko owady z długimi języczkami.

Są też owady złodzieje, które wyjadają nektar przez wygryzioną w płatku dziurę.
Najczęściej złodziejem jest krótkojęzyczkowy trzmiel ziemny, który inaczej nie może się dostać do nektaru. Po nim wtórnymi złodziejami mogą być pszczoły miodne. Z badań Amerykanów wynika jednak, że okradanie kwiatów z nektaru może zmieniać zachowanie właściwych zapylaczy i to na korzyść roślin – nasiona tak potraktowanych kwiatów kokoryczy są bardziej różnorodne. To efekt krzyżowania z osobnikami rosnącymi dalej. Kiedy bowiem w jakiejś okolicy kwiaty zostały już wyeksploatowane przez złodziei, właściwy zapylacz musi przebyć dłuższą drogę, aby się najeść.

W 2008 r. brytyjski entomolog Dave Goulson zachwycał się, że w Polsce mamy 30 gatunków trzmieli, podczas gdy w Anglii pozostało ich 12. Czy u nas nadal jest lepiej?
Jeszcze niedawno powiedziałbym, że tak, przecież na wschodzie kraju mamy jeszcze bardzo tradycyjne rolnictwo, gdzie są łąki i miedze, na których rosną grusze, wierzby i dzikie rośliny – świetne źródło pokarmu dla zapylaczy i miejsce ich gniazdowania. Niestety, z raportu, jaki ukazał się w Niemczech pod koniec ubiegłego roku, wynika, że w ciągu ostatnich 20 lat nastąpił u nich spadek biomasy owadów latających o 80 proc., z czego ogromną część stanowią zapylacze. My nie mamy badań, które pozwoliłyby powiedzieć, jakie mamy straty, ale i u nas wkracza monokulturowe rolnictwo, czyli lada moment i na nas spadnie ta katastrofa. W zeszłym roku zaczęliśmy więc tworzyć z Greenpeace narodową strategię ochrony owadów zapylających, w której lobbujemy za ochroną ich różnorodności gatunkowej.

Moda na ule w miastach chyba tu nie pomaga?
Bartnicy nie lubią tego słyszeć, ale pasiecznictwo miejskie i propagowanie pasiek wszędzie, gdzie to możliwe, niszczy różnorodność. Pszczoła miodna to jeden z najważniejszych gatunków zapylających uprawy, ale należy ją rozpatrywać tylko w kategoriach rolnictwa i hodowli, a nie ekologii. Jej obecność może być silnym czynnikiem ograniczającym liczebność populacji setek gatunków dzikich pszczołowatych i innych zapylaczy, dla których ten owad jest po prostu poważnym konkurentem.

Kupowane w sklepach miody – wrzosowe, rzepakowe, lipowe – sugerują, że pszczoły zbierają tylko nektar z niektórych roślin?
Obserwacje trasy oblotu pszczoły rzeczywiście wykazują, że większość roślin, które odwiedza po drodze, należy do tego samego gatunku. To wynika z prostej zasady optymalizacji. Gdy ludzie robią szybkie zakupy w supermarkecie, który znają, to biegną w konkretne miejsca po chleb, musztardę czy parówki i lecą do kasy. Zmiana układu półek wydłuża zakupy. Robotnica ma być maksymalnie efektywna, więc przysiada na kwiatach, które zna, ale rzepak kwitnie 2 tygodnie, więc obloty po polu rzepaku trwają dotąd, dokąd są opłacalne, potem pszczoła sprawdza, czy nie ma czegoś lepszego. Zresztą o rodzaju miodu nie decyduje, jaki nektar został na niego użyty, tylko jaki jest w nim pyłek, a pszczoła wcale nie musi zbierać nektaru i pyłku z tej samej rośliny, może też czasowo zbierać tylko nektar albo tylko pyłek. Sieci zapyleń są zazwyczaj niezwykle skomplikowane – na liczącym zaledwie 500 m kw. nieużytku koło Wydziału Biologii UW, gdzie żyje 12 gatunków roślin i ok. 50 zapylaczy, zaobserwowaliśmy między nimi setki interakcji.

Z tym że wiedzą o tym nieliczni. Właściciele ogródków z większym zaangażowaniem zabijają owady, niż dbają, by było ich jak najwięcej?
Bo nie lubią robali. Tymczasem należy się im szacunek, chociażby ze względu na prostą statystykę – co trzeci kęs żywności ludzie zawdzięczają zapyleniom głównie przez owady. Podstawą naszej diety jest kilka gatunków wiatropylnych zbóż, ale 75 proc. najpopularniejszych roślin uprawnych potrzebuje zapylaczy. Nie są to tylko pomidory, śliwy czy fasola, ale też rośliny okopowe. Owady są potrzebne, np. by uzyskać nasiona marchwi, a nowoczesne rolnictwo skutecznie eliminuje te zwierzęta, kładąc nacisk na maksymalne wykorzystanie ziemi ornej i chemizację. Za często używa się środków ochrony roślin prewencyjnie. Weźmy neonikotynoidy, pestycydy systemiczne, którymi zaprawia się nasiona, co powoduje, że są stale obecne w środowisku. Działają nie tylko na gatunki jedzące liście. Przedostają się do nektaru i pyłku, a więc zapylacze mają z nimi permanentny kontakt. Nie oznacza to ich natychmiastowej śmierci, ale z czasem powoduje problemy z orientacją i pszczoły miodne nie wracają do ula, a w gniazdach trzmieli rodzi się mniej płodnych samic. Na szczęście w Unii Europejskiej mamy teraz czasowy zakaz stosowania neonikotynoidów.

Świat bez bzyczących, pełzających, skaczących i latających robaków to świat bez dzikiej natury, ogrodów, łąk i lasów?
Nie tylko. Jak zauważył już w latach 90. amerykański etolog i ewolucjonista Edward O. Wilson, kryzys zapylaczy grozi bezpośrednio człowiekowi – choćby nasza dieta będzie mniej zróżnicowana, bo zmniejszy się różnorodność warzyw i owoców, a za oknami będziemy mieli sztuczne drzewa. Tyle że ludzie boją się owadów. Bo ich nie znają i nie wiedzą, których unikać, a które są niegroźne. Problem w tym, że zamiast uczyć tego dzieci, wpajamy im strach przed nimi. Moja trzyletnia córka nie raz biegała boso po naszej działce, łapiąc owady w pojemniczek z lupą, by je oglądać. Raz pilnowała jej babcia. Nagle zaczęła krzyczeć: Uważaj, tam jest osa! Na co moja córka, która już odróżniała niektóre owady, odwróciła się ze znudzoną miną i powiedziała: Babciu, to nie osa, to Eristalis, czyli udająca osę niegroźna muchówka.

Dave Goulson w wydanej u nas ostatnio książce „Łąka” wspomina, że gdy zorganizował dla sąsiadów oprowadzanie po łące przy swoim domu we Francji, przyszły jedynie dwie osoby: mieszkające w okolicy Angielki. Żartował, że tylko Brytyjczycy latają jeszcze za owadami z siatką na motyle. Nam bliżej do Francuzów niż Anglików?
W obszarach wiejskich zapewne do Francuzów, choć niektórzy sąsiedzi z mojej wsi pod Ostrołęką żywo interesują się naszymi badaniami. W dużych miastach bywa lepiej, co widać u nas w Ogrodzie Botanicznym, w którym jest coraz więcej gości. Ludzie są zainteresowani przyrodą i roślinami, bo doskwiera im panujący wokół pęd i bylejakość życia, więc szukają ucieczki do natury, ale też zapomnianych smaków i zapachów z przeszłości. Ta moda jest bardzo dobra dla roślin, ale nie powinno się zapominać, że części z nich by nie było bez zwierząt, głównie tych bzyczących. Doceńmy je i bądźmy dla nich milsi.

ROZMAWIAŁA AGNIESZKA KRZEMIŃSKA

Polityka 19.2018 (3159) z dnia 08.05.2018; Nauka; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Seks w przelocie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną