W internecie krąży filmik (autorstwa Brzoza TV, trwa 10 minut) z pytaniem: „Co by pani zrobiła, gdyby urodziła dziecko Homo sapiens?”. Odpowiedzi udzieliło 17 osób (także mężczyzn), często w postaci: „A co to za choroba?”. Tylko dwie osoby wiedziały, że homo sapiens to określenie gatunku ludzkiego. Oto dialogi:
– A co to jest Homo sapiens?
– No właśnie nie wiem, co to jest, dlatego jestem zaskoczona.
– To co to jest?
– To u podnóża historii, że tak powiem, trzeba się dogłębić. No i jest to dziecko takie, nie chcę tutaj używać jakichś brzydkich porównań, dziecko-małpka.
– A Homo sapiens to nie jest człowiek myślący?
– No ale to wiadomo, to nie jest normalne dziecko.
– Uznałabym: wola wyższa.
– Opiekowałabym się jak normalnym dzieckiem.
– Gdybym miał dobrą pracę, tobym wychowywał.
– Przez takie rzeczy bardzo często się związki rozpadają i kobieta zostaje sama, bo mężczyzna odchodzi.
Chciałoby się rzec: Homo sapiens (?) o Homo sapiens. Dla ruchu pro-life jest coś bardzo pocieszającego w tej ankiecie, ponieważ nikt nie odpowiedział, że ciąża w takim przypadku powinna zostać usunięta. Jednak wiedza to potęga.
Czego (nie) uczą w szkole
Czego ten film dowodzi? Mianowicie tego, że szkoła nie dostarcza dziś elementarnej wiedzy, w tym przypadku przyrodniczej. Można oczekiwać, że edukacyjne poczynania pod przewodem p. Zalewskiej sytuacji nie poprawią, ale ją jeszcze pogorszą. Być może Polska nie jest wyjątkiem, może podobny filmik – lub jeszcze bardziej porażający – dałoby się zrealizować w innych krajach. Nie jestem specjalistą od edukacji komparatystycznej, więc nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Z drugiej strony mam nieodparte przekonanie, że proces ogłupiania polskiej młodzieży rozpoczął się w PRL, był kontynuowany w III RP i jest utrwalany obecnie (numeracja jest sporna, jedni powiadają, że jeszcze tkwimy w III RP, inni – że już mamy IV, a jeszcze inni – że „obecnie” oznacza jakiś okres przejściowy).
Odwołam się do własnych wspomnień. Pomijam edukację szkolną, bo nie ma sensu porównywanie tej sprzed kilkudziesięciu lat z obecną, w dużej mierze określoną przez powszechną dostępność internetu. Wszelako zawsze było ważne, jak jest wykształcony absolwent szkoły średniej, zwłaszcza kandydat na studia.
W latach 1965–1979 byłem egzaminatorem z historii przy kwalifikacji na Wydział Prawa UJ. Początkowo kandydaci korzystali ze specjalnych informatorów precyzujących wymagania z poszczególnych przedmiotów. Było rzeczą obojętną, z jakich podręczników się przygotowują. Mogły być szkolne lub uniwersyteckie. Ja sam, gdy zdawałem w 1958 roku, uczyłem się historii Polski z akurat wydanej makiety całościowego opracowania naszych dziejów wydanej pod egidą Polskiej Akademii Nauk. Wersja, z której korzystałem, była doprowadzona do 1764 roku. Zaznajomienie się z tak obszernym podręcznikiem było kwestią mojego wyboru (ktoś mi to doradził), inne osoby korzystały z mniej zaawansowanych źródeł.
Gdzieś na początku lat 70. ujednolicono podręczniki do historii dla techników i liceów. Wprowadzono zasadę, że wolno pytać tylko tego, co zostało podane. Oczywiście egzaminatorzy musieli zapoznać się z treścią podręcznika. Znając nieźle historię, od razu doszedłem do wniosku, że wiadomości w nim zawarte są bardzo ubogie i płytko podane.
Któregoś roku przewodniczącym komisji, w której byłem egzaminatorem, był prof. Stanisław Nahlik, specjalista od prawa międzynarodowego. Ustaliliśmy, że będziemy zadawać pytania dodatkowe z historii kultury, np. muzyki czy sztuki. Kandydaci byli od razu informowani, że odpowiedzi nie są brane pod uwagę przy ocenianiu, bo prowadzimy badania (to była przesada) na temat ogólnej wiedzy absolwentów szkół średnich.
Wyniki nie były imponujące. Po dwóch dniach zostaliśmy wezwani do dziekana, który zakazał zadawania dodatkowych pytań. Tłumaczył, że rozumie i nawet podziela nasze intencje, ale obawia się odwołań w związku z naszą praktyką. Okazało się, że przedstawiciel kuratorium zasiadający w wydziałowej komisji egzaminacyjnej stanowczo zaprotestował przeciwko jakimkolwiek pytaniom wykraczającym poza podręcznikowy materiał szkolny.
Czytaj także: Polska szkoła po reformie PiS
Poziom wiedzy spada
Obserwacja poziomu kandydatów na Wydział Prawa UJ sugerowała, że ich wiedza i ogólny poziom intelektualny raczej spadają. Może nie z roku na rok, ale na pewno w skali kilkuletniej.
Podobne opinie słyszałem od kolegów z innych wydziałów społeczno-humanistycznych (o innych się nie wypowiadam). Smutny wniosek był taki, że polska szkoła średnia nie przygotowywała należycie do podjęcia studiów wyższych.
W gruncie rzeczy wielu nauczycieli akademickich traktowało pierwszy rok studiów także jako swoisty niezbędnik do wyrównania braków powstałych w wyniku nie najlepszej edukacji na poziomie średnim. Mam na myśli prawidłowości statystyczne, a nie generalizacje ścisłe. Zawsze zdarzali się kandydaci znakomicie przygotowani, ale i tacy, którzy przystępowali do egzaminów wstępnych zupełnie nieprzygotowani. Niekiedy się nawet dziwili, że w ogóle są pytani.
W latach 1979–1988 pracowałem na Politechnice Wrocławskiej i siłą rzeczy nie uczestniczyłem w procesie kwalifikacyjnym. W 1981 roku zaproponowano mi prowadzenie zajęć z propedeutyki filozofii w jednym z wrocławskich liceów. Były to lekcje nadobowiązkowe dla jednej klasy maturalnej. Zapisali się wszyscy i w komplecie dotrwali do końca roku szkolnego, niełatwego, bo w jego trakcie wprowadzono stan wojenny. Filozofię wyeliminowano z liceów gdzieś koło 1949 roku, oczywiście z powodów ideologicznych. Uczono przedmiotu o nazwie „Nauka o Polsce i świecie współczesnym”. Pod różnymi nazwami w rozmaitych mutacjach przetrwał do dzisiaj. Przez jakiś czas była logika, zapewne z uwagi na wielki prestiż tej dyscypliny w Polsce, ale i ten przedmiot zniknął z programu.
Eksperyment wrocławski potwierdził, że młodzież szkolna jest żywo zainteresowana przedmiotem kształcącym ogólną postawę wobec świata, a za taki zawsze uchodziła filozofia. I dla uzupełnienia dodam, że programy studiów wyższych w Polsce obejmowały blok przedmiotów ogólnych (filozofia, socjologia, ekonomia polityczna, politologia). To oczywiście było tak, że miały one pełnić funkcje ideologiczne i kształtować prosocjalistyczne postawy polityczne. Wiele jednak zależało od konkretnych wykładowców, którzy często uczyli tego, co uważali za stosowne, tj. po prostu filozofii, socjologii, ekonomii czy wiedzy o polityce. Program nauczania na Politechnice Wrocławskiej był tak ułożony, aby studenci otrzymywali spore kwantum wiedzy humanistyczno-społecznej oraz wiedzę z zakresu metodologii nauk. Marksistowscy ortodoksi patrzyli na to krzywo, ale ich przeciwdziałanie było nieskuteczne, zwłaszcza w latach 80.
Kościół blokuje filozofię w szkołach?
Wydawało się, że transformacja po 1989 roku zaowocuje korzystnym klimatem dla unowocześnienia programów nauczania. W 1990 roku zostałem zaproszony na spotkanie w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Dyskutowano na temat nowego kształtu nauczania w warunkach wolnych od kurateli politycznej, w szczególności zapowiedziano wprowadzenie propedeutyki filozofii do wszystkich szkół średnich.
W związku z tym uniwersytety wprowadziły specjalne studia pedagogiczno-filozoficzne dla przyszłych nauczycieli. Zapowiedzi okazały się mitem. Obecnie tylko niewielki procent szkół średnich ma filozofię jako przedmiot nadobowiązkowy (filozofia może być wybierana na maturze). Trudno powiedzieć, dlaczego zapowiedzi ministerialne nie zostały zrealizowane. Raz mówi się, że nie ma nauczycieli, innym razem – że brak zainteresowania, jeszcze innym – że przecież jest etyka, a to też fragment filozofii.
Etyka, jak wiadomo, jest alternatywą dla religii, a pozostaje tajemnicą poliszynela, jakie są poczynania, aby tę drugą uczynić praktycznie obligatoryjną. W naszym, tj. filozoficznym, środowisku uważa się, że czynniki kościelne blokują nauczanie filozofii na poziomie średnim. Kilka lat temu pojawiła się propozycja (nieoficjalna), aby uczyli jej katecheci. Jako ciekawostkę podam, że opracowanie podstawy programowej z propedeutyki filozofii i etyki zlecono kolegom z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Nie można powiedzieć, że zadanie wykonali nieprofesjonalnie, ale treści religijne są w tym programie nadreprezentowane w porównaniu z innymi. Notabene religia (czyli katecheza) jest w programie przez 12 lat (nie licząc przedszkola). Jest to chyba najszerzej nauczany przedmiot w cały curriculum edukacyjnym. Gdyby część tych godzin przeznaczyć na biologię, być może historyjka o tym, co Homo sapiens (?) sądzi o Homo sapiens, by się nie zdarzyła.
Czytaj także: Filozofia jest w Polsce na wygnaniu
Komu zależy na wykształceniu?
Wygląda na to, że władzom państwowym niezależnie o ich proweniencji ideologicznej zależy na tym, aby młodzi Polacy nie byli zbyt dobrze wykształceni. Innym tego przejawem jest stosunek do edukacji seksualnej. Gdy byłem na praktyce w prokuraturze w 1961 roku, zetknąłem się z prawdziwie bulwersującym przykładem. 14-letnia dziewczyna była w ciąży ze swoim stryjem (oskarżonym o obcowanie z nieletnią). Zapytano ją, jak doszło do stosunku. Powiedziała, że stryj poszedł z nią do sklepu z zabawkami i pokazał lalkę. „Chcesz mieć taką?” – zapytał. „Bardzo” – odpowiedziała. „No, to chodź do mnie, to ci taką zrobię” – zasugerował. No i słowa dotrzymał.
Kolejne badania nad wiedzą młodzieży o sprawach seksualnych potwierdzają, że nie jest dobrze w tej materii. A słyszymy, że p. Zalewska preferuje obyczaje raczej purytańskie. Notabene wszelkie badania wskazują, że wiedza o seksualności zmniejsza niechciane ciąże i w konsekwencji liczbę aborcji. Ale nie u Homo sapiens (?).
Proszę nie sądzić, że uważam filozofię za remedium na wszystko. Z drugiej strony od lat wiadomo, że filozofia przyczynia się do gimnastyki umysłu bardziej sprzyjającej postawom racjonalnym niż przeciwnym. Na domiar złego wyższe uczelnie też ograniczają kształcenie humanistyczne na rzecz specjalistycznego.
Czyżby rzeczywiście tradycyjny Homo sapiens ustępował miejsca specjalnie hodowanemu Homo sapiens novum? Warto zastanowić się nad tym problemem, póki nie jest za późno. Stephen Hawking ostrzegał, że ludzkość nie ma świetlanych perspektyw, ale jej przetrwanie zależy od posiadanej wiedzy – nie tylko przez wielkich przyrodników, ale również w przeciętnym wymiarze.
Czytaj także: Nauka filozofii pomaga opanować matematykę