Starsi lekarze pamiętają czasy, kiedy rozpoznanie ostrej białaczki limfoblastycznej, powodowanej wytwarzaniem nieprawidłowych białych ciałek krwi, było równoznaczne ze śmiercią. Jeszcze 40 lat temu można było wyleczyć jedynie pojedyncze przypadki. Na szczęście jest to obecnie jedno z najbardziej wyleczalnych schorzeń nowotworowych – ale tylko u dzieci, bo im później się przytrafia, tym wyniki chemioterapii i skuteczność przeszczepów szpiku są coraz gorsze.
Choroba
– Skuteczność terapii u dzieci sięga 85–90 proc., lecz wciąż udaje się wyleczyć jedynie 30–40 proc. dorosłych – przytacza światowe statystyki dr hab. Grzegorz Basak. W najtrudniejszej sytuacji są chorzy tacy jak 19-letni Michał, u których w kilka miesięcy po udanej transplantacji dochodzi mimo wszystko do wznowy i komórki białaczkowe powodują wyparcie komórek prawidłowych, wywołując anemię i niedobór płytek krwi.
– On był tak bardzo blady i zaczął się szybko męczyć – wspomina Grzegorz Lorens pierwsze objawy, jakie zauważył u syna. Był grudzień 2016 r., gdy cała rodzina myślała już o świętach. U lekarza rodzinnego dowiedzieli się, że to może być efekt stresu przedmaturalnego. – Nie czekając na skierowanie, zrobiliśmy badanie krwi i jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy telefon z pilnym wezwaniem. 50 tys. leukocytów, przy normie do 10 tys., nie pozostawiało złudzeń.
Święta i sylwester w szpitalu, zamiast zimowych ferii – przygotowania do pierwszej chemii. Michał wrócił do domu dopiero w połowie lutego, ale na krótko, bo na połowę czerwca 2017 r. wyznaczono termin przeszczepu szpiku, a przedtem czekały go kolejne chemioterapie. – To dramat dla nastolatka, gdy musi odłożyć tyle planów: egzamin na prawo jazdy, maturę – wyznaje ojciec. – W internecie nie znalazł żadnej pociechy. Wszędzie tylko informacje o zagrożeniu życia i same złe statystyki.
Po kilku miesiącach intensywnego leczenia udało się białaczkę opanować i poczuł się na tyle dobrze, że decyzja o przeszczepie wydała mu się przedwczesna. – Trzeba było długo i cierpliwie go do tego namawiać – Grzegorz Lorens jest wdzięczny lekarzom, którzy nie dali wtedy za wygraną. Ale gdy wydawało się, że wszystko jest już na dobrej drodze, gdyż po transplantacji odzyskał zdrowie na dłużej, 5 stycznia tego roku pojawiła się wznowa. Liczba białych krwinek znów poszybowała do 80 tys. – Kolejny cios, ponownie niespodziewany. Mieliśmy świadomość, że wszystkie techniki leczenia zaczęły się wyczerpywać.
Badanie
Doc. Grzegorz Basak nie ukrywa, że taki przebieg ostrej białaczki limfoblastycznej niestety zdarza się u dorosłych. Można ich nazwać pechowcami, gdyż nie da się przewidzieć odpowiedzi organizmu na przeszczep w dłuższej perspektywie – jedni są wyleczeni na zawsze, inni po pewnym czasie (i też nie wiadomo kiedy) mogą mieć nawrót choroby. – Jedyna możliwość pomocy to kolejny przeszczep – mówi ekspert. – Ale przedtem trzeba białaczkę doprowadzić do remisji, spacyfikować jakąkolwiek metodą.
I nie jest to wcale perspektywa gwarantująca sukces. Dlatego kiedy w piątek doc. Basak otrzymał złe wyniki morfologii Michała, nie przestawał myśleć, jaki powinien być następny krok. Poddać się, skazując go na niepewną przyszłość? – W sobotę nagle zaświtała mi myśl, że przecież mógłby być kandydatem do nowoczesnej terapii CAR-T, która od niedawna przebojem wchodzi do światowej hematologii. Od jakiegoś czasu staraliśmy się ze współpracownikami rozwinąć ją w Polsce, dzięki czemu nawiązane zostały kontakty, z których teraz należało skorzystać.
Grzegorz Lorens przyznaje, że gdy jeszcze tego samego dnia zadzwonił do niego doc. Basak, przedstawiając mu swój pomysł, i gdy dowiedział się, że chodzi o leczenie polegające na zmobilizowaniu odporności Michała do walki z nowotworem, przypomniał sobie o immunoterapiach, o których sporo czytał. – Nigdy nie kojarzyłem ich z białaczką syna – przyznaje. – Nagle okazało się, że w tym ciemnym tunelu zapaliło się dla nas światło.
W USA w sierpniu 2017 r. zarejestrowano pierwszy na świecie preparat do leczenia w ramach terapii CAR-T pacjentów z ostrą białaczką limfoblastyczną. Astronomiczna cena 475 tys. dol. wraz z innymi kosztami jest dla Europejczyków zaporowa, by bez ubezpieczenia móc skorzystać z tej oferty. Dlatego pierwsze maile z pytaniem o udział w badaniu klinicznym dla Michała doc. Basak wysłał do Izraela i Chin, skąd już po trzech dniach przyszły zaproszenia z dokładnym cennikiem. Podawanie leku w ramach próby klinicznej nie wiązałoby się z kosztami, ale za pobyt w szpitalu, antybiotyki i terapię ewentualnych powikłań ośrodki zagraniczne każą sobie słono płacić – w Izraelu zażądano depozytu w wysokości 120 tys. dol., w Chinach miało to być początkowo 5 tys. dol., choć z zastrzeżeniem, że koszty „mogą być nieprzewidywalne”. Już tydzień później pan Grzegorz miał w paszportach wizy do Chin, ale niespodziewanie doc. Basak wrócił z Paryża z jeszcze jedną ofertą, tym razem z Niemiec. Okazało się, że poznany tam prof. Peter Bader z Johanna Quandt Zentrum we Frankfurcie prowadzi właśnie rekrutację nastolatków do podobnego badania. – Tu też zażądano depozytu 20 tys. euro, które udało nam się zebrać w kilka dni. Na umówioną wizytę polecieliśmy do Frankfurtu z małym plecakiem, nie wierząc, że wszystko się od razu uda. Michał miał już 150 tys. białych krwinek i coraz mniej nadziei.
Metoda
Idea terapii CAR-T pojawiła się już 30 lat temu, ale do praktyki wdrożono ją w drugiej połowie ubiegłego roku, wraz ze wspomnianą rejestracją pierwszego na świecie leku (w Europie jeszcze niedostępnego; badanie kliniczne, do którego dostał się w Niemczech Michał, jako prawdopodobnie jedyny na świecie pacjent z Polski, ma pomóc w rejestracji CAR-T również w Unii Europejskiej).
Pomysł jest niezwykły, oparty na trzech filarach współczesnej onkologii: terapii celowanej, personalizacji i immunoterapii. Na początku pobiera się od chorego limfocyty T, czyli komórki stworzone do zwalczania rozmaitych infekcji w organizmie. W laboratorium poddaje się je genetycznej modyfikacji, wyposażając w określone białka, które wzmacniają ich siłę w starciu z komórkami rakowymi i bezbłędnie naprowadzają na obecne na nich cząsteczki CD19 (stąd wzięła się nazwa CAR-T: chimeryczne antygenowe receptory na limfocytach T). Tak uzbrojone własne komórki odpornościowe pacjenta wracają następnie do jego krwi, by rozpoznawać i niszczyć wroga. – Genetycznie zmodyfikowane limfocyty wiedzą teraz, jak rozpoznawać komórki białaczkowe, oraz wyposażone są w mechanizmy wzmagające ich zabijanie – referuje doc. Grzegorz Basak. – Są jak żywe leki, z którymi nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia – dodaje prof. Jan Walewski, zajmujący się w warszawskim Centrum Onkologii leczeniem chłoniaków. Wiele z ich odmian jest również dobrymi kandydatami do tej kuracji, ponieważ tak jak w ostrej białaczce limfoblastycznej, na komórkach chłoniaków obecne są cząsteczki CD19. W USA dopuszczono na rynek już dwa leki, oddzielne dla każdego z tych wskazań, ale trwają próby z kolejnymi, co powinno przyczynić się do obniżenia ceny.
– Metoda uzbrajania komórek pacjenta w czujniki służące wykrywaniu białaczki jest niezwykle wyrafinowana – mówi doc. Basak. – Kluczowy jest umieszczony w środku gen, wprowadzony za pomocą specjalnego wektora wirusowego, który wytwarza białka wykonujące określone funkcje. Bez nich siła oddziaływania limfocytu T byłaby zbyt słaba. Przy kuracji CAR-T osiąga się doskonałe wyniki, ponieważ remisje sięgają 90 proc.
Niestety, nie jest to jeszcze idealne rozwiązanie, bo z dużą skutecznością połączona jest duża toksyczność. – Technologicznie to pomysł doskonały – chwali metodę również prof. Wiesław Jędrzejczak, przełożony doc. Grzegorza Basaka, z którym pracuje w Klinice Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – Ale limfocyty pobudzają się tak mocno, że trudno zapanować nad uwalnianiem cytokin, które uszkadzają narządy wewnętrzne. Tak dzieje się nawet u 20–30 proc. chorych, którzy po przetoczeniu muszą trafić na intensywną terapię.
Na szczęście wysoka gorączka, niewydolność, a nawet wstrząs są przejściowe i reakcje zapalne wskutek wzmożonej aktywności limfocytów da się wygasić. Innym minusem jest jednak to, że podanie CAR-T nie zawsze jest równoznaczne z wyleczeniem – zmodyfikowane limfocyty żyją przez kilka miesięcy w organizmie gospodarza, ale wraz z wyczerpywaniem ich aktywności rośnie ryzyko kolejnej wznowy. Na dziś nie ma jednak lepszego pomysłu.
Przyszłość
Michał ma świadomość, że przyjęto go do badania, które nawet jeśli dla niego nie okaże się udane, dostarczy lekarzom cennych informacji, niezbędnych przy doskonaleniu tej metody. W marcu otrzyma porcję własnych komórek odpornościowych, które pobrano mu wkrótce po przyjeździe do Frankfurtu i poddano modyfikacji genetycznej. Zainteresowanie CAR-T jest obecnie tak duże, że firma nie nadąża z procedurą genetycznego uaktywniania limfocytów.
– Syn nie jest w najlepszym stanie, ale ufa, że to, co obiecują lekarze, może się udać – mówi ojciec. – Na razie nie wiemy, ile terapia będzie kosztować, bo wpłacony ryczałt to dopiero zaliczka. Będziemy musieli pokryć koszty leczenia ewentualnych powikłań, a nie wiadomo, kiedy się pojawią i z jakim nasileniem.
Pan Grzegorz zachowuje mimo wszystko optymizm: – Cieszę się, że doc. Basak zaproponował tę kurację i pomógł znaleźć ośrodek, który może ją przeprowadzić. Było to wyjątkowe zaangażowanie z jego strony.
Istotnie, lekarze czasem wolą nie informować pacjentów o kuracjach niedostępnych w Polsce, gdyż nie chcą rozbudzać nadziei. Panuje też opinia, że nasi pacjenci nie poradziliby sobie za granicą jako uczestnicy badań klinicznych – powinni znać język obcy, mieć zagwarantowane fundusze na pokrycie rozmaitych wydatków, a przede wszystkim wymagać się będzie od nich naprawdę oddanej współpracy. – W tym wypadku Michał to idealny kandydat, który doskonale rozumie, co oznacza ta ostatnia deska ratunku – zaznacza doc. Basak. – Nie uważam, aby ukrywanie przed pacjentami nowych możliwości leczenia było etyczne. Nawet gdyby mieli je znaleźć na drugim końcu świata.