Rozmowa Małgorzaty Wach ze znaną reżyserką Magdaleną Piekorz, zatytułowana „Diagnoza” („Wysokie Obcasy” nr 1, 13.01.2018), robi piorunujące wrażenie. „Z zupełnie zdrowej osoby stałam się wrakiem”, „moje ciało krzyczało o pomoc” – bohaterka wywiadu nie poprzestaje na takich ogólnikach, lecz z detalami opisuje trwającą trzy lata gehennę za sprawą tajemniczej choroby, która wytrąciła ją z życia i była pasmem wielu upokorzeń.
Okazuje się, że to borelioza. Lekarze postawili co prawda wiele innych, mniej lub bardziej nietrafionych rozpoznań, ale zdaniem pani Piekorz (i autorki rozmowy, która łatwowiernie przyjmuje jej opinie) przyczyną niemijającego bólu i cierpień były krętki borelii wprowadzone przez kleszcza przed dziesięcioma laty. Z rozmowy wynika, że grupa „życzliwych” osób – cudzysłów użyty przez rozmówczynie z rozmysłem, czyli z ironią – przekazała pani Magdalenie artykuł „Kleszczoza”, który opublikowałem jesienią w POLITYCE (nr 45/2017). Ponoć z nadzieją, by krytyczniej spojrzała na pseudomedyków, którzy za ciężkie pieniądze próbują ją wyleczyć. „Bardzo łatwo pisze się taki artykuł z perspektywy biurka” – oceniła jednak mój tekst pani reżyser. „Może gdyby autor miał wśród chorych kogoś ze swoich bliskich, wydźwięk tego materiału nie byłby tak jednoznaczny”.
Otóż właśnie dlatego, że mam wśród bliskich osobę, która przebyła boreliozę, i znam ludzi, którzy się z nią nadal mocują, oraz właśnie dlatego, że od dawna zajmuję się w POLITYCE tematyką medyczną (bynajmniej nie z perspektywy biurka ani internetu, ale opierając się na opiniach rzeczywistych ekspertów, a nierzadko też chorych, którzy o swoich problemach potrafią opowiedzieć najlepiej) – chciałbym odczarować przed czytelnikami „Wysokich Obcasów” wszystko to, czego dowiedzieli się z tej rozmowy. Trudno mi bowiem przejść obojętnie wobec mitów i promowania na łamach poczytnego magazynu kłamliwych opinii pseudonaukowych – a niestety wszystko wskazuje na to, że pani Magdalena Piekorz, opierając się na fałszywych autorytetach, posiadła od nich fałszywą wiedzę, którą redakcja bezrefleksyjnie przekazała dalej.
Co na to specjaliści?
Szkoda, że publikując ten wywiad, nie zdecydowano się na komentarz ze strony specjalistów, gdyż wtedy czytelnicy mogliby się dowiedzieć, że:
1. Początek boreliozy, która „zaatakowała nagle i niespodziewanie”, choć po dziesięciu latach od spotkania z kleszczem, nie może być powiązany z katarem i nieżytem zatok.
2. Ujemne wyniki badań takich jak Western-Blot i punkcja kręgosłupa wskazują na brak rozpoznania boreliozy, gdyż wszystkie wytyczne polskich i zagranicznych towarzystw chorób zakaźnych, 2–3 lata temu zaktualizowane, podkreślają, że nie ma „surowiczoujemnej” boreliozy. Konieczne jest stwierdzenie przeciwciał w klasie IgG i kropka. Fakt, że grupa znachorów wymyśliła testy, które interpretuje po swojemu (wcześniej każąc sobie za nie słono płacić), naprawdę nie ma tu nic do rzeczy.
3. Na świecie w renomowanych ośrodkach od niedawna skrócono czas leczenia boreliozy z 21 do 10–14 dni (w Polsce antybiotyki w tym wskazaniu podaje się nadal przez 3–4 tygodnie, a czasem nawet 5 – ale nie kilkanaście miesięcy, jak leczą szarlatani!). Po takiej kuracji objawy powinny ustąpić, choć tzw. zespół po przebytej boreliozie – czyli przetrwałe objawy po wyleczeniu zakażenia – może się utrzymywać dłużej. Niestety szereg prac dowodzi, że stosowane leczenie w takich wypadkach jest bezcelowe.
4. Pani Piekorz dowiedziała się od swoich medyków, że kleszcz poza boreliozą zaaplikował jej „bartonellę, chlamydię i yersinię, z których każda odpowiedzialna jest za inne objawy – dlatego raz bolała głowa, innym razem ręka, to znów kręgosłup”. Tymczasem żadnego z tych patogenów nie przenoszą kleszcze! Koinfekcje były tematem modnym dziesięć lat temu, ale teraz wmawia się je w gabinetach naturopatów tylko bezkrytycznym pacjentom.
Jeśli „Wysokie Obcasy” chcą być tubą dla szerzenia niesprawdzonych teorii naukowych, sugerując, że na tych łamach jest odpowiednia przestrzeń do naukowej dyskusji między skrajnymi ocenami tej czy innej metody terapii, to z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że taka debata byłaby jedynie nobilitacją dla poglądów jawnie kwestionujących racjonalną wiedzę. Z jednej strony mamy bowiem specjalistów opierających się na międzynarodowych standardach i publikujących w rzetelnych, recenzowanych pismach naukowych, z drugiej – pojedynczych lekarzy, którzy lekceważą standardy oraz wiedzę opartą na wynikach badań. Oni nawet refundowane leki (np. antybiotyki) wypisują pacjentom na pełnopłatnych receptach, byle nie sprowadzić na siebie kontroli NFZ, który z łatwością zakwestionowałby ich słuszność. Czy redakcja zdecydowałaby się opublikować wywiad z inną znaną postacią, która twierdziłaby, że w szczepionkach nagromadzona jest energia kosmiczna wywołująca u dzieci nowotwory?
W żaden sposób nie chcę umniejszać cierpienia pani Magdaleny Piekorz i doskonale rozumiem jej rozżalenie pod adresem lekarzy, którzy jej nie pomogli. Najwidoczniej zabrakło takiego, który by zamiast bagatelizować jej dolegliwości – bezinteresownie się nimi zajął, wzbudzając zaufanie i spokojnie tłumacząc, jak długą i wyboistą drogę trzeba nieraz przejść, by znaleźć w medycynie odpowiedź na podstawowe pytania. Może to fibromialgia, może inne zaburzenia, których nie da się obecnie potwierdzić prostymi testami, reklamowanymi przez cudotwórców od boreliozy? „Źródłem nie wszystkich cierpień bywa kleszcz” – zakończyłem swój artykuł w POLITYCE.