Na koniec kosmosu i z powrotem
Tak widzimy Wszechświat: kilka słów o kosmologii obserwacyjnej
Sto lat temu kosmos był w miarę pojmowalny i – chciałoby się powiedzieć – przyjazny dla użytkownika. Po części dlatego, że astronomowie widzieli go po prostu jako chmurę gwiazd, a po części dlatego, że Układ Słoneczny tkwił w centrum tej chmury, co w jakimś stopniu przywracało przedkopernikańską wiarę w wyjątkowość miejsca zajmowanego przez ludzi we Wszechświecie. Owa chmura, określana wtedy jako Gwiezdne Uniwersum lub „gwiezdny system”, miała kształt dość silnie spłaszczonego dysku, którego skraj znajdował się w odległości ok. 25 tys. lat świetlnych od Słońca (rok świetlny to odległość pokonywana przez światło w ciągu roku, równa 9,4 bln km). Z heliocentryczną wizją wszechrzeczy przyszło się jednak dość szybko pożegnać.
Gwiezdne systemy, czyli galaktyki
W 1918 r. Harlow Shapley przedstawił dane, z których wynikało, że gwiezdny system ma średnicę 300 tys. lat świetlnych, a my znajdujemy się w odległości 60 tys. lat świetlnych od jego środka. Publikacja Shapleya została przyjęta z dużą rezerwą (kosmos o takich rozmiarach był dla wielu astronomów wręcz absurdalnie za duży), ale w ciągnących się przez kilka lat polemikach jej autor stopniowo brał górę. Gwiezdne Uniwersum zostało ostatecznie pogrzebane w 1923 r., gdy okazało się, że podobnych do niego systemów jest wiele, a odległości między nimi trzeba mierzyć nie w tysiącach, lecz w milionach lat świetlnych. Tego odkrycia, w historii astronomii porównywalnego tylko z przewrotem kopernikańskim, dokonał Edwin Hubble.
„Gwiezdne systemy” nazywamy dziś galaktykami. Nasza Galaktyka, dla wyróżnienia spośród innych pisana dużą literą, zawiera ok. 200 mld gwiazd, z których ogromna większość układa się na sklepieniu nieba w Drogę Mleczną (gr. γαλα = mleko; nazwą Droga Mleczna określa się też całą Galaktykę).