Marcin Rotkiewicz: – Kim pan był w latach 90. ubiegłego wieku?
Mark Lynas: – Radykałem.
Czyli?
Gniewnym ekowojownikiem walczącym w szeregach organizacji Earth First!
Dziennik „The Guardian”, w którym pan pisuje, scharakteryzował ją jako „radykalną komórkę ruchu anarchistycznego, antykapitalistycznego i broniącego przyrody”.
Zgadza się. Na przykład w maju 2000 r. zaatakowaliśmy w Londynie lokal McDonald’s. Członkowie organizacji byli zachwyceni akcją, ja zaś coraz bardziej zniechęcony rosnącą fascynacją przemocą. Wkrótce odszedłem z Earth First!
Jednak wcześniej brał pan aktywny udział w niszczeniu upraw roślin genetycznie zmodyfikowanych, czyli słynnego GMO.
Działo się to w drugiej połowie lat 90. XX w. Robiliśmy to w grupach po 20–30 osób, ubrani w ciemne stroje oraz uzbrojeni w maczety i inne narzędzia ogrodnicze. Wchodziliśmy na pola uprawne późną nocą i niszczyliśmy do świtu rośliny. Nazywaliśmy te akcje dekontaminacją, czyli usuwaniem czegoś szkodliwego.
Dlaczego pan to robił?
W 1996 r. spotkaliśmy jednego z czołowych aktywistów organizacji Greenpeace Jima Thomasa. Przekonywał nas, że w trakcie tworzenia roślin GMO łamie się bariery międzygatunkowe, przenosząc geny np. z bakterii do kukurydzy, więc stanowią one wielkie zagrożenie. Od tamtej pory kwestia ta znalazła się w centrum zainteresowania Earth First!, a ja szkoliłem osoby, które uważają się w Wielkiej Brytanii za liderów ruchu anty-GMO.
Co było najbardziej przekonujące w tym, co mówił wam Thomas?
Nie chodziło o jakiś jeden ideologiczny argument. To była kombinacja różnych kwestii, takich jak np.