Artykuł w wersji audio
Jako jeden z pierwszych tzw. chorobę noblowską opisał prof. David Gorski, amerykański chirurg specjalizujący się w operacjach nowotworów piersi i wykładowca w Wayne State University School of Medicine. A także znany i ceniony bloger (Respectful Insolence), demaskujący różne pseudonaukowe teorie. Gorski pełni oprócz tego funkcję redaktora innego znanego bloga Science-Based Medicine, gdzie specjaliści publikują teksty związane z medycyną, często dotyczące różnych tzw. alternatywnych terapii i specyfików.
Właśnie tam amerykański chirurg w 2008 r. zdiagnozował przypadłość atakującą niektórych laureatów Nagrody Nobla. Swój artykuł Gorski poświęcił przede wszystkim jednemu jej przypadkowi – amerykańskiego chemika Linusa Paulinga (1901–94). To uczony naprawdę wielkiego kalibru. Jako jedyny w dotychczasowej historii Nagród Nobla dwukrotnie został uhonorowany samodzielnie: w 1954 r. w dziedzinie chemii oraz w 1962 r. nagrodą pokojową za wkład w kampanię przeciw testom broni jądrowej w atmosferze. Pauling ma na swoim koncie ok. 850 artykułów i książek naukowych, a prestiżowy tygodnik popularnonaukowy „New Scientist” zaliczył go do grona 20 najważniejszych uczonych wszech czasów za wielki wkład w rozwój chemii i biologii.
Po uzyskaniu naukowego Nobla Pauling zainteresował się witaminą C i jej wpływem na organizm człowieka. Jednak ciekawość badacza szybko zaczęła przeradzać się w obsesję – w 1973 r. założył nawet prywatny instytut, którego jednym z głównych zadań było zajmowanie się właśnie tą witaminą. Propagował również wymyśloną przez siebie medycynę ortomolekularną. Zakłada ona, że w chorym organizmie występuje specyficzna dla niego biochemiczna nierównowaga, którą można przywrócić za pomocą ortomolekuł, czyli właściwych cząsteczek (orthos z grec. – właściwy oraz molecula z łac. – cząsteczka). Robi się to poprzez przyjmowanie dużych dawek m.in. witamin, minerałów i mikroelementów.
Z powodu braku dowodów skuteczności takiej terapii uznaje się ją dziś za koncepcję pseudonaukową. Pauling bezkrytycznie wierzył jednak w swoje hipotezy do końca życia, podobnie jak w witaminę C, która miała m.in. skutecznie leczyć nowotwory. A na wyniki eksperymentów, które przeczyły jego przekonaniom, reagował bardzo nerwowo. Np. w 1978 r. Arthur Robinson, naukowiec pracujący w instytucie Paulinga, wykazał, że u laboratoryjnych myszy duże dawki witaminy C mogą przyczyniać się do rozwoju niektórych nowotworów. Został za to zwolniony z pracy, dane z jego badań zarekwirowano, a część wyników zniszczono. Robinson pozwał więc do sądu instytut Paulinga i otrzymał odszkodowanie w wysokości 575 tys. dol.
Sam Pauling, mając poczucie, że jego medyczne idee zostały odrzucone przez świat naukowy, zaczął publikować książki i artykuły poza specjalistycznymi periodykami (czyli nie poddając ich przed drukiem krytycznej ocenie innych naukowców). Jego poglądy stały się podstawą różnych terapii alternatywnych opartych na witaminie C, które jednak nie działają.
Prof. Gorski i RationalWiki
Prof. David Gorski właśnie przypadek Paulinga żartobliwie nazwał chorobą noblowską, czyli przypadłością dotykającą laureatów tej najbardziej prestiżowej nagrody naukowej wkrótce po jej otrzymaniu. Zaczynają oni bowiem dryfować w kierunku dziwacznych teorii, a nawet pseudonauki. Gorski wymienia oprócz Paulinga inne przypadki tej choroby. M.in. miała ona zaatakować Nikolaasa Tinbergena, który w 1973 r. wraz z dwoma innymi naukowcami został uhonorowany Noblem w dziedzinie medycyny za badania nad zachowaniem zwierząt. I niedługo później zaczął głosić hipotezę, że autyzm jest spowodowany wychowywaniem dzieci przez zimne emocjonalnie matki (co nie ma potwierdzenia w wynikach badań).
Tropem Gorskiego poszli autorzy RationalWiki, czyli jednej z licznych mutacji Wikipedii, najpopularniejszej encyklopedii internetowej. Hasła w RationalWiki pisane są z pozycji racjonalizmu i sceptycyzmu. Można tam znaleźć całą listę naukowców dotkniętych chorobą noblowską: 30 nazwisk ułożonych chronologicznie (w latach 1901–2016 Noblami uhonorowano w sumie 881 osób).
Co ciekawe, otwierają ją Piotr i Maria Curie, którzy zainteresowali się i chodzili na seanse Włoszki Eusapii Palladino. Twierdziła ona, że potrafi kontaktować się z duchami zmarłych, przesuwać przedmioty bez ich dotykania czy unosić w powietrze stoliki. Aczkolwiek – jak można przeczytać w biografii naszej słynnej rodaczki autorstwa Susan Quinn („Życie Marii Curie”) – to Piotr był bardziej zafascynowany „włoskim medium” (w rzeczywistości Palladino była najprawdopodobniej zręczną iluzjonistką), a Maria miała do jej „ponadnaturalnych mocy” większy dystans. Ponadto początek XX w. to czas, kiedy wiara w zjawiska nadprzyrodzone była bardziej rozpowszechniona i akceptowana niż obecnie. Uległ jej również sam Albert Einstein (także zdiagnozowany jako przypadek choroby noblowskiej), który w 1932 r. uwierzył w zdolności jasnowidzenia młodej Amerykanki Gene Davis.
Wiara w zjawiska nadprzyrodzone nie jest jednak aż tak groźna jak podważanie wkładu człowieka w globalne ocieplenie, propagowanie oszustw medycznych (m.in. homeopatii) czy podważanie związku wirusa HIV z chorobą AIDS. A tym właśnie objawiała się u niektórych naukowców choroba noblowska.
Czy HIV wywołuje AIDS?
Jednym z najbardziej spektakularnych przypadków jest Kary Mullis, laureat z 1993 r. za opracowanie PCR (reakcja łańcuchowa polimerazy), czyli fundamentalnej dla biologii molekularnej techniki kopiowania specyficznych fragmentów DNA. To m.in. jego podpis figuruje pod oświadczeniem z 1991 r., podpisanym przez 11 naukowców (później dołączali kolejni), głoszącym, że hipoteza związku wirusa HIV z chorobą AIDS nie jest udowodniona, więc należy podchodzić do niej ze sceptycyzmem i przeprowadzić ponowne badania. Tymczasem identyfikacji wirusa odpowiedzialnego za AIDS dokonały niezależnie dwa zespoły naukowców jeszcze w latach 1983–84 i jego związek z tą chorobą (a właściwie szeregiem chorób będących skutkiem wyniszczenia układu odpornościowego) pod koniec lat 90. ubiegłego wieku uważano za wielokrotnie udowodniony.
Inicjatorem zbierania podpisów pod owym dokumentem był biolog molekularny z University of California prof. Peter Duesberg (na szczęście nigdy Nobla nie dostał). Twierdził on (i robi to do dziś), że wirus HIV jest nieszkodliwy i tylko rezyduje w organizmie człowieka. Sama zaś choroba to wynik niedożywienia (szczególnie w Afryce), hemofilii, nadużywania przez dłuższy czas narkotyków lub stosowania leków przeciwwirusowych.
Dałoby się tę historię potraktować jako smutną ciekawostkę, gdyby nie fakt, że kontestatorzy teorii HIV/AIDS dostali wsparcie od niektórych polityków, co miało tragiczne skutki. Ich poglądy bardzo spodobały się Thabo Mbekiemu, prezydentowi RPA w latach 1999–2008, który zaprosił m.in. prof. Duesberga do grona swoich doradców ds. AIDS. Za jego sprawą w RPA nie stosowano przez długi czas leków antywirusowych nawet u kobiet w ciąży, u których potwierdzono obecność wirusa HIV w organizmie. Ocenia się, że mogło to kosztować życie ok. 300 tys. ludzi, a 35 tys. dzieci przyszło na świat zainfekowanych wirusem.
Akcja Duesberga nie miałaby aż takiej siły oddziaływania, gdyby nie poparł jej m.in. noblista Kary Mullis, u którego zresztą choroba noblowska z czasem zaczęła się pogłębiać. Mullis wsparł bowiem swoim autorytetem astrologię, jak również ludzi przekonanych o składaniu wizyt na Ziemi przez obce cywilizacje. Twierdził mianowicie, że odwiedził go (i zapewne gdzieś zabrał, pozbawiając czasowo świadomości) kosmita pod postacią mówiącego ludzkim głosem szopa pracza, od którego bił nienaturalny blask. Być może jednak bliskie spotkania trzeciego stopnia Mullisa z inteligencją pozaziemską były skutkiem nie tyle choroby noblowskiej, co zażywania substancji psychoaktywnych. W jednym z wywiadów noblista przyznał bowiem, że w latach 60. i wczesnych 70. ubiegłego wieku zażywał dużo LSD, podobnie jak inni pracownicy Uniwersytetu Berkeley. I że było to doświadczenie otwierające umysł i dużo ważniejsze niż jakiekolwiek dyskusje uniwersyteckie, w których brał udział. Trudno się powstrzymać od złośliwego komentarza, że być może LSD zbyt szeroko otworzyło jednak umysł amerykańskiego noblisty.
Ważne jest co, a nie kto
Jak na ironię ostatnim odnotowanym przypadkiem choroby noblowskiej jest współodkrywca wirusa HIV, francuski uczony prof. Luc Montagnier, który w 2008 r. otrzymał Nobla wraz z dwoma innymi naukowcami. Niedługo później zaczął twierdzić, że cząsteczki potrafią emitować elektromagnetyczne sygnały, nawet gdy nie da się wykryć żadnych molekuł w roztworze. Odbiło się to szerokim echem wśród zwolenników homeopatii, którzy uznali twierdzenia noblisty za potwierdzenie, iż ma ona podstawy naukowe. Specyfiki homeopatyczne są bowiem tak bardzo rozcieńczane, że nie ma w nich (np. w kuleczkach cukru) nawet jednej cząsteczki substancji, która miałaby działać leczniczo na organizm. Sensacyjnych twierdzeń Montagniera nie udało się jednak do tej pory potwierdzić innym naukowcom, m.in. dlatego, że nie opublikował wyników swoich badań w rzetelnym czasopiśmie naukowym.
Oczywiście całą opowieść o chorobie noblowskiej należy potraktować jako żart, gdyż żadne tego typu schorzenie nie istnieje. Ale jest w niej zawarte istotne przesłanie: otóż warto mieć się na baczności wobec siły autorytetów. Najważniejsze jest bowiem to, co ktoś mówi i jakie przedstawia argumenty na poparcie swoich tez, a nie, kto to mówi. Nawet nobliści nie są odporni na wygadywanie głupot.
Weźmy to sobie do serca w naszym kraju, gdzie osoby z profesorskimi tytułami czynnie wspierają szalone spiskowe teorie zamachu na prezydenckiego tupolewa w Smoleńsku. Albo twierdzą, jak niedawno pewna pani profesor podczas spotkania antyszczepionkowców, że szczepionki wywołują autyzm i służą do zmieniania ludzi w cyborgi, gdyż zawierają nanocząsteczki metali.