Jest naukowcem, który przez długie lata kierował niewielkim laboratorium w znanym amerykańskim centrum medycznym. „Najczęściej jedynymi efektami naszej pracy była satysfakcja z własnych odkryć, ale poszukiwaliśmy też leków na nieuleczalne choroby” – napisał w liście skierowanym do znanego filozofa Kwame Anthony Appiaha, który na łamach „The New York Times” prowadzi kolumnę z odpowiedziami na etyczne dylematy czytelników. „Jesteśmy coraz bliżsi odkrycia nowej technologii, która może pomóc wyleczyć chorobę Alzheimera – brzmiała dalsza część listu (opublikowanego 12 lutego br.). – Badając geny u osób we wczesnym stadium choroby, wynaleźliśmy metodę transferu genów, które zatrzymały uszkodzenie mózgu i przywróciły pamięć”. Eureka!
Autor pisze jednak dalej, że dowiedział się, iż sam należy do grupy osób, u których w średnim wieku rozpoznano to schorzenie. „Skoro dostępne kuracje nie są skuteczne, czy nie mówiąc nikomu, mogę wypróbować na sobie naszą nową metodę? Czy mam prawo tak postąpić przed rozpoczęciem badań klinicznych, skoro mogę ich nie doczekać, bo demencja odbierze mi wszystko? To skok na głęboką wodę, nieodwracalny i może niebezpieczny. Ale czy zły?”
Z etycznego punktu widzenia, twierdzi Appiah, nie ma żadnych przeciwwskazań. Historia medycyny zna mnóstwo przykładów badaczy, którzy na własne ryzyko i w tajemnicy przed współpracownikami wykonywali eksperymenty na sobie. Tak postąpił Jonas Salk ze szczepionką na polio, Barry Marshall wypił zawiesinę bakterii, by udowodnić ich związek z wrzodami żołądka, a prof. Ryszard Gryglewski wraz z prof. Andrzejem Szczeklikiem wstrzykiwali sobie rozkurczającą naczynia prostacyklinę, by na własnej skórze przekonać się o jej działaniu.