Początek tej historii jest dość prozaiczny. Francuscy naukowcy i ekolodzy zauważyli niepokojący spadek populacji dzikiego chomika w swoim kraju. Wydaje się: dzień jak co dzień, w końcu niemal każdego dnia gdzieś na świecie jakiś gatunek na zawsze odchodzi z tego świata. Niemniej naukowcy (którzy wciąż walczą ze smutną statystyką) postanowili zbadać przyczynę tak niespodziewanego spadku liczebności chomików we Francji.
Z naszej perspektywy chomiki mogą wydawać się niewiele znaczącymi zwierzakami, kojarzącymi się bardziej z niemądrymi, klatkowymi pupilami dzieci niż dzikimi gryzoniami zamieszkującymi łąki. Niemniej chomik europejski jest gatunkiem parasolowym, co oznacza, że od jego występowania zależy równowaga całego ekosystemu. Właśnie dlatego kiedy Francuzi zauważyli, że liczebność gryzonia spadła do 1000 osobników, zaczęli uważniej przyglądać się przyczynom wymierania tego gatunku.
Dieta gryzoni w świecie upraw wielkoformatowych
Zagadnieniu miał przyjrzeć się zespół naukowców z Uniwersytetu w Strasburgu pod przewodnictwem Mathilde Tissier. Od samego początku naukowcy spodziewali się, że przyczyną wymierania chomików jest ich dieta.
Większość chomików żyje na polach uprawnych, które na przestrzeni ostatnich lat stawały się coraz większe. Dziś teren, na którym dziki chomik szuka pożywienia, jest dużo mniejszy niż areał pola kukurydzy lub zboża. Jak podaje portal ScienceNews, naukowcy przypuszczali, że na skutek mało zróżnicowanej diety samice chomików rodziły słabsze lub mniej liczne potomstwo, które miało mniejsze szanse na przeżycie.
Ale naukowcy się mylili. Od tego momentu ta historia zaczyna przybierać dramatyczny, krwistoczerwony odcień.
W celu sprawdzenia swojej tezy zespół Tissier zaczął obserwować dzikie chomiki w warunkach laboratoryjnych, karmiąc je wyłącznie tym, co mogły znaleźć. Badacze dołożyli wszelkich starań, żeby precyzyjnie odwzorować dietę chomików w ich naturalnym środowisku, więc chomiki mieszkające na polu kukurydzy dostawały do jedzenia części samej rośliny, rosnące na uprawach koniczyny, a nawet pochodzące z takiego pola dżdżownice.
Pierwszym sygnałem alarmowym, który odebrała Tissier, było dziwne zachowanie jednej z samic, która niedawno urodziła potomstwo. Badaczka wspomina widok nowo narodzonych chomików, które zamiast znajdować się bezpiecznie w gnieździe, były rozrzucone i pozostawione samym sobie, podczas gdy ich matka biegała w panice po całej klatce. Nagle samiczka zaczęła wynosić swoje potomstwo do znajdującej się w rogu boksu sterty kukurydzy, a gdy wszystkie już się tam znalazły, zjadła je żywcem.
Pierwszą reakcją naukowców był strach. Zaczęli się oni zastanawiać, czy dziwne zachowanie chomika nie było spowodowane ich działalnością, ale już niedługo okazało się, że inne ciężarne i karmione kukurydzą samice po urodzeniu swoich dzieci zachowywały się w niemal identyczny sposób. Wszystkie wynosiły swoje potomstwo z gniazda niemal zaraz po porodzie i najpóźniej po kilku dniach zjadały je żywcem. Tylko jedna przebadana samica zachowała się inaczej i po prostu opuściła swoje potomstwo, co wcale nie było łaskawszym losem dla jej młodych.
Naukowcy rozmawiali też z przedstawicielami Narodowego Urzędu ds. Łowiectwa i Przyrody, którzy potwierdzili, że takie zachowanie gryzoni ma miejsce nie tylko w laboratorium, ale też w ich naturalnym środowisku. Zagadka spadku populacji chomików została rozwiązana, jednak pojawiło się pytanie: co teraz?
Dlaczego chomiki zjadały swoje młode?
Zaspół Tissier przez rok zastanawiał się, co może być wynikiem dziwnego zachowania chomików. Fakt, że gryzoniom zdarza się spałaszować swoje potomstwo, jest powszechnie znany, ale w przypadku zdrowych osobników dzieje się tak jedynie wtedy, gdy młode nie przeżyje porodu. Wtedy matka zjada jego ciało, w celu oczyszczenia gniazda.
Jednak do tej pory naukowcy nie znali przykładu zakrojonego na taką skalę kanibalizmu wśród zwierząt.
Aby rozwiązać zagadkę, naukowcy cofnęli się do XVII wieku, kiedy kukurydza przypłynęła z Nowego Świata i na dużą skalę trafiła na europejskie stoły. W tym samym czasie mieszkańcy naszego kontynentu zaczęli chorować na nieznaną wcześniej przypadłość objawiającą się okropną wysypką, biegunką i otępieniem. Powody choroby nazwanej pelagrą odkryto dopiero w XX wieku, kiedy skojarzono, że dieta osób chorych jest w dużej części oparta o produkty ubogie w witaminę B3, w tym kukurydzę.
Indianie nie chorują na pelagrę
Jak to możliwe, że jedzący kukurydzę niemal na okrągło Indianie nie chorowali na pelagrę? Potrafili się przed nią zabezpieczyć, choć o niacynie prawdopodobnie nie wiedzieli nic. Rdzenni mieszkańcy Ameryki poddawali kukurydzę procesowi nixtamalizacji, który polegał na gotowaniu jej w wodzie z dodatkiem wapna i zostawieniu na noc w glinianym naczyniu.
Po tym czasie łupiny i resztki wapna zostawały usunięte, a z odsłoniętych ziaren robiło się mąkę wykorzystywaną dalej do wypieku np. tortilli. Dzięki temu procesowi ziarno uwalnia składniki odżywcze, w tym niacynę, które stają się lepiej przyswajalne. Zabierając sadzonki kukurydzy, Europejczycy postanowili nie zawracać sobie głowy kuchnią Indian, czego efektem były miliony istnień, które w ciągu lat pochłonęła pelagra.
Chomiki, których dieta składała się jedynie z kukurydzy, wydają się zapadać na ekstremalną wersję choroby, czego efektem jest ich kanibalizm. Dla sprawdzenia tej tezy naukowcy zaczęli dodawać do jadłospisu badanych gryzoni dodatkową dawkę witaminy B3. Dzięki czemu samice urodziły i wychowały zdrowe i silne potomstwo.
Chomik a sprawa francuska
Francuscy naukowcy muszą wymyślić szybki sposób na uczynienie diety chomików bardziej różnorodną, bo jeżeli tak się nie stanie, gryzonie wyginą. Sam w sobie chomik może wydawać się nieistotny, ale jest źródłem pożywienia dla sów, borsuków, łasic, tchórzy, kani, kruków, wron czy orłów.
Wyginięcie tego gatunku wpłynie więc na zmniejszenie populacji innych zwierząt, co z kolei będzie miało konsekwencje dla równowagi ekosystemu. Ta historia pokazuje, jak niezwykle ważna w każdym ekosystemie jest bioróżnorodność, którą niemal nieustannie niszczymy. I to nie tylko we Francji, ale też na własnym podwórku.