Amerykanie wybierali prezydenta 8 listopada 2016 r. Cztery dni wcześniej mocy nabrało Porozumienie Paryskie w sprawie klimatu wynegocjowane przed rokiem podczas Szczytu Klimatycznego ONZ COP21 w Paryżu. Kolejny szczyt ruszył 7 listopada w Marrakeszu w Maroku – jak wspominają uczestnicy, informacja o wyborze Donalda Trumpa podziałała jak wiadro zimnej wody. Dlaczego? Bo prezydent elekt wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie wierzy, by człowiek miał wpływ na zmiany klimatyczne, a cała sprawa to chińska „ściema” wymyślona po to, żeby podkopać konkurencyjność amerykańskiego przemysłu wytwórczego. Tak Trump pisał na Twitterze już w 2012 r. W czasie kampanii prezydenckiej zapowiadał z kolei m.in., że zlikwiduje Environmental Protection Agency (EPA – Agencja Ochrony Środowiska) oraz doprowadzi do zerwania paryskich ustaleń.
Do tego pakietu doszły jeszcze takie zapowiedzi, jak odblokowanie eksploatacji węgla ograniczonej za czasów Baracka Obamy i zapowiedź powrotu miłości do węglowodorów – to wszystko w trosce o miejsca pracy i gospodarczą dynamikę zagrożoną szkodliwymi „zielonymi” barierami. John Kerry, ustępujący sekretarz stanu USA, obecny na szczycie w Marrakeszu próbował uspokajać uczestników, przekonując, że co innego mówi się podczas wyborczej walki, a inaczej się postępuje, pełniąc już konkretną funkcję. Zapewne tak też się stanie w przypadku Donalda Trumpa, pytanie tylko, co w jego przypadku kryć się będzie za słowem „inaczej”.
George Monbiot, wytrawny komentator ekologiczny brytyjskiego dziennika „The Guardian”, nie ma wątpliwości, że „inaczej” może tylko oznaczać gorzej – wystarczy spojrzeć na ludzi zaangażowanych w kampanię prezydencką i tych, którzy zaczynają tworzyć podstawy nowego rządu.