Artykuł w wersji audio
Akurat ten turysta zachował się rozważnie. Gdy na przełęczy Zawrat (2159 m n.p.m.) w drodze do Doliny Pięciu Stawów zaskoczyła go gęsta mgła i nie mógł znaleźć zejścia do doliny, użył aplikacji Ratunek. Za trzecim dotknięciem niebieskiego krzyża w smartfonowej „apce” odezwał się głos dyżurnego ratownika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR). Aplikacja przekazała dokładną pozycję turysty. Można mu było udzielić wskazówek, jak zejść do Stawów. Jednocześnie w kierunku Zawratu ruszył ze schroniska ratownik dyżurny. Po 20 minutach turysta poinformował, że jest już na właściwej ścieżce. Wciąż aktywna aplikacja potwierdzała jego położenie.
Na początku kwietnia ratownicy Bieszczadzkiej Grupy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR) poszukiwali turysty, który zabłądził w górach. 30-letni mężczyzna szedł z Wetliny przez Rabią Skałę w kierunku Wielkiej Rawki i dalej Przełęczy Wyżniańskiej. O godz. 20 zadzwonił do centrali GOPR w Sanoku po pomoc. Powiedział, że stracił orientację i od trzech godzin błądzi, nie wiedząc, gdzie jest. Ratownicy wysłali mu sms z linkiem do aplikacji, turysta ją zainstalował, po czym został zlokalizowany w Dolinie Moczarnego. W akcji wzięło udział 20 ratowników z placówek w Cisnej i Ustrzykach Górnych. Przed godz. 23 mężczyzna został odnaleziony w dobrej formie i zwieziony do Wetliny. Ratownicy mieliby problem z jego tak szybkim odnalezieniem, gdyby nie zdołał zainstalować programu.
– Czasem spacerowicz widzi, że coś złego się stało z windsurferem. Jeśli użył do zawiadomienia aplikacji, prosimy go, by nie tracił kontaktu wzrokowego z żeglarzem – niech idzie brzegiem. Wówczas potrafimy sobie obliczyć, gdzie należy podjąć akcję ratunkową – opowiada o możliwościach aplikacji Ratunek Marcin Burda, prezes Sopockiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (WOPR).
Ratunek na dotyk
Aplikacja ułatwia wezwanie na pomoc GOPR i TOPR w górach czy WOPR i MOPR (Mazurskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe) nad wodą. Automatycznie wybiera zintegrowany z nią numer ratunkowy w górach 601 100 300 lub numer ratunkowy nad wodą 601 100 100, udostępniony przez operatora telefonii komórkowej Plus, i łączy się z właściwą służbą ratowniczą. Stąd wymóg trzykrotnego dotknięcia ikony z niebieskim krzyżem (www.ratunek.eu). Twórcą aplikacji jest krakowska firma Paga Solutions. Dziennie instaluje ją średnio 50 osób, łącznie zainstalowano już ponad 11 tys.
Gdy ratownik rozmawia z osobą wzywającą pomocy, aplikacja wysyła automatycznie sms z jej dokładną lokalizacją (do 3 m). Marcin Burda namawia, by użytkownicy uzupełnili zawczasu zawartą w niej tzw. Książeczkę Medyczną o grupę krwi czy też informację o aktualnym stanie zdrowia. Można też podać kontakt do osoby, którą należy powiadomić w razie wypadku.
Aplikacja Ratunek jest jedyną zaaprobowaną i dołączoną do systemu powiadamiania o zgłoszeniu wypadku organizacjom ratowniczym. To konsekwencja rozwoju Zintegrowanego Systemu Ratownictwa organizowanego od 2002 r. przez WOPR, GOPR i TOPR wespół z operatorem sieci komórkowej Plus – firmą Polkomtel.Dzięki niemu została usprawniona komunikacja pomiędzy ratownikami, centralami i poszkodowanymi.
Chociaż organizacje ratownicze promują solidarnie aplikację na wszystkie sposoby, to gdy coś się dzieje, wolimy zadzwonić. Nie należy się temu dziwić. Regulamin usługi Ratunek w górach i na wodzie – jak oficjalnie nazywa się tę aplikację – zastrzega, że należy się liczyć z brakiem zasięgu lub zbyt słabym zasięgiem sieci telefonii komórkowej albo brakiem zasilania w urządzeniu mobilnym. Aplikacja nie zadziała bez dostępu do internetu albo przy zbyt słabym dostępie czy niskim transferze danych.
To zupełnie inaczej niż telefon 112. Wezwiemy pomoc, nawet jeśli zapomnimy swój numer identyfikacyjny (PIN) albo będziemy mieli wyczerpany limit na połączenia. Po drugiej stronie usłyszymy głos operatora, który zadecyduje, która służba ruszy na ratunek. – Centra Powiadamiania Ratunkowego (CPR) tylko w 20 proc. przypadków uznają dalszą interwencję za konieczną. Wytrawny operator wie, kiedy ma do czynienia z głupim żartem, a kiedy ktoś rzeczywiście potrzebuje pomocy – twierdzi Maciej Dziubich, kierownik Centrum Koordynacji Ratownictwa Wodnego w Sopocie (Sopockie WOPR). Operator 112 lokalizuje dzwoniącego z komórki na podstawie triangulacji, czyli obliczenia jego pozycji w stosunku do najbliższych urządzeń nadawczo-odbiorczych (BTS). Ta metoda nie jest dokładna w górach czy nad wodą – tam sprawdzi się pomiar z GPS i telefon do właściwej służby. – Aż 70 proc. z ponad 10 tys. zdarzeń, w których udział brali GOPR, TOPR i WOPR, zostało zgłoszonych przez nasz numer ratunkowy. Czas dotarcia do osoby zagrożonej skrócił się nawet o 20 min – mówi Maciej Dziubich.
Alarmowe tweety i lajki
Nawet najlepszy system telefonicznego powiadamiania ratunkowego potrafi się zatkać. To tzw. syndrom sylwestrowej nocy, gdy każdy chce zadzwonić lub wysłać sms. O ile wówczas możemy na to trochę ponarzekać i potem wrócić do beztroskiej zabawy, o tyle w sytuacji zagrożenia życia, np. podczas huraganu, powodzi czy ataku terrorystycznego, sprawa kontaktu ze służbami staje się niezwykle poważna. Pomocą służą media społecznościowe jak Facebook czy Twitter. Gdy 10 lat temu huragan Katrina pustoszył Luizjanę i mieszkańcy nie byli w stanie dodzwonić się na przeciążone telefony alarmowe, po raz pierwszy zaczęli wzywać pomocy, wpisując posty na facebookowym profilu centrum ratunkowego.
Potem służby na całym świecie dostrzegły pozytywną stronę mediów społecznościowych. Po ostatnich zamachach terrorystycznych w Brukseli belgijskie centrum kryzysowe jako oficjalny kanał przekazywania informacji wykorzystało Twittera i hasztag #BrusselsAttack. Ale z mediów społecznościowych korzystają także terroryści, sprawdzając nastroje społeczne i doniesienia o policyjnych akcjach. Kilka miesięcy wcześniej, gdy trwała w Belgii operacja antyterrorystyczna po zamachach paryskich, policja poprosiła internautów, by nie informowali o niej w sieci. Ci się posłuchali na swój sposób. Pod hasztagiem #BrusselsLockdown na Twitterze zaczęły pojawiać się tweety ze śmiesznymi zdjęciami kotów.
Wzrost znaczenia wpisów w sytuacjach kryzysowych wykorzystał Facebook. Już ośmiokrotnie uruchomił usługę umożliwiającą powiadomienie znajomych o sytuacji użytkownika przebywającego w miejscu wystąpienia zagrożenia. Ta funkcja spotkała się ze społeczną aprobatą.
Chociaż 36 proc. Polaków korzysta z mediów społecznościowych, w większości poprzez smartfony lub tablety, to nasze służby podchodzą do takich form powiadamiania ratunkowego z rezerwą. Czasem na polecenie przełożonych informatycy blokują urzędnikom i funkcjonariuszom dostęp do mediów społecznościowych na służbowych komputerach, uznając ich przeglądanie za prywatną rozrywkę.
Jestem blisko
W ubiegłym roku doszło do groźnego wypadku samochodowego tuż pod Szkołą Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie (SAPSP). Karetka jechała kilkanaście minut, co nie jest niczym nadzwyczajnym, ale dla ciężko rannej osoby to za długo. – Nikt nas nie powiadomił, że mamy pobiec na ratunek. Zdarza się, że w naszej szkole jest pod ręką 500 strażaków przygotowanych do udzielania kwalifikowanej pierwszej pomocy – nie może odżałować mł. kpt. Artur Luzar z SAPSP, współtwórca aplikacji mobilnej Jestem blisko.
Chodzi o skuteczne poinformowanie użytkowników, że np. 100 m obok ktoś stracił przytomność. Artur Luzar tłumaczy, że największe szanse przeżycia nagłego zatrzymania krążenia mają osoby, u których świadkowie zdarzenia prowadzili reanimację przed przyjazdem pogotowia. Mózg człowieka pozbawiony tlenu obumiera nieodwracalnie w ciągu kilku minut. Niech zatem ochotnicy dowiedzą się, że są potrzebni. Informacja o zdarzeniu zwykle trafia do operatora CPR. Ten zarządza wyjazd załogi pogotowia ratunkowego, a jednocześnie mógłby poinformować użytkowników aplikacji. Ale z tym jest problem.
Na pierwszy rzut oka aplikacja Jestem blisko nie różni się formalnie od aplikacji Ratunek. Tu i tam mają ruszyć do akcji ochotnicy. Jednak GOPR, TOPR czy WOPR działają oficjalnie w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, są uznawane nawet za część Grupy MSW jak Policja czy Straż Pożarna. Trzon kadry tworzą zawodowi ratownicy. Służby państwowe łatwiej mogą im zawierzyć niż użytkownikom aplikacji, choć ci – jak dowodzą pomysłodawcy Jestem blisko – też się okazują skutecznymi ratownikami.
Operator CPR nie ma prawa przekazać informacji o zdarzeniu nikomu spoza systemu ratownictwa. System nie uznaje za partnera człowieka sieci, chociaż nakazuje mu ratować bliźniego pod karą więzienia. Obawy o prywatność osoby poszkodowanej w miejscu publicznym wydają się wydumane, ponieważ dysponent nie musiałby przekazywać absolutnie żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby potrzebującej natychmiastowej pomocy.
Z jednej strony system ratownictwa w Polsce potrafi przystać na innowacyjne rozwiązania, jak dowodzi przykład telefonów ratunkowych czy aplikacji Ratunek, z drugiej nie umie wykorzystać możliwości oferowanych przez społeczeństwo sieciowe. Czy jest na to jakaś „apka”?
***
Obowiązki obywatela
Art. 162. Kodeksu karnego
Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Art. 4. Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym
Kto zauważy osobę lub osoby znajdujące się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego lub jest świadkiem zdarzenia powodującego taki stan, w miarę posiadanych możliwości i umiejętności ma obowiązek niezwłocznego podjęcia działań zmierzających do skutecznego powiadomienia o tym zdarzeniu podmiotów ustawowo powołanych do niesienia pomocy osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego.