Podniebne piekło
Co roku miliony wędrownych ptaków giną z rąk myśliwych i kłusowników
Artykuł w wersji audio
[Tekst został opublikowany w tygodniku POLITYKA 27 października 2015 roku]
Jeśli jesteś ptakiem wędrownym i w rytm pór roku zmieniasz miejsca pobytu, nie masz wyjścia. Gdy przyjdzie właściwa pora, określona wysokością położenia słońca i długością dnia, po prostu polecisz, hormony zadziałają automatycznie, z nimi nie wygrasz. Trasę masz wgraną w genach albo pokazali ci ją wcześniej starsi z twojego gatunku. Będziesz lecieć szlakiem, który od dawna się nie zmienił. Możliwe, że latacie tak samo od wieków, nawet od ostatniego zlodowacenia. Za każdym razem te same widoki i te same miejsca odpoczynku. A jeśli kręcisz się między Europą i Afryką lub Bliskim Wschodem, każdy twój jesienny i wiosenny przelot będzie fetowany przez liczne komitety powitalne.
W zmęczeniu i ferworze wędrówki możesz nie zdążyć się zorientować, że strzały to wcale nie są korki od szampana, prosecco, lambrusco czy cavy. Miejscowi świetnie znają twoje konserwatywne zwyczaje, są sprytniejsi od ciebie. Wiedzą, którędy podróżujesz i gdzie się zatrzymasz. Tam czekają. Zależy im głównie na twojej śmierci, choć czasem będą cię chcieli schwytać. Ilu się uda?
Mordercy ptaków
W krajach śródziemnomorskich myśliwi zabijają podobno 500 mln ptaków wędrownych rocznie. Czy to dużo? Polskie populacje trzech najliczniejszych gatunków – skowronka, wróbla i zięby – liczą w sumie około 20 mln osobników. Choć o tym pół miliardzie pierzastych trucheł, zestrzelonych legalnie, czyli zgodnie z obowiązującym prawem i sztuką polowań, wspominają organizacje ochrony przyrody i dokumenty Komisji Europejskiej traktujące o odpowiedzialnej gospodarce łowieckiej, suma ta wygląda na wątpliwą, chyba dawno niezweryfikowaną, być może wziętą z księżyca. Pół miliarda to liczba ogromna. Tyle żywych ptaków co sezon wędrówkowy przelatuje przez Izrael, po jednej z najtłoczniejszych ptasich autostrad na świecie, która łączy szmat północnej Europy i Azji z Afryką.
Dopiero co europejskie, północnoafrykańskie i bliskowschodnie organizacje chroniące ptaki, skupione pod szyldem ligi BirdLife, oceniły skalę śródziemnomorskiego kłusownictwa. Szacują, że co roku 25 mln ptaków pozbawianych jest życia albo przez kłusowników, albo w pogrążonych w wojnach domowych krajach upadłych, Syrii i Libii. Przy czym znów nikt nie zna dokładnych rozmiarów procederu, bo kłusownictwo jest zajęciem, którym niewielu się chwali, a w krajach ogarniętych wojną ochrona przyrody schodzi na najdalszy plan. Niemniej najostrożniejsze szacunki mówią o 13 mln ptaków, które padły ofiarą kłusowników, najdalej idące o 37 mln. 25 mln wypada pośrodku.
Oczywiście ptakom nie robi żadnej różnicy, czy giną z ręki licencjonowanego, legalnie polującego myśliwego, czy przestępcy. Na tę sprawę ludzie mają nieco inne zapatrywania. Myśliwi są przekonani, że legalne zabijanie nie doprowadza do znikania całych populacji, tzn. że jak co roku będą mordowali odrobinkę i pozwolą, by ptaki wróciły na lęgowiska i doczekały młodych, to starczy na przyszłe sezony polowań. Natomiast kłusownicy strzelają do wszystkiego, co lata. I o ile są gatunki, które jakoś przetrwają coroczną eksterminację kilku milionów – do nich z reguły mierzą myśliwi – to dla niektórych populacji wyeliminowanie już pojedynczych osobników oznacza balansowanie na granicy zagłady.
Niechlubny rekord Malty
Nad Morzem Śródziemnym szczególnym myśliwsko-kłusowniczym zagłębiem jest Malta. Z raportu BirdLife wynika, że maltańscy kłusownicy wykańczają ponad 100 tys. ptaków rocznie. Przy 5,7 mln we Włoszech i 5,6 mln w Egipcie wyspiarski nielegalny pokot wygląda nader skromnie, ale to na archipelagu maltańskim działa proporcjonalnie najwięcej myśliwych na świecie – przy prawie 12 tys. wypada trzydziestu kilku strzelców na kilometr kwadratowy. Na Malcie granica między polowaniem legalnym a zwykłym kłusownictwem mocno się zaciera – to jedyne państwo Unii Europejskiej, którego rząd intensywnie walczy, by jego obywatele mogli jak najczęściej zabijać ptaki; w majestacie prawa i na kilka sposobów.
Od 1 września do końca stycznia trwa jesienny sezon polowań. A 20 października rozpoczął się okres pułapkowy, który potrwa do końca roku. Bo obok zwyczajowych polowań ze strzelbami Maltańczycy łapią także ptaki żywe. Metod jest kilka. Stosują siatki rozciągnięte na słupkach – takie, jakimi posługują się ornitolodzy łapiący ptaki, by je zaobrączkować i później wypuścić. Łapacze korzystają też – to sposób najpospolitszy – z sieci narzucanych na odpoczywające ptaki. Stosowne licencje, kosztujące 55 euro, wykupuje kilka tysięcy ludzi, którzy przez najbliższe dwa i pół miesiąca mogą łapać łuszczaki, małe ptaki śpiewające w 8 tys. specjalnie wyznaczonych do tego celu miejscach. Taka instalacja składa się zazwyczaj z kamiennej budki, w której siedzi łapacz, i klepiska o powierzchni kilkunastu metrów przed budką, przeznaczonego na lądowisko dla ptaków. Cała sztuczka polega na tym, jak ptaki zwabić, a do tego celu stosuje się uprzednio złowione ptaki żywe, których obecność na klepisku ma dawać znać pobratymcom, że miejsce jest bezpieczne i można tu spokojnie odpocząć. Gdy ptaki siądą, sprytny łapacz zaciąga sieć.
Zgodnie z prawem 4 tys. łapaczy może w sezonie pułapkowym schwytać 27,5 tys. ptaków. – Ale trudno sobie wyobrazić, że każdy z łapiących wstrzyma się po zaledwie kilku pojmanych ptakach, z pewnością łapią wielokrotnie więcej – mówi Nicholas Barbara z BirdLife Malta. Przygotowanie miejsca do łapania wymaga przecież sporo zachodu, zbudowania budki, oczyszczenia klepiska z kamieni i roślinności, więc dlaczegóż by nie wykorzystać instalacji. W latach 2009–14 Maltańczycy nie mogli łapać łuszczaków, pozwalano im na chwytanie m.in. znacznie większych drozdów śpiewaków, ale i tak 90 proc. pułapek było wyposażonych w sieci służące do odłowu zięb czy szczygłów, maluchów wielkości wróbla. Tylko po co je łapać?
Dla tradycji – od czasu zasiedlenia wysp maltańskich jesienne i wiosenne polowania na ptaki pozwalały się wyżywić mieszkańcom trwającym m.in. pod okupacją krzyżowców i Brytyjczyków. Ale obecnie nie jest to konieczne, Maltańczycy należą do bogatszych społeczeństw Unii. Dziś tutejsi łapacze lubią sobie popatrzeć na ptaszka w klatce i posłuchać jego śpiewu. Niektórzy mówią również, że zajmują się hodowlą, ale to się rzadko udaje, bo klatki są nieduże, ich więźniowie zestresowani i w takim prywatnym pseudozoo nie ma szans na pisklęta. Na dodatek ptaki padają i co roku potrzebni są nowi lokatorzy klatek. Amatorów patrzenia na ptaki za kratami jest wystarczająco dużo, by utrzymywał się czarny rynek. Tej jesieni zatrzymano m.in. transport ptaków szmuglowanych z Sycylii – na Malcie miały posłużyć za wabiki na klepiskach. Prawdopodobnie żywe ptaki wożone są na wyspę nie tylko z Włoch, ale i z Afryki Północnej.
Oprócz kamiennych budek Maltańczycy zbudowali też tysiące ambon i podwyższeń, skąd strzelają do swoich skrzydlatych gości. Ptaszki w klatkach to jednak zajęcie dla emerytów, prawdziwi maltańscy mężczyźni, jak to w kulturze macho, posługują się flintą. Niektórzy z polujących, bez oglądania się na przepisy, sezony i okresy ochronne, zabijają, by zdobyć okazy do swojej kolekcji wypchanych zwłok. Dlatego podczas przelotów na Malcie szczególnie zagrożone są ptaki najrzadziej odwiedzające wyspy.
Nikt nic nie może
Miejscowi przyrodnicy starają się namierzyć je wcześniej i odganiać od nich kłusowników. Pod koniec września obstawiali podobnego do sępa ścierwnika. Był to samiec o imieniu Tobia, urodzony w tym roku w niewoli we włoskiej Kalabrii. Przed wypuszczeniem zaopatrzono go w nadajnik satelitarny, dzięki temu znano jego dokładną pozycję. Kilka dni później, już na początku października, na Malcie i sąsiedniej Gozo wylądowała dziesiątka nieczęsto zaglądających tam bocianów białych. Grupę na głównej wyspie udało się ochronić. Na Gozo wolontariusze przegrali z czasem i tam dwóch kłusowników zdołało upolować jednego ptaka. Bociany były zaobrączkowane, pochodziły ze Szwecji z projektu reintrodukcji, czyli próby przywrócenia bocianów Skandynawii, które wyginęły tam w wyniku masowego stosowania środków chemicznych w rolnictwie. W tym roku z 30 szwedzkich gniazd wyleciała setka młodych, co oznacza, że 10 proc. całego tegorocznego szwedzkiego przychówku było zagrożone i mogło zginąć w ciągu kilku godzin.
Teoretycznie od ścigania złoczyńców jest policja, ale w tym przypadku na Malcie działa ona dość anemicznie. Sami mieszkańcy są podzieleni, znaczna część nie ma problemu z nielegalnym strzelaniem. Nie wymagają więc od stróżów prawa, by walczyli z nielegalnym łapaniem ptaków wiosną, sprawdzali, co i w jakiej liczbie łapie się jesienią, przepędzali łapaczy z rezerwatów, ganiali za każdym, kto chce sobie coś zabić, wypchać i postawić w domu na półce.
Niepożądane zmiany społeczne...
W kwietniu Maltańczycy głosowali w referendum nad utrzymaniem tradycyjnych polowań wiosennych na turkawki (gołębie, w Polsce lubią wiejskie zadrzewienia) i przepiórki (maleńkie kuraki, u nas spędzają lato na polach). We wszystkich państwach członkowskich UE zabijanie ptaków wiosną jest nielegalne i tak było na Malcie od 2004 r., jednak w 2009 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał, że polowanie wiosną strzelcom się należy, bo... w czasie jesiennych polowań nie wypełniali limitów odstrzałów. Maltańczycy zagłosowali po myśli myśliwych, a do głosowania na „tak” namawiał sam premier, zabiegający o poparcie wpływowego lobby, mającego siłę przebicia jak polscy górnicy. Przy okazji podnoszono także, że zakaz strzelania, a polują niemal wyłącznie mężczyźni, może poskutkować szeregiem niepożądanych zmian społecznych: zwiększoną konsumpcją narkotyków, zdrad małżeńskich, przypadków depresji itd. Zgoda przeszła większością 2220 głosów.
Sęk w tym, że Maltańczycy decydują nie tylko w swojej sprawie. – Zabijają ptaki należące do całej Europy i Afryki – mówi Catherine Bearder, brytyjska europosłanka lobbująca w Komisji Europejskiej, by ta zmusiła Maltę do powstrzymania wiosennych polowań i jesiennego łapania ptaków. Ta sama komisja patronowała stworzeniu listy zagrożonych gatunków ptaków w skali całej Unii. Na tej liście nie przez przypadek znalazła się turkawka. Dziś w Unii żyje aż 80 proc. turkawek mniej niż w latach 80. A już wtedy były zdecydowanie rzadsze niż w XIX w. Winne są zmiany na terenach lęgowych – przeobraża się przecież m.in. polska wieś, ale także polowania, co roku tylko po unijnej stronie Morza Śródziemnego zabijany jest ponad milion turkawek. Na południu Europy zabijano i łapano je już od starożytności, jest nawet opowiastka o św. Franciszku, który wydębił te gołąbki od chłopca niosącego je na targ – święty z ptakami się zaprzyjaźnił, a chłopak, zamiast na targowisko, poszedł ku świętości w zakonie.
Liczebność niektórych europejskich gatunków ptaków, także tych dotąd pospolitych, drastycznie spada, choć w wielu przypadkach pozostaje zagadką, dlaczego tak się dzieje. Z pewnością nie pomaga im kanonada, sieci i inne wymyślne pułapki, przypominające te na szczury czy myszy, albo wymalowane klejem gałęzie czy kamienie, do których przyklejają się pióra. Te wszystkie wynalazki montują m.in. Włosi, Francuzi, Grecy, Cypryjczycy i pół Bałkanów. Ogromna liczba legalnie zastrzelonych ptaków i około połowy ofiar kłusowników nad Morzem Śródziemnym trafia na talerze, ale nie po to, by utrzymywać ludzi przy życiu, tylko jako delikates. Tak jak tłuste jesienią ortolany jedzone we Francji (ich śpiew to majestatyczny początek V symfonii Beethovena) albo rudziki we Włoszech, potrzosy, paszkoty, śpiewaki etc. Zmiana postaw i diety nad Morzem Śródziemnym byłaby pożądana.