Kamery sondy Dawn wykonały to zdjęcie 19 lutego. Początkowo, w centralnym punkcie planety, zauważono jedno światło. Potem blisko obok – drugie mniejsze.
Światła znajdują się w jednym kraterze, najprawdopodobniej uderzeniowym, jakich na Ceres jest wiele. Dawn wykonał zdjęcia w odległości 46 tys. km od Ceres i są one wciąż zbyt słabej jakości, by można było definitywnie odpowiedzieć na pytanie – co na Ceres świeci?
W każdym razie na ciemnej Ceres, która jest pokryta węglowym regolitem i ma w związku z tym bardzo ciemną powierzchnię, nie ma nic równie jasnego. Zresztą na dostępnych zdjęciach widać wyraźnie, że dwa jasne punkty są świetlne, a więc jest tam coś, co odbija promienie słoneczne.
Według Chrisa Russela z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, szefa zespołu kontroli misji sondy Dawn, rozdzielczość kamery Dawna i odległość od Ceres pozwalają stwierdzić, że to świecące coś odbija co najmniej 40 proc. padającego w tym miejscu na Ceres światła. Być może więcej. „Gdyby się miało okazać – wyjaśnia Russel – że to coś odbija jednak całe światło, może to być tylko lód wodny”.
Skąd jednak na Ceres miałby się znaleźć lód? Otóż Ceres jest planetą z dość masywnym jądrem skalnym, nad którym rozpościera się potężna warstwa lodu wodnego. A nad nią dopiero stosunkowo cienka skorupa zewnętrzna planety. Ceres jest procentowo najbardziej zasobnym w wodę ciałem niebieskim w naszym Układzie Słonecznym. Szacuje się, że jest jej tam, pod postacią lodu, 20–30 proc całej masy.
Żadne inne ciało naszego Układu nie ma w sobie aż tyle wody, nawet Ziemia, nie mówiąc o innych planetach. W związku z tym pod wpływem jakichś ruchów tektonicznych pewne ilości lodu mogą się z wewnątrz przedostawać na powierzchnię Ceres i tam trwać.