Zaczęło się od dłubania. Na zębach wielu neandertalczyków antropolodzy zauważyli rysy, które powstały zapewne na skutek regularnego używania wykałaczek. Ślady tej praktyki są u neandertalczyków wyraźniejsze i tworzyły się szybciej niż u homo sapiens, bo nasi kuzyni mieli cieńsze i delikatniejsze szkliwo niż my. Resztki jedzenia regularnie usuwał ostrym przedmiotem właściciel jednego z trzech zębów neandertalskich sprzed ok. 50 tys. lat, odkrytych w 2008 r. w Jaskini Stajnia w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. To najstarsze takie znalezisko na naszych ziemiach.
Pierwotnie dłubano w zębach tym, co wpadło w rękę – piórem, ptasią kostką, ością, patyczkiem, ostrą trawą. Dziś nie sposób ich zidentyfikować, ale z czasem bogacze kazali sobie robić wykałaczki z metalu. Taki luksusowy przybór leżał przy szczątkach dwóch wikińskich kobiet pochowanych w 824 r. w łodzi w Oseberg. Siedem lat temu nurkowie wydobyli z wraku żaglowca „Santa Margarita”, który zatonął w 1622 r. 50 km od Key West na Florydzie, złoty przedmiot będący połączeniem wykałaczki i łyżeczki do czyszczenia uszu.
W XVI i XVII w. analogiczne zestawy cieszyły się popularnością wśród arystokracji, bo podobny, wysadzany rubinami drobiazg dostała w prezencie królowa Elżbieta I. Jak elegancko dłubać w zębach, instruował sam Erazm z Rotterdamu: „resztki jedzenia – pisał w „O wytworności obyczajów chłopięcych” – winno się z zębów usuwać nie za pomocą noża albo pazurów, na psią czy kocią modłę, i nie serwetką, ale wykałaczką z mastykowca albo piórkiem czy kosteczką z uda koguta czy kury”. Dlatego gdy w 1539 r. niejaka lady Lisle zauważyła, goszcząc u niemieckiego księcia Filipa Wittelsbacha, że grzebie on w zębach zwykłą szpilką, podarowała mu własną wykałaczkę, której zresztą wcześniej sama używała dobrych kilka lat.
Wypłucz lub wetrzyj
Początki świadomej i celowej higieny jamy ustnej sięgają głęboko w przeszłość. Na Bliskim Wschodzie i w Afryce Wschodniej do czyszczenia zębów używano patyczków drzewa arakowego zwanych miswak. Wystarczyło namoczyć i rozgryźć ich końce, by powstał pędzel. Ponieważ Salvadora perlica ma właściwości bakteriobójcze, więc szczoteczka była zintegrowana z pastą (do dziś produkuje się pasty z tej rośliny).
Z historycznych tekstów wynika, że do czyszczenia zębów namawiali lekarze egipscy, greccy, rzymscy, arabscy, hinduscy. Na egipskim papirusie medycznym (tzw. Ebersa) z połowy II tys. p.n.e. można znaleźć recepty na „środki wzmacniające zęby”. Egiptolodzy nie do końca wiedzą, jak należy identyfikować niektóre ze składników, ale w miksturach do płukania występował na pewno miód i mirra o łagodzącym i dezynfekującym działaniu oraz starte minerały, usuwające nalot nazębny. Według Pliniusza Rzymianie wcierali w zęby proszek (dentifricium), w którego skład wchodziły m.in. starte kości, muszle, kreda, natron i pumeks. Na przełomie er Celsus w „De re medica” wspominał o nacieraniu solą i żuciu liści mającego właściwości przeciwzapalne ligustru.
Codzienną pielęgnację zębów doradził Aleksandrowi Wielkiemu Arystoteles, podobnie hinduscy lekarze zalecali mycie ich „zaraz po opuszczeniu łoża”, jednak Awicenna przestrzegał przed zbyt mocnym szorowaniem, mogącym uszkodzić szkliwo, i rekomendował raczej płukanki. W Europie arabski miswak zastępowały szmatki z lnu lub wełny. Elżbieta I od swej praczki dostała w prezencie „cztery szmatki do zębów z szorstkiego płótna przetykanego czarnym jedwabiem i obszyte koronką klockową”. Jeśli stosowała się do rad dr. Williama Vaughana, jak ustrzec się przed brzydkim zapachem z ust, to wycierała nimi zęby rano i wieczorem, spała z lekko otwartymi ustami i płukała je po każdym posiłku wodą z octem, rozmarynem, mirrą, solą, ziołami, cynamonem i miodem.
Cuchnący oddech uznawano za nie lada problem, przyczyniający się do wielu męsko-damskich kłopotów, co przypomina m.in. „Dekameron” Boccaccia. Z tym że mógł on dotyczyć zarówno tych, którzy nic nie robili, jak i tych co skrupulatnie trzymali się rad lekarzy, polecających płukanie ust moczem. Od czasów cesarstwa rzymskiego uryna, zawierająca przeciwbakteryjny amoniak, służyła jako wybielacz do zębów, ale trudno sobie wyobrazić, by odświeżała oddech.
Awans cywilizacyjny
W czasach oświecenia zaczęto przykładać większą wagę do higieny jamy ustnej. Badania uzębienia wskazują, że od momentu pojawienia się w Europie cukru trzcinowego ludziom zaczął doskwierać już nie tylko brzydki zapach z ust i choroby przyzębia, lecz także próchnica. Jako pierwszy związek między cukrem i próchnicą zauważył Pierre Fauchard (1678–1761), ale ojciec nowożytnej stomatologii nadal zalecał raczej płukanki z moczu i szmatki do mycia zębów niż szczotki z końskiego włosia, które uważał za zbyt miękkie i nieskuteczne. Inaczej Niemiec Filip Pfaff (1711–66), który przestrzegał przed zbyt częstym szczotkowaniem.
Przyjęło się uważać, że współczesną szczotkę do zębów wynaleźli Chińczycy, ale źródła nie są jednoznaczne – z jednych wynika, że znano ją już za czasów dynastii Tang (619–907), z innych, że wynaleziono ok. 1500 r., w dodatku nadal przypominała ona pędzel (świńską szczecinę umieszczano na końcu uchwytu z kości lub bambusa). Być może w XVII w. wraz z podróżnikami wynalazek trafił do Europy, gdzie ktoś wpadł na pomysł, by pęczki włosia przymocować z boku rączki. Istnieją wzmianki, że ok. 1570 r. pojedyncze egzemplarze pojawiały się na dworze francuskim, a od 1640 r. sprzedawał je dom aukcyjny Hôtel Drouot w Paryżu.
Brytyjczycy twierdzą, że pierwszą szczoteczkę o rączce z kości i włóknami umocowanymi drutem w specjalnych otworach, zaprojektował Brytyjczyk William Addis w 1780 r., ale najstarsza szczoteczka pochodząca z niemieckiego Minden ma 260 lat. Z kolei Amerykanie podkreślają, że patent na szczoteczkę do zębów otrzymał w 1850 r. H.N. Wadsworth, a w 1885 r. Florence Manufacturing Company z Massachusetts zaczęła jej masową produkcję.
– Sądzę, że upowszechnienie szczoteczki w USA musiało nastąpić wcześniej niż 130 lat temu, bo już w 1881 r. w Instytucie Tuskegee w Alabamie, założonym przez wyzwoleńca Bookera T. Waszyngtona, by uczyć byłych niewolników kultury, kazano im codziennie myć zęby własnymi szczoteczkami – mówi archeolog dr Mirosław Marcinkowski z Muzeum w Elblągu. – Waszyngton głosił bowiem „ewangelię szczoteczki do zębów”, według której higiena jamy ustnej zapewniała awans na wyższy stopień rozwoju cywilizacyjnego.
Szczoteczki z latryn
W Polsce pojedyncze znaleziska najczęściej pochodzą z różnych miast, np. na liczącą ok. 200 lat szczoteczkę – z otworami na włosie z jednej i szpikulcem (rodzajem wykałaczki lub dłubaczki do ucha) z drugiej strony – natrafiono, remontując budynek dawnego szpitala pw. św. Anny w Kazimierzu Dolnym. Ale dotąd najwięcej szczoteczek znaleziono w Gdańsku i Elblągu, co nie dziwi, bo ich mieszkańcy należeli do wyjątkowych czyściochów, o czym wspomina już w XVII w. podróżnik Fynes Moryson. Zużyte szczoteczki do zębów zazwyczaj trafiały do latryn, w których dziś znajdują je archeolodzy.
Podczas gdy gdańska kolekcja liczy ok. 30 kościanych szczoteczek w różnym stanie, w Elblągu znaleziono ich blisko 20 zachowanych w całości i kilkanaście fragmentów. Jak podkreśla dr Marcinkowski, znajdowane przez niego szczoteczki elbląskie pochodziły z najmłodszych warstw latryn z XVIII i XIX w., ale precyzyjną chronologię można ustalić, badając poziom techniczny wykonania poszczególnych szczoteczek oraz kontekst odkrycia. Dwie najstarsze szczoteczki mogą pochodzić z końca XVIII w. i zapewne zrobił je rzemieślnik, świadczy o tym ręczna obróbka kości, nieznormalizowane wymiary i nieregularne, przewiercone na wylot, otwory do mocowania włosia.
– Ale sześć szczoteczek z pierwszej połowy XIX w. ma już powierzchnie idealnie wygładzone, jakby wyprodukowano je przy użyciu maszyn – tłumaczy archeolog. – Dwie z nich mają nawet identyczne kształty, z tym że jedna jest większa, a druga mniejsza, może przeznaczona dla dziecka. Z pewnością szczoteczki produkowano masowo po 1850 r., dzięki czemu stały się tańsze i dostępniejsze.
Sześć szczoteczek jest identycznych – mają zwężające się główki, zaokrąglone końcówki rękojeści, otwory do osadzenia włosia w trzech rzędach i długość 14 cm (jedna z nich ma nawet zachowane naturalne włosie). O tym, gdzie wyprodukowano daną szczoteczkę albo dla jakiej drogerii, świadczą zachowane na nich napisy. Logo „Extra Fine Paris” wskazuje, że przybór pochodzi z jednej z paryskich manufaktur, które powstawały jak grzyby po deszczu po 1843 r. Francuskie wyroby musiały się cieszyć w Prusach popularnością, bo gdańską szczoteczkę z napisem „Parisienne” wyprodukowała jedna z bardziej znanych francuskich wytwórni – Dupont, a na dwóch elbląskich uchwytach są napisy „Premiere Qualite Garantie”.
– Najciekawsza jest jednak zachowana w całości szczoteczka z napisem „Edel Weiss” i wizerunkiem wieży oraz podpisem „Tour Eiffel”. Ponieważ wieża została wzniesiona w 1885 r. szczoteczka ta nie mogła być wyprodukowana wcześniej, być może była souvenirem upamiętniającym to wielkie wydarzenie – mówi dr Marcinkowski.
Nylonowa rewolucja
W XIX w. do higieny jamy ustnej przykładano coraz większą wagę, ale szczoteczki z polerowanej kości z naturalnym włosiem nadal były stosunkowo drogie i niedoskonałe, bo na naturalnym włosiu, które wypadało i kiepsko schło, gromadziły się bakterie. Dopiero wynalazek plastiku i nylonu sprawił, że tanie higieniczne szczoteczki trafiły pod strzechy. 24 lutego 1938 r. amerykańska firma DuPont wypuściła na rynek pierwsze nylonowe szczoteczki. Niestety, twarde włókna kaleczyły dziąsła i dopiero w latach 50. Amerykanin Robert Hutson zastosował delikatniejsze, zaokrąglone na końcach włókna. Jego szczoteczka Oral-B zrobiła błyskawiczną światową karierę i dopiero ostatnio zaczęła ulegać elektrycznym konkurentkom (choć ich masowa produkcja zaczęła się w 1961 r.). Pojawienie się nylonu miało wpływ na upowszechnienie jeszcze jednego instrumentu do higieny jamy ustnej, bez którego trudno byłoby się dziś obejść – nici dentystycznych.
Ewolucja szczoteczki do zębów była ściśle powiązana z ewolucją produktów, które pielęgnowały dziąsła, ścierały nalot i odświeżały oddech. W XVIII w. zrezygnowano z płukania ust uryną i skupiono się na produkcji proszków do zębów. W ich skład wchodziła sproszkowana kreda, pumeks, skorupki jaj, soda oraz poprawiający smak cukier, aromaty owocowe i mentol (pod koniec XIX w. stosowano też uśmierzającą ból kokainę). Każdy szanujący się farmaceuta miał własną, tajną recepturę.
Pasta powstała, gdy Amerykanin Washington Sheffield dodał w 1850 r. do proszku do zębów glicerynę. Niestety preparat nazwany z francuska Creme Dentifrice szybko wysychał, dlatego pomysł, by sprzedawać go w tubkach, zaproponowany 26 lat później przez jego syna Luciusa, okazał się przełomowy.
Handlowym hitem stała się dopiero produkowana masowo od 1908 r. pasta firmy Colgate, która od dzisiejszej różniła się głównie tym, że nie zawierała chroniącego przed próchnicą fluoru. Co prawda w Europie dodawano go do niektórych past już w XIX w., ale stomatolodzy zauważyli, że zbyt duże ilości fluoru mogą prowadzić do niszczącej zęby fluorozy. Odpowiednio dawkowany fluor pojawił się na stałe równo 60 lat temu w amerykańskiej paście Procter&Gamble i chwilę później w niemieckiej Blend-a-med.
Walka o świeży oddech
W pierwszej połowie XX w. w USA wypowiedziano wojnę nie tylko chorobom zębów i dziąseł, ale też halitosis – cuchnącemu oddechowi, który choć obecny od zawsze, urósł wówczas do rangi epidemii. Jak pisze Katherine Ashenburg w „Historii brudu”, dzięki kampanii reklamowej z 1914 r., która podkreślała, że płyn Listerine likwiduje brzydki zapach z ust, substancja opracowana w 1879 r. jako chirurgiczny środek odkażający, stała się handlowym przebojem. Świat uwierzył, że wystarczy stosować mieszkankę tymolu, mentolu, salicylanu metylu oraz eukaliptolu, by znaleźć towarzysza życia lub awansować w pracy.
„Myję zęby, bo wiem dobrze o tym, kto ich nie myje, ten ma kłopoty” – troski o higienę jamy ustnej uczymy się od dziecka. Nieodłącznym towarzyszem w tych zabiegach jest szczoteczka do zębów. Stomatolodzy spierają się, jak jej najlepiej używać – ostatnio najczęściej mówi się, że nie należy kręcić nią kółek ani jeździć po zębach w tę i z powrotem – bo to może grozić uszkodzeniem dziąseł i chorobami przyzębia – najlepiej czyścić je miękką szczoteczką ruchem wymiatającym od dziąseł ku krawędziom. Oczywiście można postawić na urządzenia elektryczne, ale wielu stomatologów twierdzi, że najlepiej i najbezpieczniej czyścić zęby starą dobrą szczoteczką manualną. Udoskonaloną i wykonaną z nowoczesnych materiałów, ale w swym kształcie niewiele różniącą się od przedmiotu wymyślonego setki lat temu.