Pigułka niezgody
„Pigułka po” od dziś dostępna w aptekach. Bez recepty, ale pod innymi warunkami
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz na początku tego miesiąca podpisał zmianę rozporządzenia w sprawie wydawania z aptek produktów leczniczych. W rozporządzeniu czytamy, że „hormonalne środki antykoncepcyjne do stosowania wewnętrznego, posiadające kategorię dostępności OTC, wydaje się bez recepty osobie, która ukończyła 15. rok życia”.
Do takich właśnie środków antykoncepcyjnych stosowanych w nagłych przypadkach zalicza się EllaOne.
Skąd ta granica wiekowa?
W Polsce, zgodnie z kodeksem karnym, kontakty seksualne z osobami poniżej 15 lat są zakazane. Jeśli farmaceuta będzie miał wątpliwości, czy osoba przy okienku aptecznym, prosząca o tzw. pigułkę po, skończyła 15 lat, to będzie mógł odmówić jej sprzedaży. Chyba że udokumentuje ona stosowny do zakupu pigułki wiek, przez pokazanie na przykład legitymacji szkolnej.
Nowa ulotka
Jak dowiedziała się PAP, firma reprezentująca dystrybutora EllaOne w Polsce dostarczyła już pigułki w nowych opakowaniach i z nową ulotką, co było konieczne przed wprowadzeniem ich do obrotu bez recepty. Dodał, że hurtownie farmaceutyczne zaopatrują w EllaOne apteki i nie ma z tym problemów.
Na początku stycznia Komisja Europejska zdecydowała, że EllaOne może być dostępna w krajach Unii Europejskiej bez recepty.
Aptekarze apelowali do premier Ewy Kopacz i ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza o podjęcie „zdecydowanych i skutecznych działań w celu wprowadzenia regulacji prawnych, które zapewnią, by produkty zawierające octan uliprystalu wydawane były wyłącznie na podstawie recepty lekarskiej”.
Poniższy artykuł ukazał się na łamach POLITYKI w styczniu 2015 roku.
*
Kontrowersje wokół antykoncepcji postkoitalnej – potocznie „pigułki po” – biorą się z niewiedzy.
W ubiegłym tygodniu podczas wykładu dla studentów Śląskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Violetta Skrzypulec-Plinta, kierująca Katedrą Zdrowia Kobiety, znów miała do opowiedzenia historię zaczerpniętą z życia: – Byłam we Wrocławiu. W aptece otwartej w niedzielę kupowałam jakieś leki przeciwbólowe, gdy pojawiła się para młodych ludzi. Dziewczyna miała dwadzieścia kilka lat. Prosili farmaceutę, aby sprzedał im bez recepty awaryjny środek antykoncepcyjny, bo zdarzyło się – pękła prezerwatywa. Byli zdruzgotani, głośno błagali o pomoc, ale jej nie otrzymali.
Aptekarz nie mógł zgodnie z prawem postąpić inaczej. W Polsce żadne tabletki antykoncepcyjne nie są dostępne bez recepty, więc również te stosowane w awaryjnych sytuacjach po niezabezpieczonym stosunku, nazywane zwyczajowo „pigułkami po”, muszą być wydawane z przepisu lekarza. W wielu krajach europejskich jest inaczej – ich starsza generacja, zawierająca lewonorgestrel (sprzedawany pod nazwą handlową Escapelle), w 23 państwach Europy jest dostępna w sprzedaży odręcznej jak aspiryna lub paracetamol, zaś nowsza odmiana, z octanem ulipristalu (nazwa handlowa – EllaOne), właśnie otrzymała na to identyczną zgodę Komisji Europejskiej.
Gdyby wrocławska para mieszkała np. w Beneluksie, Skandynawii, Estonii lub na Litwie, nie musiałaby szukać podczas weekendu lekarza, który wypisze receptę. Nie musiałaby też wertować stron internetowych w poszukiwaniu awaryjnej antykoncepcji, przesłanej następnie pocztą kurierską zza granicy. Dzieje się to kosztem dodatkowego czasu, który w wielu przypadkach oznacza, że nie zadziała jeden ze sposobów, na jaki zabezpiecza tabletka (niedopuszczenie do zapłodnienia), a dopiero drugi – nie zagnieździ się jajo w macicy.
Gdyby para mieszkała poza Polską, nie musiałaby też kupować w internecie środków na zapalenie stawów (albo trucizn udających je) w celu wywołania poronienia od jakiegoś obrotnego stolarza (jak to było w przypadku Mariana M. ze Stalowej Woli, skazanego przez sąd). Lub też finalnie odwiedzać którejś z klinik czeskich czy niemieckich; tylko jedna, w Prenzlau, przeprowadza rocznie około 500 aborcji u Polek.
– Czy samozwańczy obrońcy moralności zdają sobie sprawę, że w krajach, gdzie antykoncepcja po stosunku dostępna jest bez recepty, znacząco spadła liczba legalnych i nielegalnych aborcji? – pyta warszawski ginekolog dr Grzegorz Południewski, autor poradników o antykoncepcji. Za przykład podaje Węgry, gdzie w latach 1999–2000 specyfik o nazwie Postinor sprzedawany był w awaryjnych sytuacjach bez recept i które jako jedne z nielicznych krajów udostępniły dane statystyczne: – O 56 proc. spadła wtedy liczba przerwań ciąży wśród Węgierek do 18 roku życia i o 30 proc. u kobiet starszych. Jeśli dziś Komisja Europejska dopuszcza na rynek kolejny preparat bez recepty, to chodzi jej o to, aby pomagać, nie szkodzić.
Kiedy zaczyna się ciąża?
Wokół antykoncepcji awaryjnej narosło mnóstwo mitów i przekłamań. Przede wszystkim nie jest prawdą, jak może sugerować wszczęty w Polsce w minionym tygodniu spór o dopuszczenie do sprzedaży bez recept EllaOne, że Komisja Europejska niespodziewanie otwiera Unię na nową europejską wojnę światopoglądową. Jak już wyjaśniliśmy, od kilkunastu lat preparaty zaliczane do grupy „pigułek po” są w wielu krajach dostępne bez recept – ostatnia decyzja Komisji odnosi się do preparatu nowszego, który po 6 latach obecności na rynku i ocenie jego ryzyka uznano za na tyle bezpieczny, że nie wymaga przed zastosowaniem kontaktu z lekarzem.
Drugim mitem jest nazywanie tego rodzaju środków wczesnoporonnymi. Nie mają one nic wspólnego z aborcją ani wywoływaniem poronienia! – grzmią ginekolodzy. – Ciąża rozpoczyna się od momentu, kiedy wczesna forma zarodka zagnieździ się w śluzówce macicy – wyjaśnia dr Południewski. – To następuje po 5–7 dniach od współżycia, a zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia antykoncepcja działa do momentu zagnieżdżenia zarodka. Nie mylmy tego z działaniem osławionej tabletki RU-486, która rzeczywiście jest środkiem wczesnoporonnym i w Polsce niedostępnym.
Warto przypomnieć, że kiedy w latach 80. firma Roussel Uclaf wprowadziła ją na rynek (nazwa preparatu RU-486 pochodzi od inicjałów producenta), eksperci ONZ chcieli zastosować wobec niej podobną taryfę ulgową, jak dziś czyni to Komisja Europejska w przypadku antykoncepcji „po”. Łatwa w stosowaniu RU-486 wydała się doskonałą alternatywą zwłaszcza w tych regionach świata, gdzie aborcje pod żadnymi warunkami nie są dopuszczalne, a kobiety wywołują poronienia samodzielnie, igrając często z własnym zdrowiem i życiem. Ponieważ w składzie RU-486 znajduje się substancja antyprogesteronowa, której mechanizm działania jest podobny do tej z EllaOne, do całej grupy przylgnęła łatka „środków poronnych”, choć oba preparaty działają w zupełnie innym czasie. EllaOne blokuje zapłodnienie względnie uniemożliwia zagnieżdżenie zapłodnionego jaja tak, by nie rozwinęła się ciąża.
Tabletki zwane awaryjnymi wykorzystują progesteron, a ściślej jego syntetyczną postać progestagen. Progesteron to hormon niezbędny do utrzymania ciąży (łac. progestatio oznacza „w kierunku ciąży”), zapewniający odpowiednią grubość śluzówki macicy, a więc wytwarzający w niej odpowiednie podłoże korzystne dla zapłodnionej komórki jajowej. Naturalny progesteron w doustnej pigułce jest zastępowany odmianą syntetyczną – nazwaną progestagenem. Umieszczenie jego dużych ilości w środkach postkoitalnych (z łac. coitus – stosunek płciowy) sprawia, że zostaje zahamowane uwalnianie hormonu LH w podwzgórzu i w konsekwencji następuje zatrzymanie owulacji.
Jeśli nie ma owulacji, to nie ma żadnej ciąży. Liczy się w tej kwestii jak najszybszy czas przyjęcia. Potężna jednorazowa dawka syntetycznego hormonu (1500 mikrogramów, czyli wielokrotnie więcej, niż zawierają tradycyjne pigułki antykoncepcyjne) zagęszcza też śluz szyjkowy, czyniąc go nieprzenikliwym dla plemników.
Jeżeli mimo wszystko do zapłodnienia dojdzie, stosowana w tych lekach dawka progestagenu doprowadza do 72 godzin po stosunku do takiej zmiany śluzówki macicy, że zapłodniona komórka jajowa nie zdoła się w niej zagnieździć (natrafi na zbitą tkankę nazywaną skrupą doczesnową) i nie przejdzie w fazę ciąży.
W konkretnym przypadku preparatu EllaOne, o którym w ubiegłym tygodniu zrobiło się tak głośno, mamy do czynienia z nieco innym mechanizmem działania. Jest w nim bowiem, tak jak w preparatach RU-486, tzw. antyprogestagen, czyli substancja będąca selektywnym modulatorem receptora progesteronowego – łączy się z nim, ale go nie pobudza; przeciwnie: hamuje jego działanie, wskutek czego poziom progesteronu w organizmie kobiety gwałtownie spada, dając efekt antykoncepcyjny nawet do 5 dni po stosunku (do 120 godzin). – Im szybciej kobieta przyjmie pigułkę EllaOne, tym jej skuteczność będzie oczywiście większa, bo w pierwszej dobie wynosi nawet 99 proc. – mówi dr Grzegorz Południewski. – Jest to środek pewniejszy niż Escapelle i bezpieczniejszy.
Katolicy czy farmaceuci?
Taka pigułka okazała się świetnym pretekstem, by wywołać naszą własną wojnę światopoglądową. Po in vitro, które rząd ostatecznie refunduje, po awanturze o gender i edukatorów seksualnych w szkołach, po sprawie dyrektora Chazana, usuniętego ze stanowiska za nadużycie wobec swojej pacjentki i „ratowanie” nierozwijającej się ciąży kosztem i wbrew woli kobiety, wreszcie po lekarskiej deklaracji wiary, w której kilkuset medyków zadeklarowało wyższość własnych religijnych interpretacji nad prawem Rzeczpospolitej – znów jest o co powalczyć.
Z miejsca głos zabrali niektórzy farmaceuci – że protestują, są katolikami, antykoncepcji awaryjnej (podobnie jak żadnej innej) sprzedawać nie zamierzają i nikt ich do tego nie zmusi. W efekcie odezwały się organizacje kobiece, że prawo farmaceutyczne zobowiązuje aptekarzy „do posiadania wyrobów medycznych w ilości i asortymencie niezbędnym do zaspokojenia potrzeb zdrowotnych”, a słynna klauzula sumienia ich nie dotyczy. Przypadki braków asortymentowych należy więc zgłaszać tym organizacjom.
Odezwali się księża – jak już wcześniej w sprawie antykoncepcji w ogóle; że uprzedmiotawia kobiety, czyniąc z nich obiekty użytkowe. A także prawicowi publicyści – Tomasz Terlikowski ostrzegał na Twitterze, że tabletki awaryjne to trutka na kobiety i dzieci, i że to wszystko spisek, by muzułmanie szybciej wygrali wojnę z chrześcijaństwem (!). Wreszcie prawicowi politycy – Jarosław Gowin ogłosił, że pigułka to ekspresowa aborcja; w podobnym tonie wypowiadają się również posłowie PiS. Lewica też skorzystała z okazji do zabrania głosu. Przedstawiciele Twojego Ruchu oraz SLD odtrąbili na Twitterze wprowadzenie pigułki do aptek jako swój sukces.
Po czym głos zabrało Ministerstwo Zdrowia – najpierw, że Polska nie zgadza się z Brukselą w kwestii tych tabletek, a decyzję będzie kontestować, leki pozostaną więc dostępne tylko na receptę. Kilka dni trwała słowna przepychanka, aż wreszcie okazało się, że Polska kontestować mogłaby, gdyby Sejm uchwalił odpowiednią ustawę antytabletkową. Takiej nie ma, pigułki mają więc być dostępne bez recepty. Nie wiadomo tylko od kiedy i finalnie – które. Decyzja Komisji Europejskiej dotyczy dziś tylko EllaOne, ponieważ zarejestrowano ją w tzw. procedurze centralnej. Starszy preparat, Escapelle, był rejestrowany w każdym z krajów Unii osobno, aby więc zmienić teraz kategorię jego dostępności – firma Gedeon Richter musi złożyć wniosek w każdym z państw, gdzie nadal wymagane są recepty, aby z nich zrezygnowano. W Polsce decyzja w tej sprawie ma zapaść w tym tygodniu, ale ile będzie trwała procedura w Urzędzie Rejestracji, tego nie wiadomo.
Pamiętać o przeciwwskazaniach
Najważniejszą korzyścią może być to, że w kraju z tak słabą edukacją seksualną przyda się samo nagłośnienie sprawy – o ile przebije się spod awantury rzetelna informacja. Bo choć obydwa preparaty, o których mowa, dostępne są w Polsce – nie należą do metod popularnych ani nawet dobrze znanych. Z danych zebranych przez firmę Kamsoft wynika, że w 2014 r. Polki kupiły w aptekach 130 tys. opakowań Escapelle i 12 tys. EllaOne. Biorąc pod uwagę ogólną sprzedaż hormonalnych środków antykoncepcyjnych na poziomie 11,3 mln opakowań, miesięczna sprzedaż „pigułek po” nie jest wysoka.
Cena tabletki EllaOne wynosi ok. 125 zł, co kilkakrotnie przewyższa miesięczny koszt tradycyjnej doustnej antykoncepcji. – To jedna z barier, która ma zapobiec zbyt częstemu sięganiu po ten rodzaj pigułek – nie ma wątpliwości dr Południewski, obawiając się, czy Polki umiejętnie potrafiłyby korzystać z łatwo dostępnego środka. Bowiem nie są to preparaty obojętne dla organizmu i nie można ich używać po każdej upojnej nocy. Kobiety mogą stosować EllaOne najwyżej dwa razy w ciągu jednego cyklu i trzeba pamiętać o przeciwwskazaniach – jest wykluczony np. u kobiet z astmą, wchodzi także w niepożądane reakcje z niektórymi antybiotykami, preparatami przeciwpadaczkowymi czy popularnym dziurawcem. Nie wystarczy kupić pigułkę i ją połknąć – trzeba jeszcze przeczytać ulotkę, by upewnić się, kiedy zadziała, co wśród Polek nie jest niestety regułą; rola aptekarzy i wiedza na temat działania EllaOne wydaje się w tej sytuacji kluczowa!
– To antykoncepcja wyłącznie doraźna, korzystna w nagłych, nieraz dramatycznych sytuacjach, kiedy ciąża może być wynikiem gwałtu – z naciskiem podkreśla dr Południewski. Choć wciąż wielu ludziom w Polsce nie mieści się to w głowie, częstymi pacjentkami gabinetów ginekologicznych bywają kobiety celowo upijane podczas imprez, by nie pamiętały, co zaszło pod wpływem alkoholu lub po podaniu pigułki gwałtu. Albo które uwierzyły, że partner jest zabezpieczony, ale zostały przez niego oszukane. – Jeśli ktoś ten problem marginalizuje, nie zna życia i nie rozumie wielu ludzkich tragedii – mówi prof. Violetta Skrzypulec-Plinta, niezmiennie dziwiąc się, dlaczego przeciwnicy edukacji seksualnej młodzieży nie upatrują w niej szansy na zwiększenie świadomości i ograniczenie tego typu zdarzeń.
Urodzić przed trzydziestką
Dotychczasowe sondaże pokazują, że przy braku właściwej edukacji seksualnej antykoncepcję postkoitalną zna jedynie 4–6 proc. Polek. Ułatwienie dostępu pomogłoby uniknąć mnóstwa dramatycznych sytuacji związanych z niechcianym macierzyństwem. Trudno jednak spodziewać się, by w Polsce rząd – po tylu latach jałowych dyskusji i wraz z uwolnieniem pigułek „po” spod ordynacji lekarskiej – zdecydował się jednocześnie na wprowadzenie rozsądnej edukacji seksualnej do szkół. A jej brak i ograniczona dostępność zwykłej antykoncepcji mogą skłaniać do zbyt częstego sięgania po preparaty „ostatniej szansy”.
W przypadku środków takich jak EllaOne lub Escapelle kierowanie kobiet po recepty do lekarzy nie znajduje uzasadnienia medycznego (we Francji wydają je nastolatkom w razie potrzeby szkolne pielęgniarki) – jest to wymóg mający jedynie zniechęcać i utrudniać dostęp. Prof. Skrzypulec-Plinta nie ma jednak złudzeń, że i tak wiele Polek, chcąc uniknąć nierzadkich w gabinetach upokorzeń i protekcjonalności – od wypytywania, czy mają stałego partnera, po pouczanie, że lekarz środka nie przepisze, bo dla własnego dobra kobieta powinna urodzić przed trzydziestką, czy wreszcie odmów w aptekach, w których „takich rzeczy się nie sprzedaje” – sprowadza je z zagranicy, gdzie są łatwo dostępne, i ma przy sobie „na wszelki wypadek”. – To jest tak jak z zakładaniem alarmu w domu – powiada. – Rzadko się przydaje, ale warto go mieć.