Pszczelarze biją na alarm: głównymi winowajcami masowego ginięcia pszczół są powszechnie stosowane w rolnictwie pestycydy. Ekolodzy – m.in. Greenpeace – wtórują im, wieszcząc nawet początek końca życia na Ziemi; przypominają, że bez pszczół, które zapylają w sumie ok. 90 proc. roślin, zwierzęta i ludzie mogą nie przetrwać. Reprezentanci koncernów chemicznych z kolei są przekonani, że neonikotynoidy – pestycydy najnowszej generacji – są bezpieczne i nikt jeszcze nie dostarczył pewnych dowodów, iż zabijają pszczoły. Naukowcy oceniają, że sytuacja jest poważna, ale skala zamierania pszczoły miodnej – bo o niej mowa – nie jest tak duża, jak głoszą pszczelarze. Kto ma rację?
Zaczęło się w USA
Pierwsze przypadki zwiastujące CCD (ang. Colony Collapse Disorder, zespół masowego ginięcia rodzin pszczelich) odnotowano w USA w latach 60. XX w. Wylatujące po pyłek i nektar robotnice z nieznanych powodów nie wracały do uli, wskutek czego królowe matki i młode robotnice, pozbawione pokarmu, ginęły. Prawdopodobnie za sprawą CCD (ale i w następstwie innych chorób) w latach 1947–2008 liczba rodzin pszczelich stopniała tam z 6 mln do 2,4 mln! Alarm podniesiono jednak dopiero w 2006 r., gdy fala strat wzrosła (podobnie jak w sąsiedniej Kanadzie) do 30 proc.
Naukowców nie dziwi, że klęska pomoru pszczół zaczęła się w USA. Tam chemii w rolnictwie nie żałują. Natomiast pszczelarstwo służy głównie do zapylania roślin, a nie produkcji miodu, dlatego do zwalczania chorób bakteryjnych pszczół dopuszcza się antybiotyki.